"Projekt Lady" nie jest "ściemą dla ludu". U Angeliki, Kasi i Patrycji zmieniło się niemal wszystko
Niemal po dwóch latach od emisji pierwszego sezonu "Projektu Lady", rozmawiamy z byłymi uczestniczkami programu. Pytamy co zmieniło się w ich życiu dzięki lekcjom "bycia damą".
05.06.2018 | aktual.: 05.06.2018 16:06
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W maju 1991 r. Telewizja Leningradzka wyemitowała program przedstawiający teorię, wedle której Lenin - na skutek nadużywania grzybów psychoaktywnych - sam stał się grzybem. Wiara w to, co na ekranie była wówczas tak duża, że większość widzów bezkrytycznie uwierzyła w te rewelacje, a opowieść o przywódcy składającym się z grzybni (choć stroniącym od kapeluszy) stała się w państwach byłego Związku Radzieckiego legendą miejską.
Ślepa wiara w to, co widzą na ekranach, trwała kilkadziesiąt lat. Nie bez kozery do medium przylgnęło na lata miano "okna na świat". Oto staruszka z Podkarpacia, która zaledwie kilka razy opuściła rodzinną wioskę, mogła oglądać życie na sawannie i karnawał w Rio, greckie świątynie i wieżowce Nowego Jorku. Z dekady na dekadę w coraz lepszej rozdzielczości.
Jednak mimo stale poprawiającej się jakości dźwięku i obrazu, spadało zaufanie co do prawdziwości przekazów. Głównie ze względu na rosnącą liczbę treści rozrywkowych nie zawsze wysokich lotów. Wiarygodność programu informacyjnego stacji, która kwadrans wcześniej pokazywała piosenkarza całującego się z foką, telewidzom nieprzyzwyczajonych do takiego "sąsiedztwa" rzeczywiście może wydawać się dyskusyjna.
Damy prawdziwe i prawdziwsze
W roku pańskim 2018, w kraju Polska, prawdziwość tego, co w telewizji, przeważnie kwestionujemy. Program "Projekt Lady" nie jest tu wyjątkiem. Od pierwszej edycji, obok głosów krytykujących robienie z kieliszkoznawstwa cnoty kardynalnej, pojawiały się zarzuty mówiące o ośmieszaniu uczestniczek, które po programie zostaną zupełnie same ze złą sławą i garścią nieprzydatnych w codziennym życiu ciekawostek z zakresu etykiety. Z drugiej strony TVN-owi zarzucano mistyfikację, jako że niektóre z dziewczyn można było zobaczyć już wcześniej w produkcjach stacji.
Patrycja Karczewska, na zdjęciu w tle na Facebooku ma do dziś logo programu. Nigdy nie marzyła, żeby zostać damą, nie czuła też potrzeby zmiany. Do programu trafiła trochę przez przypadek. Jako rasowa imprezowiczka zgłosiła się na casting do pierwszej edycji "Warsaw Shore". Zdziwiła się, kiedy po kilku tygodniach odezwała się do niej produkcja programu o zupełnie innym profilu. Mimo to zgodziła się na udział w "Projekcie Lady". Od kilku lat była zarejestrowana w agencji artystycznej, fascynował ją świat telewizji i ścianek, traktowała to jako hobby. Początkowo nie była szczególnie zaangażowana w przemianę, bo i nie do końca jej poszukiwała. Spośród dziewczyn to ona najbardziej rozpaczała podczas zmiany wizerunku.
- Dzisiaj trochę żałuję, że tak histeryzowałam. Oglądając program po tych kilku miesiącach od momentu, kiedy był nagrywany, widziałam, że rzeczywiście te wszystkie kokardki, doczepiane włosy, rzęsy i róż, to było za dużo. Byłam przerysowana, infantylna. Z drugiej strony uważam, że przykładanie aż takiej dużej wagi do metamorfoz było przesadą ze strony produkcji. Z niektórych z nas, zamiast zrobić młode kobiety z klasą, zrobili ciotki-klotki - wspomina.
Wygląd to jedna z tych rzeczy, która faktycznie zmieniła się w życiu Patrycji po "Projekcie Lady". Co prawda osoby, które rozpoznają ją na ulicy, mówią, że "nic się nie zmieniła", ale diabeł tkwi w szczegółach. Spódnice, włosy i paznokcie ma krótsze, ale nie zamierza rezygnować z wybijania się z tłumu. Platynowa grzywa i tatuaż "Diamond bitch" pod obojczykiem nie zniknęły.
Co ciekawe, zmienił się także jej stosunek do pieniędzy. Przed programem, mimo że w momencie nagrań miała 27 lat, w zasadzie nigdy nie pracowała. Najpierw utrzymywali ją rodzice, potem – partnerzy. Żyła na walizkach. Jej chłopak Robert, który odwiedził ją w programie, na stałe mieszkał w Wiedniu. Patrycja kursowała między rodzinnym Krakowem, a Austrią.
Z "Projektu Lady" odpadła pod koniec listopada. Rozstała się z partnerem, a w nowym roku zaczęła szukać pracy. Nie interesowały jej tymczasowe oferty. Chciała pracy poważnej, dobrze płatnej i z możliwościami rozwoju. Niektóre z rekrutujących ją osób rozpoznawały w niej "Patusię" z programu. Trochę utrudniało to jej poszukiwania, ale w końcu się udało.
Lady Menago
Obecnie Patrycja zarządza własnym zespołem w firmie zajmującej się rekrutacją w branży gastronomicznej i rozrywkowej. Śmieje się, że gdyby ktoś dwa lata temu powiedział jej, że będzie chodziła do pracy w garsonce i czółenkach, a w dodatku będzie szefową, w życiu by w to nie uwierzyła. Było jej przykro, kiedy obejrzała program w telewizji i usłyszała, jak mentorka Tatiana mówi o niej, że doszła do ściany i więcej nie uda się jej w sobie zmienić. Ona ma wrażenie, że od czasu wyjścia z programu przechodzi coś w rodzaju "drugiego okresu dojrzewania". Bardzo spoważniała.
- Praca zmieniła mój stosunek do imprez i picia alkoholu, teraz dwie lampki wina to dla mnie maksimum. Starzy znajomi czasem śmieją się, że teraz taka ze mnie dama, ale chodzi po prostu o odpowiedzialność za pracę. Nie wyobrażam sobie przyjść na kacu. Wbrew pozorom wykorzystuję całkiem często różne pozornie niepraktyczne lekcje z programu. Wiem, jak zachować się w eleganckiej restauracji. W weekend byłam na eleganckim weselu na zameczku i rozróżniałam wszystkie sztućce – śmieje się Patrycja.
Mimo wszystko nadal ciągnie ją do telewizji. Ostatnio grała w kilku odcinkach kręconego w konwencji paradokumentu serialu TVN-u "19plus". Myśli też o kursie aktorskim. - Zdaję sobie sprawę, że może powinnam zacząć rozwijać tę pasję kilka dobrych lat wcześniej, ale potem myślę sobie "kurcze, co ci szkodzi". Za 10 lat będę myślała, że w sumie byłam młoda i szkoda, że nie spróbowałam – tłumaczy.
Przymiarka obcasów
Dla Angeliki Karwowskiej, koleżanki Patrycji z programu i finalistki I edycji, Tatiana Mindewicz-Puacz okazała się dobrą wróżką. Po skończeniu studiów robiła staż w firmie Mindewicz-Puacz, zajmującej się strategiami komunikacji i kampaniami CSR-owymi. Później została przez swoją niegdysiejszą mentorkę zatrudniona.
- Świetnie wspominam ten czas, ale w pewnym momencie poczułam, że chciałabym robić coś bliżej związanego z moim kierunkiem studiów, który w zasadzie zawsze mnie interesował – opowiada 26-letnia Angelika, która ukończyła turystykę i rekreację ze specjalizacją hotelarstwo i gastronomia. Od roku mieszka na Islandii, jest szefową kuchni w małej knajpce serwującej ryby. Jest szczęśliwa, bo wreszcie robi to, co kocha. Planuje powrót do Polski, i własne bistro.
- Może nie będę drugą Magda Gessler, ale marzy mi się gotowanie dla ludzi, którzy chcieliby do mnie wracać. Najlepiej w Warszawie, to moje miasto rodzinne i mimo uroków Islandii trochę już za nim tęsknię - śmieje się Angelika.
Do programu zgłosiła się trochę dla żartu, nie orientując się na czym będzie to dokładnie polegało. Grała w żeńskiej drużynie piłki nożnej i koleżanka wysłała jej ogłoszenie. Angelika nie pamięta dokładnie jego treści, ale było tam kilka pytań w rodzaju "nosisz wysokie szpilki czy raczej korki?". Przeszła wstępne eliminacje. Mimo że wówczas jeszcze studiowała, zdecydowała się wziąć udział w programie. Trochę z myślą o mamie, która zawsze rozpaczała, że Angelika nie umie chodzić w butach na obcasie i nigdy nie nosi sukienek.
- To była pierwsza edycja, na dobrą sprawę nie wiedziałyśmy, co nas czeka. Nie wiadomo było czy nazajutrz będziemy jeździły konno, tańczyły walca czy może polecimy do Paryża. Nic nie było reżyserowane, chociaż wiadomo, że montaż robi swoje. Można niektóre wątki przedstawić w odpowiednim świetle, kiedy ma się tyle materiału – opowiada Angelika.
Program to dla niej jedno z fajniejszych wspomnień, chociaż nie uważa, żeby zmienił ją jakoś drastycznie. No, może nauczył cierpliwości i sprawił, że stała się nieco bardziej powściągliwa. Trenerki i Małgosię Rozenek, która wpadała do ich sypialni w pidżamie objadać się ciastkami, wspomina bardzo dobrze. Nie były pańciami, które pokazywały się tylko na nagraniach i je olewały. Kontakt mają do dziś.
Jeśli coś ją zawiodło, to postawa produkcji, która po programie zabraniała jej i koleżankom przyjmowania propozycji. Angelika miała szansę wystąpić w teledysku Marii Peszek, którą bardzo szanuje, ale nie dostała zgody.
- Rozumiem, że taką mieli politykę. Mimo to szkoda, że nie mogłyśmy w ten sposób wykorzystać tych naszych "5 minut sławy". Z drugiej strony może i dobrze. Po tym, jak stałam się rozpoznawalna nie poczułam się wcale ważna czy wyjątkowa. Pomyślałam raczej, że w sławie nie ma nic fajnego i że nie wiem, jak znosi to np. taka Angelina Joli, czy inna gwiazda światowego formatu. Szłam do sklepu i słyszałam komentarze obcych ludzi, że mam na sobie bluzę z kapturem, a przecież "powinnam być lady". Myślę, że ta moja Islandia była trochę ucieczką od rozpoznawalności. Pustkowie działa na mnie jak katharsis – konkluduje Angelika.
Punkówa idzie do banku
Kasiia Fik (forma imienia na prośbę bohaterki - red.), niepokorna punkówa z różową grzywką miała pojawić się już w pierwszej edycji programu.
- Namawiał mnie chłopaka, powtarzał, że jestem infantylna, żebym się w końcu ogarnęła. Chciałam to zrobić trochę dla niego. Z drugiej strony też widziałam, że nie jest dobrze. Mnóstwo piłam, imprezowałam, włóczyłam się po mieście po nocy, a potem spałam do południa. Jednak kiedy przyszło co do czego, zabronił mi. Zgłosiłam się do drugiej edycji, już po rozstaniu – opowiada Kasiia.
Pierwszy sezon jej nie zniechęcił, wręcz przeciwnie. Wiele osób zarzucało mu nieprzystawalność do realiów życia współczesnych kobiet, ale dla Kasii to były raczej przygody jak z bajki. Prawie rok żyła na ulicy, nie przychodziło jej do głowy, jak można krytykować to, że ktoś uczy dziewczyny takie jak ona, tańczyć walca albo zabiera je na eleganckie kolacje.
- Wiadomo, że trochę zawiódł mnie montaż, w pierwszej kolejności pokazywanie konfliktów w zupełnie innym świetle, tak, żeby dziewczyny, które miały zostać w programie, wyszły na niewiniątka. Tego się akurat spodziewałam. Wkurzało mnie, że chciałam się naprawdę czegoś nauczyć i skorzystać z pobytu w szkole, a druga edycja przyciągnęła dziewczyny zdeterminowane, żeby zaistnieć za wszelką cenę. One miały już przygotowane teksty, strategie, smutne historyjki. Nie mówię o wszystkich. Na przykład Roksana, która wygrała, podobnie jak ja chciała się zmienić. Już pomijając to aktorzenie niektóre dziewczyny były po prostu głupie, mało refleksyjne. Przez moment było to nawet zabawne, ale potem już tylko irytowało – opowiada Kasiia.
Początkowo bała się mentorek, ale szybko doceniła ich elokwencję i dobroć, której jej zdaniem w telewizji nie przedstawiono należycie. Mimo że od programu minął już rok, do dziś interesują się losem dziewczyn, dzwonią, wysyłają wiadomości.
Kasiia jest punkówą, uważa, że to droga, którą podąża się już do końca życia. Między innymi dlatego swojego stylu zmieniać nie zamierza. Fascynacja muzyką zaczęła się w jej przypadku od zespołu The Rasmus, jeszcze kiedy była w gimnazjum. Jakimś cudem po emisji "Projektu Lady" zgłosił się do niej menager zespołu z propozycją wystąpienia w teledysku zespołu do piosenki "Nothing". Oczywiście się zgodziła.
Tuż przed wejściem do programu Kasiia poszukując dla siebie drogi, skończyła kurs charakteryzacji. Koniec końców doszła jednak do wniosku, że mimo zamiłowania do makijażu, to nie to, co chciałaby robić w życiu. Zatrudniła się w banku. Podobnie jak Patrycję bawi ją odrobinę, że co rano zakłada garsonkę i idzie do biura. Nie przypuszczała, że będzie wiodła takie zwykłe, uporządkowane życie. Mimo wszystko nie jest to jednak praca marzeń. Odkłada pieniądze i przygotowuje się do zmiany branży. Póki co nie chce zapeszać, więc nie zdradza, czym chce się zająć. "Projekt Lady" z jednej strony ją zawiódł, ale z drugiej dał potężny zastrzyk wiary w siebie i pomógł jej radzić sobie ze złością.
- Jeśli chodzi o bycie damą, to liczy się, jaka jesteś w środku, a nie jaką masz spódnicę i włosy. Klasę zawsze będę już mieć. Nawet jako punkówa – śmieje się Kasiia.
Mimo wszystkich głosów, wróżących naiwnym dziewczynom, które zgłosiły się do programu straszliwą przyszłość i zrujnowane życie, byłe uczestniczki nie czują się skrzywdzone. Śmiało można powiedzieć, że radzą sobie w zyciu znacznie lepiej niż przed programem. To nie są historie o ubogich dziewojach przemienionych sznurem pereł i pozytywnymi wibracjami Małgosi Rozenek, ale o tym, że każde doświadczenie pozostawia na człowieku ślad.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl