Prowadzi biznes z córkami. "My żyjemy tą cukiernią"

Od ponad 25 lat osładzają życie mieszkańców Mazowsza. Swoje lokale mają w Tłuszczu, Wyszkowie i Łochowie. Niektóre wypieki wciąż tworzą według oryginalnych receptur z końca lat 90. Podkreślają, że tradycja jest dla nich ważna, dlatego swój biznes budują całą rodziną. Założycielka cukierni "Pychotka" Agnieszka Piekut razem z córkami Alicją Piekut i Zofią Heciak opowiedziały, jak to jest łączyć siły w rodzinnej firmie.

Agnieszka z córkami Zosią i AniąAgnieszka z córkami Zosią i Alą
Źródło zdjęć: © archiwum prywatne
Aleksandra Zaborowska

Aleksandra Zaborowska, Wirtualna Polska: Skąd decyzja, żeby zaangażować się w biznes rodzinny? Gdy szukałam podobnych firm wśród znajomych, często słyszałam w odpowiedzi, że to mieszanka wybuchowa…

Agnieszka: Ten biznes zaczął się ode mnie, ale tak naprawdę to mój mąż namawiał mnie, żebym otworzyła cukiernię. Dość długo rozmyślałam o tym, czy dam radę. Rozkręciłam wszystko sama, ponad 25 lat temu, ale im dłużej pracowałam, tym bardziej chciałam, żeby ta firma "przeżyła" mnie, żeby moją pracę mogły kontynuować dzieci. Poza tym prowadzę określoną politykę co do produkcji, kontroli jakości czy sprzedaży i nie chciałam, żeby to się zmieniało, a zatrudnienie osoby z zewnątrz wiązałoby się właśnie ze zmianami, przede wszystkim ze zmianą priorytetów. Dla osoby niezwiązanej sentymentalnie z firmą najważniejszy jest zysk, co jest zrozumiałe, ale dla mnie nie był on najważniejszy. Gdybym połączyła siły z jakimś managerem, pewnie musielibyśmy prędzej czy później wprowadzić jakieś usprawnienia. A ja właśnie lubię to, że niektóre rzeczy robimy tu cały czas tak samo, jak na początku i chciałabym, żeby tak zostało.

Zosia: Wierność tradycji to nasza mocna strona. Cukiernia funkcjonuje od 1999 roku i niektóre ciasta cały czas przygotowujemy na podstawie tych pierwszych przepisów. A jak do tego doszło, że wszystkie zaangażowałyśmy się w ten biznes? To wyszło zupełnie naturalnie, bo zakład cukierniczy od zawsze mieścił się koło naszego domu rodzinnego. Bywałyśmy tam z siostrą codziennie, od dziecka. Dla nas to było normalne, że przed Bożym Narodzeniem czy Wielkanocą, gdy tych zamówień było bardzo dużo, wszyscy wkładamy sto procent sił w cukiernię.

Ala (starsza siostra): Ale może za bardzo wybiegłyśmy w przyszłość… Na samym początku mama piekła w domu: dla rodziny, sąsiadów. Szybko jednak rozniosła się wieść, że piecze świetnie i chętnych było coraz więcej. Nagle w domu skończyło się miejsce, trzeba było zbudować przestrzeń, w której odbywałaby się produkcja. Pamiętam, jak to się rozrastało: od malusieńkiej piekarni do kilku lokali, które mamy teraz. To był ogrom pracy, za który bardzo mamę podziwiam: wstawała codziennie o piątej, a potrafiła wracać do domu o dziewiątej, a nawet jedenastej wieczorem. Rano piekła, w nocy rozliczała faktury i jeszcze pomiędzy miała czas, żeby nam ugotować obiad. To było niesamowite, ale warto wspomnieć, że nie udałoby się bez naszego taty, który od początku również był dla niej wielkim wsparciem w rozwijaniu tej firmy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Rogale świętomarcińskie. Nie daj się nabrać na podróbki

Nie miałyście żalu, że biznes zajmuje jej cały wolny czas?

Ala: Gdy byłyśmy małe, to może i czasem nas nachodziły takie myśli, ale szybko zrozumiałyśmy, że robi to wszystko dla nas - nie tylko po to, żeby niczego nam nie brakowało, ale i po to, żeby zbudować coś, co nam przekaże. Poza tym im starsze byłyśmy, tym bardziej się wyrywałyśmy do tej cukierni, bo raz, że tylko tak mogliśmy spędzać razem więcej czasu, a dwa, że naprawdę chciałyśmy pomagać. Pracowałyśmy i na kasie, i na produkcji, więc miałyśmy też zupełnie wyjątkową szansę poznać to miejsce od podszewki.

Agnieszka: Moje córki właściwie się wychowały w tej cukierni, ona była jak drugi dom.

Ala: Dzięki temu swoje pierwsze ciasto upiekłam, jak miałam siedem lat (śmiech).

Czyli nie trzeba było was namawiać do wejścia w ten biznes?

Zosia: Nie, my szybko złapałyśmy bakcyla cukiernictwa, to jest nasza pasja nie tylko w pracy, ale i w życiu prywatnym...

Ala: Na święta robimy rodzinne festiwale wypieków, gdzie każdy przynosi coś swojego (śmiech).

Agnieszka: Nie trzeba było ich namawiać, ale to nie znaczy, że wszystko zawsze układało się idealnie i bez konfliktów. Był taki moment, gdy dziewczynom urodziły się dzieci, i ich zaangażowanie w biznes osłabło, bo całą swoją energię włożyły w rodzinę. Z jednej strony byłam przemęczona, bo znowu więcej obowiązków spadło na mnie, ale z drugiej czułam się źle, z tym że nie mogę im pomóc na tym drugim froncie, stuprocentowo zaangażować się w "babciowanie", bo nie mam na to czasu. Ale ktoś musiał to wszystko ciągnąć, a pracy nie robiło się coraz mniej, tylko coraz więcej, więc cieszę się, że pomoc wróciła, gdy tylko wnuki trochę podrosły.

Coraz więcej obowiązków, ale jak je podzielić? Udało wam się to zrobić bezkonfliktowo?

Agnieszka: Zupełnie bezkonfliktowo nie. Na początku było wiele nieporozumień, niedopowiedzeń, błędów w komunikacji, dlatego zdecydowałam, że potrzebujemy jasno określić i spisać swoje obowiązki.

Zosia: To może brzmi dziwnie, ale naprawdę bardzo nam to pomogło. Praca "na spontanie" zupełnie się u nas nie sprawdziła i generowała więcej spięć i stresu niż pożytku.

Więc kto się czym zajmuje?

Zosia: Ja zarządzam pracą dwóch cukiernio-kawiarni i lokalu cukierniczego, w którym sprzedajemy także zdrową żywność. Przygotowuję cenniki, oferty, opisy ciast. Jestem też łącznikiem pomiędzy produkcją a punktami sprzedaży. Prowadzę konto na Facebooku, gdzie również przyjmuję zamówienia, kontaktuję się z klientami. Do moich obowiązków należą też formalności urzędnicze.

Agnieszka: Ja zajmuję się koordynowaniem produkcji, choć w tym też już mam zewnętrzne wsparcie. Testuję nowe przepisy i pokazuję je pracownikom, a w sezonie letnim, który zaraz się rozpocznie, zajmuję się ręczną produkcją naszych lodów.

Ala: Ja ogarniam kreatywną stronę naszego biznesu. Tworzę zdjęcia i rolki do mediów społecznościowych, bo odkryłam, że właśnie to sprawia mi satysfakcję. Dbam również o wystrój lokali, zwłaszcza w okresach świątecznych i przy okazji różnych wydarzeń. Prowadzę nasz Instagram i jednocześnie jestem blisko codziennego funkcjonowania kawiarni.

Agnieszka: Nie ukrywam, że przekazuję dziewczynom coraz więcej obowiązków, bo wiem, że za kilka lat nadejdzie moment, kiedy będę się chciała trochę zwolnić. Wtedy to będzie już tylko formalność, bo będą doskonale wiedziały, co robić - nie będzie paniki i działania po omacku.

Sernik z cukierni "Pychotka"
Sernik z cukierni "Pychotka" © archiwum prywatne

Obowiązki niby każdy zna, ale bliskim zdarza nam się pobłażać…

Agnieszka: Mnie nie (śmiech).

Zosia: Wręcz przeciwnie… (śmiech). To jednak wymaga otwartości na konstruktywną krytykę, której musiałyśmy się nauczyć. Nawet teraz zdarza mi się powiedzieć mamie, że coś w jej cieście mi nie smakuje, że trzeba coś zmienić albo kiepsko wygląda. Myślę, że tutaj praca z mamą wychodzi na plus, bo może obca osoba nie miałaby odwagi powiedzieć szefowej, że ciasto nie wyszło, a tylko tak możemy cały czas coś ulepszać.

Ala: Z drugiej strony, ja też mam wrażenie, że mama wymaga od nas więcej niż od innych pracowników (śmiech).

Agnieszka: Mimo to do własnych dzieci ma się inny stosunek. Bywały momenty, kiedy było tyle pracy, że nie wiedziałam, w co ręce włożyć, chciałam coś oddelegować do którejś z dziewczyn, a one miały jakieś prywatne zobowiązania. Myślałam sobie wtedy, że u obcej osoby nie musiałabym się prosić, należałoby to do jej obowiązków i tyle.

Wróćmy do tej konstruktywnej krytyki. Wielu z nas ciężko ją przyjmować, a niektórym jeszcze ciężej, kiedy wychodzi z ust bliskiej osoby.

Zosia: My cały czas uczymy się ją przyjmować, ale na przestrzeni lat zrobiłyśmy wielki postęp. Na początku potrafiłyśmy bardzo brać takie komentarze do siebie, teraz już nie.

Ala: Krytyka ze strony najbliższych faktycznie może bardziej zaboleć. Poza tym, w swoim towarzystwie pozwalamy sobie na więcej emocji niż w relacji czysto profesjonalnej. To ma wady i zalety. U nas oddzielenie relacji biznesowej od prywatnej jest właściwie niemożliwe, ale zawsze w pierwszej kolejności jesteśmy córkami, a dopiero potem partnerkami biznesowymi.

No właśnie, jak ta współpraca wpłynęła na wasze relacje?

Zosia: Ja dzięki niej stałam się właśnie bardziej odporna na krytykę, zaczęłam ją traktować po prostu jak informację zwrotną, a nie chęć uderzenia we mnie.

Agnieszka: Akurat w przypadku krytyki nauczyłyśmy się całkiem dobrze rozdzielać komunikację matka-córka z komunikacją szefowa-pracownik. To nie było proste, ale wyszło nam na dobre.

Zosia: Ja wypowiem się za mamę i powiem, że na pewno ta współpraca nauczyła ją, że może liczyć na innych i że nie musi wszystkiego robić sama.

Agnieszka: Faktycznie, miałam kiedyś tendencję do brania wszystkiego na swoje barki. Teraz potrafię odpuszczać, przekazywać obowiązki.

A udaje wam się jeszcze zostawiać pracę w pracy?

Zosia: To bardzo trudne, bo my żyjemy tą cukiernią. Kiedy przyjeżdżamy do mamy na obiad, też rozmawiamy o tym, co dzieje się w pracy.

Agnieszka: To jest zobowiązanie całodobowe, jak dziecko (śmiech).

Ala: Ja mam trochę inne podejście i czasem chciałabym wychodzić z pracy i mieć zupełnie "luźną głowę", nie rozmawiać i nie myśleć o tym, co się dzieje w cukierni. Potrzebuję tej przestrzeni i próbuję ją sobie wygospodarowywać, ale bywa ciężko. To jest na pewno wada takiego układu.

Właśnie o wady miałam pytać.

Zosia: Wszystkie zgodnie odpowiemy, że największą wadą jest to, że nigdy z tej pracy nie wychodzimy.

Agnieszka: Tak, ale trzeba przyznać, że wad wspólnej pracy jest coraz mniej i ta współpraca coraz lepiej nam wychodzi. Z roku na rok coraz bardziej się docieramy, a przez to lepiej też dogadujemy się jako rodzina. Córki są dziś dla mnie tak samo wielkim wsparciem, jak mąż przez te wszystkie lata.

Gdybyście spotkały dziś matkę i córkę, które dopiero myślą o wspólnej pracy, co byście im doradziły?

Ala: Szczerość i komunikacja to podstawa. Konflikty powinno się rozwiązywać na bieżąco, żeby niczego nie zamiatać pod dywan. Nawet jeśli rozmowa bywa burzliwa, to i tak jest lepsza niż tłumienie emocji. Prędzej czy później to i tak wybuchnie, jak w każdej innej relacji.

Agnieszka: A ja znowu powiem o podziale obowiązków, bo mam wrażenie, że on u nas zmienił wszystko na lepsze. To jest najważniejsze: wiedzieć, co każdy ma do zrobienia. Wtedy połowa spięć odchodzi.

Zosia: Ja z kolei myślę, że nie ma żadnej uniwersalnej rady i że taka współpraca nie zadziałałaby w każdej relacji matka-córka. Trzeba lubić swoje towarzystwo, bo spędza się ze sobą większość doby.

Agnieszka: To prawda, jesteśmy dobrze zgrane. Nas ta wspólna praca po prostu nie męczy. I może dzięki temu nam jakoś wyszło?

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Wybrane dla Ciebie

Wskoczyła w małą czarną. Krój to strzał w dziesiątkę
Wskoczyła w małą czarną. Krój to strzał w dziesiątkę
Te kwiaty mogą przyciągać pluskwy. Lepiej nie trzymać ich w sypialni
Te kwiaty mogą przyciągać pluskwy. Lepiej nie trzymać ich w sypialni
Trzy lata temu przestał pić. Mówi, jak zmieniło się jego życie
Trzy lata temu przestał pić. Mówi, jak zmieniło się jego życie
Wskoczyła w strój kąpielowy. Wzrok przyciągają wycięcia
Wskoczyła w strój kąpielowy. Wzrok przyciągają wycięcia
Próbuje sprzedać dom w Grecji. Po roku dodała inne ogłoszenie
Próbuje sprzedać dom w Grecji. Po roku dodała inne ogłoszenie
Myślał o skończeniu ze sobą. Szczerze mówi, jak z tego wyszedł
Myślał o skończeniu ze sobą. Szczerze mówi, jak z tego wyszedł
"Wyrok 7,5 roku więzienia". Jej mąż Rosjanin został skazany
"Wyrok 7,5 roku więzienia". Jej mąż Rosjanin został skazany
Zmarł po postrzeleniu. Oto kim była jego żona
Zmarł po postrzeleniu. Oto kim była jego żona
Skomentowała atak rosyjskich dronów. Wystarczył napis
Skomentowała atak rosyjskich dronów. Wystarczył napis
59 lat pracy i taka emerytura. Otwarcie mówi o swoim budżecie
59 lat pracy i taka emerytura. Otwarcie mówi o swoim budżecie
Skończyła 76 lat. "Zostałam sama i gadam do siebie"
Skończyła 76 lat. "Zostałam sama i gadam do siebie"
Nie urodziła się w Polsce. Przez lata ukrywała swój akcent
Nie urodziła się w Polsce. Przez lata ukrywała swój akcent