Przed sylwestrem manikiurzystki harują non stop
27.12.2019 14:30, aktual.: 27.12.2019 20:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pierwsza klientka o 6 rano, ostatnia o 21. Koniec roku to w salonach mani-pedi gorący okres. Szansa, żeby sporo zarobić i żeby się nasłuchać.
Ostatni dzwonek na piękne paznokcie
W Warszawie jest 1007 salonów oferujących usługi mani-pedi, które współpracują z aplikacją Booksy. Sprawdzam interesujące mnie miejsca. Jest 5 grudnia i nigdzie nie da się już umówić na manikiur sylwestrem. W wielu miejscach grafik na styczeń jest już zapełniony. Pozostają pojedyncze terminy, ryzyko związane z "zatrudnieniem" amatorki znalezionej na Facebooku lub OLX albo szukanie w salonach, które z aplikacją nie współpracują. A tych jest mnóstwo.
Dzwonię do pani Beatki, która od 15 lat prowadzi własny salon na Grochowie. Czy jest szansa, że znajdzie dla mnie czas przed Nowym Rokiem? – Pani Olu, na święta to ja przyjmuję zapisy w listopadzie. I pierwszeństwo mają stałe klientki, te które przychodzą co dwa tygodnie. Mam listę rezerwową, wpiszę panią i jak coś się zwolni, dam znać. Ale to pewnie będzie szósta rano w Sylwestra, albo bardzo późno wieczorem przed Wigilią, bo panie z tych terminów rezygnują najszybciej.
Klientów nie brakuje
Pani Beatka pracuje w pojedynkę. Kilka lat temu podnajęła kawałek swojego małego salonu młodej kosmetyczce. Dziewczyna robiła makijaże i przepiękne wzorki na paznokciach. Za możliwość postawienia swojego stanowiska w salonie płaciła 1,5 tys. zł. Co zarobiła, było jej. Dzięki temu w grudniu klientek było dwa razy więcej. Ale po pół roku dziewczyna zdecydowała się otworzyć własne miejsce. – Kilka pań poszło za nią, ale luka szybko się zapełniła. Kosmetyczek jest coraz więcej, ale klientów starczy dla wszystkich – dodaje manikiurzystka.
- Choć czasem chciałoby się klientkę zwolnić – śmieje się pani Beatka i przyznaje, że są panie, z którymi współpraca jest wyjątkowo trudna. – To te co wpadają jak po ogień. Błagają o termin, choćby o północy, a potem nie przychodzą. Albo przychodzą i mówią, że musimy się wyrobić w godzinę, a chcą, żeby im zrobić żel i hybrydę. No nie da się w godzinę, nawet jak się ma tyle doświadczenia, co ja i zna wszystkie triki. Panie które poganiają, pytają czy długo jeszcze i po których widać, że są zniecierpliwione, zawsze zapraszam ponownie, jak będą miały więcej czasu. Ale i te nie są najgorsze – wyznaje manikiurzystka.
Na cuda trzeba poczekać
Najgorsze są te, które oczekują cudów. Jak wyglądają cuda, gdy mowa o stylizacji paznokci? – Gdy przychodzi pani, która ogryza paznokcie. Ma króciuteńką, nierówną płytkę, suche, zadarte skórki i myśli, że nałożenie żelu i przedłużenie paznokci załatwi sprawę. No nie załatwi. Bo ja może i dam radę te ogryzki przedłużyć, wyrównam płytkę, zrobię porządek ze skórkami. Ale ile to wytrzyma? Ja zawsze mówię klientkom, które mają taki problem, że akryl czy żel to nie jest rozwiązanie. Bo te sztuczne paznokcie też można ogryźć. Dlatego najpierw trzeba się wybrać do psychologa, ustalić o co chodzi. A potem zabrać się za fizyczne doprowadzanie paznokci do porządku – przekonuje pani Beatka.
– Pani się tak nie dziwi. Ja wiem, że kosmetyczka, co wysyła na terapię to dziwna sprawa, ale mój Boże, ile ja się naoglądałam znerwicowanych kobiet, które ręce do krwi gryzą i przychodzą do mnie z pretensjami, że się paznokcie miały trzymać 3 tygodnie, a wytrzymały 3 dni. Miałam już dość tych wrzasków, awantur, grożenia, że mnie obsmarują na Facebooku czy w Google. A była taka jedna pani, która wystawiła mi negatywne opinie, bo jej akryl popękał na paznokciach. Chciała na sylwestra bardzo długie szpony, a mówiłam, że jak nie nosi takich długich paznokci na co dzień, to może je połamać. Uparła się. Zrobiłam. Przyszła 31 grudnia o 15 na poprawkę. Nie miałam już dla niej czasu. Sama się chciałam wyszykować na bal. Po kilku dniach syn mi powiedział, że mam na Facebooku 15 negatywnych opinii. Kobieta zakładała fałszywe profile, żeby mi tylko dopiec. Perfidna, prawda?
Pani Beata jest po pięćdziesiątce. I choćby się waliło i paliło, na sylwestra ma zrobione paznokcie. I zawsze idzie z mężem na bal.
Pazy dla millenialsów
Dla Weroniki, która pracuje w modnym warszawskim salonie, sylwester oznacza tylko jedno. – Zasuwam non stop od 27 do 31 grudnia. Pracuję wtedy po 12-15 godzin, również w soboty i niedziele. Między klientkami nie mam nawet czasu pójść do toalety. Bo jak ktoś się spóźni, coś zajmie za dużo czasu, to zamiast o 21, z pracy wychodzę o 23 – zwierza się.
Stanowisko Weroniki jest jednym z ośmiu w dużym lokalu na Ochocie. W środku modne meble z lat 50. i 60., mnóstwo kwiatów, obowiązkowe monstery i paprocie, zamiast plimkającego smooth jazzu, leci elektronika albo rapowe kawałki. Stylistki mają po 20-parę lat, tatuaże, dready, zero makijażu. Mogłyby się pojawić na zdjęciach przy definicji "alterntywki". Mają krótkie paznokcie z wzorkami przypominającymi dzieła sztuki nowoczesnej. Żadnych długich szponów, cyrkonii i neonów a'la wczesna Doda. I choć klientki tutaj mają zupełnie inny gust, niż te z praskiego salonu pani Beatki, na Ochocie też zdarzają się afery.
- Najczęściej o wykonanie zdobień. Dziewczyny przychodzą z jakimś zdjęciem z Instagrama i oczekują, że ich paznokcie będą wyglądały identycznie. A nawet jeśli odtworzę wzór jeden do jednego, czego robić nie lubię, bo uważam, że to plagiat, to przecież kształt paznokci jest inny, kształt dłoni, długość paznokci – tłumaczy Weronika.
– To jak z wizytą u fryzjera. To, że obetniesz sobie włosy jak Emma Watson, nie oznacza, że będziesz wyglądała jak ona! Zdarzyło się parę razy, że klientka odmówiła zapłacenia za zdobienia, bo manicure nie był identyczny, jak na obrazku z Insta. Na szczęście właścicielka salonu jest wyrozumiała i wyluzowana. Nie potrąca nam za takie rzeczy z wynagrodzenia. Choć do dziś pamiętam pannę, która spędziła na fotelu 3 godziny, wyszła z naprawdę pięknymi, holograficznym mani, z detalami rysowanymi ręcznie. Według cennika usługa kosztowała 250 zł. Rzuciła mi na stół stówę, powiedziała, że więcej moja praca warta nie jest. Oczywiście nigdy więcej się tutaj nie pojawiła.
Nie płać zdrowiem za urodę
W profesjonalnym salonie czystość i bezpieczeństwo wykonania zabiegu, jest kluczowe. Dlatego wielorazowe narzędzia są sterylizowane, a jednorazówki, wyjmowane z opakowania przy klientce. Ale zdarzają się panie, które przychodzą z własnymi akcesoriami.
– Bez problemu mogę wykorzystać lakier czy bazę od klientki. Ale już cążki czy pilnik muszą być nasze, ze względu na przepisy sanepidu i politykę firmy. Kiedyś, jeszcze w poprzednim salonie, przyszła do mnie pani z własnymi akcesoriami. Cążki były nieostre, polerka zupełnie zużyta. Powiedziałam, że nie mogę pracować na jej narzędziach. Przez kwadrans próbowała mnie namówić, żebym włożyła do autoklawu (urządzenie do sterylizacji wykorzystywane w medycynie i kosmetyce) te jej tępe cążki. W końcu pani się obraziła, wstała i wyszła. Wieczorem właścicielka zaprosiła mnie na rozmowę, bo pani złożyła skargę telefonicznie. Myślałam, że wylecę. Na szczęście szefowa zrozumiała, że kierowałam się dobrem salonu – wspomina dziewczyna.
Najlepszy moment na zarobek
Weronika zarabia na podstawie umowy o pracę i prowizji od wykonanych zabiegów. Etat, czyli podstawa jest niewielka. – Prawdziwe pieniądze zarabiam na tych prowizjach. Dlatego choć padam na nos, opłaca mi się pracować pod koniec roku. Dziewczyny chcą wtedy zaszaleć. Robią żel, akryl, skomplikowane zdobienia, dodatkowe zabiegi pielęgnacyjne. Przez te dwa tygodnie zarabiam więcej niż przez cały marzec czy listopad. Wtedy ruch jest najmniejszy. Nawet sezon ślubny nie jest tak pracowity, jak okres świąteczny.
Pewnie dlatego w większych salonach w tym czasie pojawia się sporo nowych manikiurzystek. Tak pracę zaczynała Weronika.
– Byłam świeżo po kursie. Pracowałam wolniej niż doświadczone dziewczyny, dlatego właścicielka lokalu, w którym zaczynałam, wyceniała moją pracę niżej. Ale od klientek brała tyle samo. W grudniu zatrudniała 2 praktykantki, bo twierdziła, że nie wolno nikogo odprawić z kwitkiem. Do tego trzy stylistki zatrudnione na stałe. Każda z nas przyjmowała od pięciu do nawet 12 klientek dziennie. Jak widziałam te utargi na koniec dnia, postanowiłam, że kiedyś założę własny salon – Weronika bardzo cieszy się, że załapała się do obecnej pracy. Dzięki temu zbuduje bazę klientek i za rok czy dwa będzie mogła otworzyć własny lokal.
– To normalny obrót spraw. Boom na paznokcie trwa i jeszcze przez długi czas ten rynek nie będzie nasycony. Może w wielkich miastach stanie się to szybciej. Ale ja pochodzę z Grudziądza, w którym jest 100 000 mieszkańców i tylko kilka salonów mani-pedi z prawdziwego zdarzenia. Może wrócę do rodzinnego miasta i tam założę biznes? I tak jak przyjeżdżam do rodziców, zawsze robię wszystkim paznokcie. A moje własne? Może zrobię sobie do ślubu. U kogoś. Bo sama już nie mogę patrzeć na te lakiery, lampy i pilniki. W sylwestra usiądę przed telewizorem i nadrobię nowości na Netfliksie. Do trzymania pilota nie muszę mieć ładnych pazów – śmieje się stylistka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl