Szymon Majewski: Ja już miałem sumę wszystkich strachów
Wrzucony do szufladki wesołka, od jakiegoś czasu pokazuje, że dobry żart to nie jedyna dziedzina, w której się realizuje.
05.11.2015 | aktual.: 08.11.2015 19:11
Wrzucony do szufladki wesołka, od jakiegoś czasu pokazuje, że dobry żart to nie jedyna dziedzina, w której się realizuje. Prowadzi program w Radiu ZET, występuje w OCH Teatrze, pisze felietony, trenuje boks. Dagny Kurdwanowskiej opowiada o tym, co go nakręca, co myśli o hejterach, czy żarty powinny mieć granice, dlaczego lubi śmiać się sam z siebie i dlaczego trudno być symbolem seksu, kiedy wrzuca się do sieci zdjęcia z dziurawymi skarpetkami.
Czy jest w Polsce miejsce na mocny, bezkompromisowy program satyryczny?
Sam się nad tym zastanawiam. Pewnie by się dało coś takiego zrobić, ale z jednej strony każda stacja ma swoje interesy i dużo do stracenia, z drugiej jest w Polsce dużo trudnych tematów. Sam ciągle trafiam na takie tematy i zastanawiam się, jak je ruszyć, jak je obejść, co z tym zrobić. Czasem dotykam rzeczy wrażliwych, które mogą kogoś urazić, ale zawsze dwa razy się zastanowię nim zażartuję. Nie zależy mi, żeby walić kogoś po głowie. Nigdy nie robiłbym programu, który z zasady miałby przekraczać granice.
A satyryk powinien śmiać się sam z siebie?
To podstawa. Znam takich specjalistów od żartów, którzy głównie uderzają w innych, a do siebie mają mały dystans.
Ty chyba nie masz z tym problemu? Ostatnio na Facebooku wstawiłeś zdjęcie, pod którym napisałeś, że nie wiesz, czemu nie zostałeś twarzą majtek, skoro twoja twarz jest do d… Potem była jeszcze seria zdjęć w łóżku i z tarką do pięt.
Miałem zawsze skłonność do opowiadania o swoim takim powiedzmy spierdołowaceniu. Mam o to często spory ze swoją żoną. Robię sobie dziwne zdjęcia, co nie wzbudza w niej entuzjazmu. Są osoby, które nie odbiorą tego jako żartu, tylko pomyślą sobie – matko święta, jak on wygląda. Efekty widać potem w rankingach najseksowniejszych osób, z którymi chciałoby się pójść do łóżka – nigdy nie jestem w nich brany pod uwagę. Żalę się potem mojej żonie, a ona cierpliwie mi przypomina, że trudno być symbolem seksu po wrzuceniu zdjęcia z dziurawymi skarpetami.
Każdy ma inną nadludzką moc. Jeden jest piękny i seksowny, a drugi potrafi bawić ludzi.
Tak, to zupełnie inna energia. Cieszę się, że ludzie za tym jednak podążają. Często zżymam się, że jestem bohaterem focusów. Dla firm, które rozważają współpracę, są one bardzo ważne, więc mierzą cię, sprawdzają, analizują. Kiedy otrzymałem propozycję reklamową, dowiedziałem się, że została mi przedstawiona po roku dokładnych badań i mierzeń. Strasznie tego nie lubię, ale dowiedziałem się z tych wszystkich focusów jednej rzeczy, która mnie zaciekawiła – otóż, ludzie nie rozumieją mojego poczucia humoru, ale każdy chce iść ze mną na piwo. I to jest interesujące, bo zawsze mi się wydawało, że jeśli kogoś nie rozumiemy, to budzi to agresję i niechęć. A w moim przypadku jest inaczej i to jest fajne.
Może nie rozumieją, ale są ciekawi, jakim jesteś człowiekiem.
Możliwe, że podoba im się właśnie ta moja energia. Nie bardzo wiedzą, o co mi chodzi z tymi moimi dowcipami, ale myślą sobie, że jestem fajnym kolesiem. I to też jest w porządku.
Przyznam ci się, że kiedy robi mi się smutno, zaglądam na Twój fanpage na Facebooku i czytam seriami dowcipy, które tam publikujesz.
Ten mój fanpage jest dość specyficzny. Pojawiają się na nim grepsy, które nigdzie indziej nie pasują. Wymyśliłem sobie, że to będzie miejsce dla grupy, która podąża za moim poczuciem humoru. Bez sztywnych ram, wyznaczania konwencji. To mi się bardzo podoba w mediach społecznościowych – na Facebooku, na YouTube, bo to są te miejsca, w których nie muszę się przejmować żadnymi focusami. Kto będzie chciał, to wejdzie. Nie muszę iść do żadnego pana prezesa, mówiąc: Wie pan, mam taki żart, czy mógłbym go wrzucić, bo nie jestem pewien, czy badania potwierdzą, że ludzie się uśmiechną.
Tylko w mediach społecznościowych jest całkowita wolność twórcza?
Całkowitej wolności nigdy nie ma. Chociażby przez granice, które stawiam sam sobie. Mój żart jest mocno abstrakcyjny. Lubię szalone grepsy i często daję się ponieść, ale jestem też rozkraczony pomiędzy potrzebą wolności twórczej a silną tradycją konserwatywną, w której zostałem wychowany. Moja mama zawsze mi powtarzała: Szymek, zachowuj się tak, żeby ludzie, których spotkasz, mieli uśmiech na twarzy. Staram się tego trzymać. Nieważne, jak bardzo będę sobie baraszkował, nie chciałbym, żeby patrzyła z góry i widziała synka, który robi coś głupiego. Podziwiam czasem niektórych satyryków, którzy potrafią przejechać się po kimś bardzo ostro. Ja zawsze płacę za to swoją cenę. Zastanawiam się, analizuję, czy nie przegiąłem, czy nie powiedziałem za dużo.
Widziałam Twój Wieczór fOCHu w OCH Teatrze, podczas którego żartujesz momentami dość ostro. Zaskoczyłeś mnie tą formułą.
To jest taka dziwna formuła, którą trudno jest włożyć w jakąś konkretną szufladkę. Bo ani to nie jest monolog ani stand up – nie uczę się tego na pamięć, wiele rzeczy wymyślam już na scenie, dużo w tym improwizacji. Często pozwalam sobie na więcej niż gdziekolwiek indziej, mówiąc o rzeczach prywatnych i krytykując różne zjawiska.
Ostatnio mówiłem o solidaryzowaniu się z chorymi poprzez Facebooka – zamiast zbierać „lajki”, idźcie do tego chorego, zanieście kwiaty, zapytajcie, czy czegoś nie potrzebuje. Mówię podczas tych występów także o swojej bezsilności, o porażkach. I parę razy się zdarzyło, że publiczności zrzedła mina. Jest wesoło, nagle ja dotykam trudnego tematu i pojawia się konsternacja. Uwielbiam zabawę tą konwencją.
Dowcip, który wyciąga ludzi ze strefy komfortu.
Dokładnie. Dla mnie Wieczory fOCHu są oczyszczające. To taki mój wentyl bezpieczeństwa. W ludziach, którzy przychodzą pojawia się z kolei ciekawość, bo w takiej roli mnie jeszcze nie widzieli.
To próba wyjścia z szufladki wesołka?
Tak. Wiem, że ciągle w niej jestem, ale zawsze też chciałem, żeby za tym, co robię, stała jakaś głębsza myśl. Ważne było dla mnie, żeby nie być kojarzonym z żadną partią polityczną. Nie chciałem, żeby moje żarty były wodą na czyjś młyn. Satyryk zawsze powinien być trochę z boku.
Ja też przecież głosuję na różnych ludzi, ale to mi nie przeszkadza się z nich potem śmiać, jeśli zrobią coś głupiego. A w Polsce ludzie chcą człowieka w okopach. Ostatnio zrobiłem żart o premier Kopacz. Niedługo później podszedł do mnie sąsiad, który wiem, że głosuje na PiS. Poklepał mnie po ramieniu i powiedział: Super panie Szymonie, fajnie, że jest pan z nami.
Co mu odpowiedziałeś?
Wytłumaczyłem, że nie jestem z nimi, ani z innymi. Jestem ze sobą i ze zdrowym rozsądkiem. Uważam się za patriotę, kocham ten kraj, ale chcę mieć też prawo do żartowania z tego, co uznam za niemądre. Łatwiej jest śmiać się z prawicy, bo konserwatywni politycy są bardzo serio, ale trzeba się uważnie rozglądać i sprawdzać, czy po drugiej stronie nie dzieje się coś niepokojącego. Obojętnie za kim się jest, nie można wyłączać myślenia.
No właśnie, a nasze życie polityczne zdominowane jest przez emocje.
To zacietrzewienie, te kłócące się przy stole rodziny. Sam to przerabiam, bo w mojej rodzinie toczy się spór, który ma chyba ze sto lat. Konflikt moich dziadków na linii Piłsudski-Dmowski wciąż jest aktualny, bo nadal mamy w rodzinie skrzydło liberalno-lewicowe i bardziej konserwatywne. Siadamy do stołu i czasem, wierzcie mi, powraca temat, czy rację miał Piłsudski czy Dmowski. Dochodziło nawet do tego, że część rodziny konserwatywnej wyszła z urodzin dziadka, który był przed wojną w PPS-ie i popierał Piłsudskiego. Myślę, że takie podziały są w większości polskich rodzin. Ja bym się na to nie zamykał. Lubię rozmawiać ze wszystkimi. Mam wujka, który słucha Radia Maryja, ale jesteśmy w stanie ze sobą normalnie porozmawiać.
A są takie rzeczy, z których nie można się śmiać?
Tak i to wiele. Wiem, że są satyrycy, którzy uważają inaczej. Dla mnie granice istnieją i pewnie już się z tego nie wyzwolę. Przykładem jest choćby katastrofa smoleńska, która położyła się cieniem nie tylko na polityce. W tej katastrofie zginęli ludzie, których znałem, m.in. ksiądz, który chrzcił moje dzieci. Kapitalny człowiek. Mam wrażenie, że ta katastrofa zaważyła także na losach mojego programu, który był zorientowany na satyrę polityczną. Dyskutowaliśmy o tym w zespole, ale to wydarzenie na długi czas odebrało mi chęć do żartowania z polityki.
Próbowaliśmy żartować z show-biznesu, ale to już nie było to. Martwi mnie to, że żyjemy w czasach hardkoru – prowokacji, kontrowersji na siłę, tzw. darcia łacha. Ja się nie czuję dobrze w takiej konwencji. Zawsze będę myślał, że mogę komuś wyrządzić krzywdę. Kiedy widzę ludzi sfrustrowanych, którym się gorzej wiedzie, nie ma we mnie chęci, żeby im dowalić. Raczej sobie myślę, że może ktoś powinien wyciągnąć do nich rękę. Nie chcę być gościem, który jedzie luksusowym autem do wypasionego domu i śmieje się z tych, którym się nie udało.
Czy coś się zmieniło od tego czasu? Jest znowu miejsce na satyrę polityczną?
Robiono jakiś czas temu focusy, z których wynika, że polityka już tak bardzo dzieli ludzi, że nakręca tylko spiralę agresji i nienawiści. Satyra polityczna stała się domeną ludzi w Internecie – filmiki, memy. Patrzę na to z ciekawością, bo są ludzie, którzy świetnie to czują. Czytam regularnie ASZdziennik ze zmyślonymi newsami i myślę sobie czasem, że gdybym budował redakcję nowego programu satyrycznego, to natychmiast zadzwoniłbym do tych ludzi i zaprosił ich do współpracy.
Zjawiskiem powiązanym z tym, o czym mówisz jest mowa nienawiści i hejt. Jak sobie z tym radzisz?
Nie wchodzę w dyskusję z hejterami. Uważam, że z takimi hejterami, którzy doprowadzili do śmierci Dominika z Bieżunia, trzeba walczyć. Mnie oni krzywdy nie zrobią, bo jestem silny. Wiem, że jest to wpisane w mój zawód. Obrzydliwe są tabloidy i paparazzi, ale oni też nie zmienią tego, kim jestem i co myślę.
Nie masz czasem dość?
Ja już miałem sumę wszystkich strachów. W tym samym roku rozstałem się z dwiema ważnymi firmami, dla których pracowałem i spaliło mi się mieszkanie. Jasne, że było ciężko, ale pomógł mi boks, przyjaciele, żona, z którą nawzajem się wzmacnialiśmy. Dziś mogę powiedzieć, że wyszliśmy z tego z moją rodziną silniejsi.
Powiem więcej, zawodowo czuję się mocniejszy, bo wróciłem do tego, co kocham – do radia. Odkryłem też teatr, wydałem książkę z felietonami ze "Zwierciadła" – "Życie w pożyciu". Pomyślałem sobie nawet, że ci, którzy chcieli mi zrobić wtedy krzywdę, wyrządzili mi przysługę.
Czujesz się dziś wolnym człowiekiem?
Nie wiem, czy to z racji wieku, ale coraz częściej sam siebie pytam – czy to jest dla mnie dobre? Pod tym kątem analizuję różne propozycje, które do mnie przychodzą. I jeśli coś mi nie pasuje, po prostu odmawiam. Jestem uśmiechniętym człowiekiem i kiedyś zdarzało się, że ludzie odbierali to jako sygnał, że można mi wejść na głowę.
Od kilku lat buduję swoją asertywność. Bardzo pomaga mi w tym właśnie boks. A w życiu zawodowym potworzyłem sobie różne wycinki, w których mogę się realizować – felietony w "Zwierciadle", w których piszę o małżeństwie, teatr i One Mąż Show, Wieczór fOCHu, Nieporadnik małżeński w Radiu ZET, fanpage na Facebooku. I w tych wycinkach jestem całkowicie wolny. Mówię czasem, że to są moje małe start-upy, z którymi eksperymentuję. Póki mam energię i sprawia mi to przyjemność, to jest to mój mały sukces.
To sprawia, że cały czas ci się chce robić to, co robisz?
Absolutnie! Kiedy widzę ludzi, którzy przyjdą na One Mąż Show do OCH Teatru, siedzą na widowni, uśmiechają się, wychodzą potem zadowoleni – to genialna sprawa. Dużo spotykam się z młodymi ludźmi i oni często mnie pytają o moje wybory – skąd wiedziałem, że podejmuję dobrą decyzję. Opowiadam im, że trudno to wytłumaczyć, ale jest coś takiego jak wewnętrzna iluminacja – taki rodzaj energii, która ładuje ci baterie.
Głos, który mówi – tak, w tym jesteś dobry, idź za tym. I ja się tego głosu starałem słuchać już jako młody chłopak. Podążałem za nim jak wariat. Nawet jeśli dostawałem po głowie, komuś nie podobały się moje pomysły, ja starałem się robić swoje. Wokół tego budowałem swój warsztat, swoją siłę. Miałem szczęście, bo po drodze spotkałem ludzi, którzy zauważyli we mnie potencjał i mogłem się rozwijać. Ta energia i ciekawość są we mnie do dziś.
Kiedy budzę się rano, myślę o tym, co ciekawego będę robił, co fajnego się wydarzy. Wtedy pojawiają się kolejne myśli. Super! Bardzo chcę to zrobić, bo mam fajny pomysł. I to mnie nakręca.
Dagny Kurdwanowska/(dg)/(kg), WP Kobieta