W wieku 50 lat zaczęła podróżować. Nigdy nie jest za późno na zmiany!
Pani Maria jest księgową z Gorzowa Wielkopolskiego, która przez całe życie urlop spędzała nad Bałtykiem. Po pięćdziesiątce zaraziła się pasją podróżowania i od tej pory wraz z mężem zwiedzają najodleglejsze miejsca na Ziemi. Jej historia może zainspirować ludzi w każdym wieku.
31.10.2017 | aktual.: 31.10.2017 12:52
WP Kobieta: Jak to się stało, że przez większą część życia nie wyjeżdżała pani za granicę, a teraz dalekie podróże stały się pasją?
Maria Strzałkowska: Rzeczywiście większość swojego życia, a mam już za sobą pół wieku, przeżyłam bez podróży, chociaż czasami się zastanawiam, jak to było możliwe. Teraz to już moja pasja i nie boję się użyć tego określenia, bo podróże stały się naszą obsesją – naszą, czyli całej naszej rodziny. Uzależniliśmy się i wcale nie zamierzamy się leczyć z tego uzależnienia.
Jak to się zaczęło?
Wszystko zaczęło się od pewnego Bożego Narodzenia w 2014 roku. Brzmi trochę bajkowo, ale to wtedy właśnie mój syn Michał kupił nam pod choinkę bilety lotnicze do Paryża. Do dzisiaj pamiętam, że były włożone w przewodnik po tym mieście. Ucieszyłam się bardzo, bo lubię czytać książki, a biletów po prostu nie zauważyłam. Nawet do głowy mi nie przyszło, że kilka miesięcy później będziemy pod Wieżą Eiffla.
To co wcześniej stało na przeszkodzie, aby zwiedzać inne kraje?
Zawsze wydawało mi się, że aby wyjechać za granicę, trzeba mieć bardzo gruby portfel, bo wycieczki organizowane przez biura podróży są drogie. Z kolei, kiedy myślałam o wyjeździe na własną rękę, nasuwało się pytanie "Jak ja się tam dogadam?”. Teraz, po czasie, wiem dobrze, że nie ma się czego bać.
Czego najbardziej obawiała się pani przed pierwszym wyjazdem za granicę?
Obawiała to może za mocno powiedziane, bo w naszą pierwszą podróż do Paryża jechał z nami nasz syn i wiedziałam, że w razie czego, wszystko nam pokaże, bo w przeciwieństwie do mnie zna języki obce. Teraz tak myślę, że to właśnie nieznajomość języka była największą barierą. Zastanawiałam się, jak to będzie na lotnisku, gdy celnik o coś mnie zapyta, a ja nie będę wiedziała, o co mu chodzi. Jak trafię do odpowiedniej bramki na lotnisku? Albo jak dogadamy się z właścicielem mieszkania, które przez internet wynajęliśmy na trzy dni? Fakt, przyznam, że w pierwszą podróż fajnie jechać z kimś, kto już choć troszkę podróżował. Takim jak na przykład ja teraz.
Żałuje pani, że wcześniej nie jeździła po świecie?
Oczywiście, że żałuję, bo tyle jest pięknych miejsc na świecie. A ja, jak już wcześniej wspomniałam, mam już "5" z przodu na zegarze odmierzającym mój czas. Czasami martwię się, (oczywiście tylko czasami, bo z natury jestem optymistką), czy wystarczy mi sił i czasu żeby zrealizować wszystkie swoje podróżnicze plany, a te sięgają daleko w świat.
To gdzie wcześniej spędzała pani urlopy?
Wyjeżdżaliśmy zawsze latem nad polskie morze, a zimy spędzaliśmy w domu. Myśleliśmy czasami o wyjeździe w góry na narty, ale na planach się kończyło. Nigdy nie zdecydowaliśmy się na taki wyjazd, jednak letnie wakacje wspominam bardzo przyjemnie. Jeździliśmy co roku do Mrzeżyna. To małe miasteczko rybackie nad Bałtykiem. Jeżdżę tam od dziecka, najpierw ze swoimi rodzicami, a teraz z moją rodziną. I chociaż wakacje od trzech lat spędzamy już za granicą, to i tak do Mrzeżyna zaglądamy choćby na jeden dzień, tak dla podtrzymania tradycji – jak jest lato, to musi być Mrzeżyno.
Jakie kraje pani odwiedziła do tej pory?
Troszkę się tego nazbierało od marca 2015 r. Zaczęliśmy od Francji i cudnego Paryża. Później był Londyn, bo po pierwszym wyjeździe chcieliśmy zwiedzać stolice europejskie. W 2015 roku dotarliśmy jeszcze do Hiszpanii i magicznej Barcelony. Muszę tam kiedyś wrócić. I do Paryża oczywiście też. Chwilę później zauroczyliśmy się Atenami. Tam szczególne wrażenie zrobiła na nas Plaka, historyczna część miasta. Kto był, ten wie, dlaczego. Pod koniec 2015 roku polecieliśmy jeszcze całą rodziną, w czwórkę, do Rzymu. Tam postanowiliśmy z mężem, że zobaczymy wszystkie siedem nowych cudów świata. Koloseum było pierwsze na naszej liście.
I co było dalej?
W ferie zimowe 2016 roku kupilismy bilety w okazyjnej cenie i polecieliśmy całkowicie samodzielnie do Tajlandii. Tego nie da się opowiedzieć, co tam przeżyliśmy. Tajlandia to dla nas raj na ziemi, moglibyśmy tam zamieszkać na stałe. Przez cały rok świeci słońce, woda w morzu jest gorąca, ludzie uśmiechnięci i pogodni, a ceny kilkukrotnie niższe niż u nas. Nasze bilety powrotne z Tajlandii zakładały przesiadkę w Pekinie. Dzięki temu udało nam "zaliczyć” drugi z cudów świata – Wielki Mur Chiński, na który pojechaliśmy prosto z lotniska. Kilka miesięcy po powrocie polecieliśmy jeszcze na tydzień na Maltę. Tam zobaczyliśmy Azure Window, nieistniejący już most skalny u wybrzeży wyspy Gozo. Tego samego roku polecieliśmy też – tym razem już bez córki – poleniuchować na Majorkę, a na koniec sezonu na grecką wyspę Korfu. Jesienią udaliśmy się na kilka dni do Wenecji i tak zakończyliśmy 2016 rok.
Intensywnie, jak na jeden rok.
To prawda. Ciągle nam było mało. W internecie dużo czytaliśmy po podróżach i udało nam się kupić bilety w supercenie do Meksyku. Polecieliśmy tam w środku zimy, na początku 2017 roku.
W super cenie do Meksyku, to znaczy za ile?
Znalazłam bilety za nieco ponad 900 zł za osobę w dwie strony. Wylot był z Amsterdamu, gdzie dolecieliśmy z Polski za dosłownie kilkadziesiąt złotych.
To rzeczywiście świetna okazja. I jakie wrażenia z podróży po Meksyku?
Było niesamowicie. Zwiedzaliśmy ruiny miast Majów, skakaliśmy do krystalicznie czystej wody w cenotach, pływaliśmy w Morzu Karaibskim razem z wielkimi żółwiami wodnymi i w ulicznych niedrogich barach zajadaliśmy się meksykańską kuchnią. Udało nam się też "zaliczyć" nasz trzeci cud świata, czyli prekolumbijskie miasto Chitzen Itza.
Aż chce mi się gdzieś pojechać, jak tego słucham. I co było po Meksyku?
Kupiliśmy jeszcze tanie bilety na tydzień do Walencji i Izraela. Zwiedziliśmy Tel Aviv i Jerozolimę. Próbowaliśmy zanurzyć się w Morzu Martwym, ale zasolenie jest takie, że można tylko unosić się na wodzie. Na koniec lata polecieliśmy jeszcze do Dubaju. I tam można zwiedzać luksusy, nie wydając wiele. W Dubaju odwiedziliśmy najwyższy budynek świata i zobaczyliśmy kryty stok narciarski, gdy na zewnątrz było 45 stopni w cieniu. No i to tyle naszych podróży, jak do tej pory.
Są już jakieś kolejne plany na wyjazd?
Tak. Niedawno kupiliśmy bilety na ferie zimowe 2018. Chcemy co roku choć na chwilę uciec od zimy. W lutym lecimy na tydzień na Sri Lankę, z kilkunastogodzinną przesiadką w stolicy Kataru. Mam nadzieję, że uda się zobaczyć choć kawałek tego miasta. Ze Sri Lanki lecimy na tydzień na Malediwy i wracamy do domu. Razem 15 dni. Już nie możemy się doczekać.
Czy podróże w jakiś sposób panią zmieniły?
Czy mnie zmieniły? Pozostałam chyba tą samą osobą, ale na pewno bardziej odważną, otwartą na ludzi i świat. Nie mogę powiedzieć, że dotychczasowe życie, tzn. sprzed podróży, mnie nudziło, nie nudzę się, jak jestem z rodziną. Ale teraz jest ciekawiej. Inaczej spędzamy czas ze sobą, studiujemy mapy, przewodniki i wspominamy. Zmieniło się też może w pewnym stopniu moje podejście do rzeczy materialnych. Teraz bardziej wolę "być”, niż "mieć”. No i zaczęłam uczyć się języków. Idzie mi może tak sobie, ale zawsze coś. Mąż ma w tej kwestii większy zapał niż ja.
Czy to prawda, że trzeba mieć dużo pieniędzy, aby podróżować?
O to właśnie chodzi, że nie. Nauczyłam się wyszukiwać tanie loty. Wyszukiwarek w necie jest mnóstwo. Nie korzystamy też z drogich hoteli. Gdy hotele w danej miejscowości są za drogie, szukamy mieszkań od prywatnych ludzi (są wyszukiwarki takich miejsc, np. AirBNB). Jak jesteśmy już w danym kraju, to korzystamy z transportu publicznego zamiast taksówek, jemy zazwyczaj w ulicznych barach, co nie znaczy, że źle. Naprawdę za małe pieniądze można bardzo dużo zobaczyć i przy okazji poznać ciekawych ludzi, ich zwyczaje, kulturę i kuchnię...
Czy z pani punktu widzenia słaba znajomość języka jest dużym problemem, gdy przyjeżdżamy do obcego kraju?
Nie jest dużym problemem, a nawet bym powiedziała, że nie jest żadnym. Kilka podstawowych zwrotów, czy słów wystarczy, żeby kupić bilet, czy pamiątkę, a zawsze można też pokazać na migi. Pewnie, że lepiej byłoby znać biegle angielski czy hiszpański i móc swobodnie rozmawiać, jednak i bez tego można nie czuć dyskomfortu. Na lotniskach jest wszystko dobrze oznakowane, tak samo w metrze, czy jakiejkolwiek innej komunikacji miejskiej. W sklepach też ceny praktycznie wszędzie są drukowane na towarach, a jak chcę zapytać o drogę, to pokazuję na mapie, co mnie interesuje, bo mapa to podstawa. Nie jest źle, ale uczyć się języków zawsze warto, będzie łatwiej.
Czy są jakieś mity dotyczące podróży, które chciałaby pani obalić?
Według mnie pierwszy, podstawowy mit dotyczący podróżowania to, że podróże kosztują fortunę, drugi, który trzeba obalić, to, że konieczna jest znajomość języka kraju, do którego się jedzie. No i ten że my, Polacy, jesteśmy źle odbierani w świecie. Z tym nigdy się nie spotkałam, a byłam już w wielu różnych miejscach na świecie, o różnych kulturach. Jak na razie mogę stwierdzić, że świat jest pełen fajnych, przyjaznych i normalnych ludzi.
Na co dzień zajmuje się pani księgowością. Jak koleżanki z pracy reagują na kolejne opowieści o podróżach?
Znajomi już się przyzwyczaili, że jak tylko wrócę, to planuję następny wyjazd. Na początku nie chcieli wierzyć, że można polecieć tak daleko np. do Tajlandii za tak małe pieniądze. Teraz mam już dwie koleżanki w tym jedną z pracy, które wzorując się na mnie, same zorganizowały sobie wyjazd na wakacje i wróciły zadowolone, twierdząc, że to nic trudnego. Obie zastanawiają się, dlaczego nie podróżowały na własną rękę wcześniej. Samemu jest ciekawiej niż z biurem podróży, które wszystko za nas organizuje.
Czy to nie jest uciążliwe, aby wszystko samemu organizować?
Oj nie. Przygotowania do wyjazdu to bardzo przyjemny i ekscytujący czas. Najpierw się wszystko przygotowuje, analizuje, liczy, a potem jest ogromna satysfakcja, że się udało. Warto zacząć podróżować bez względu na wiek. Teraz to już wiem i powtarzam koleżankom, że wolę raz coś zobaczyć, niż sto razy usłyszeć opowieść o jakimś miejscu.
Dobrze powiedziane. A czy ma pani sprawdzone sposoby, które ułatwiają podróżowanie?
Do każdego wyjazdu dokładnie się przygotowuję. Kupuję mapę, przewodnik, czytam fora w Internecie. Sprawdzam zawsze, jakie gniazdka obowiązują w danym kraju, żeby nie zostać bez dostępu do Internetu. Czytam też, jakie zwyczaje panują w danym kraju, żeby nie popełnić jakiejś gafy. Internet jest pełen takich wiadomości. Można się dokładnie przygotować. Przed wyjazdem mam opracowany prawie każdy dzień – gdzie będziemy, co będziemy zwiedzać i ile to mniej więcej będzie kosztowało. Przed wyjazdem dużo czytam o danym kraju, czy miejscu, żeby poznać historię i kulturę miejsca. I to jest też ogromny plus podróży, czyli nabywanie nowej wiedzy z dziedziny geografii czy historii.
Jakie kraje chce pani odwiedzić w przyszłości?
Najbliższą przyszłość mam już zaplanowaną, nie może być inaczej. Już za trzy tygodnie lecimy z mężem i córką do Ejlatu w Izraelu, żeby stamtąd dostać się do Jordanii i zobaczyć kolejny, już czwarty cud świata, czyli skalne miasto Petra. I tym, myślę, cudownym wyjazdem zakończymy rok 2017. Na 2018 rok mamy już wszystko zaplanowane i porezerwowane. Lecimy na Sri Lankę i na Malediwy za jednym razem. I też mogłoby się komuś wydawać, że Malediwy to miejsce dla bogaczy, jednak można tam znaleźć niedrogi lot i zarezerwować tani nocleg tuż przy plaży. Marzy mi się jeszcze Afryka, Australia i Nowa Zelandia, ale spokojnie, jest jeszcze całe życie przede mną.