Walczyła o najbiedniejszych. W zeszłym tygodniu brazylijska działaczka zginęła od strzałów w głowę
Ulicami brazylijskich miast wciąż przetaczają się protesty, po zeszłotygodniowym zamachu na Mariellę Franco. 38-letnia radna Rio de Janeiro i aktywistka społeczna stająca w obronie mieszkańców fawel i osób LGBT zmarła na miejscu od strzałów w głowę.
Brazylijki i Brazylijczycy wyszli na ulice nie tylko w hołdzie dla zmarłej, ale też żądając sprawiedliwości. Do zamachu doszło miesiąc po tym, jak działaczka ostro opowiedziała się przeciwko decyzji prezydenta kraju, Michela Temera, który przyznał szerokie uprawnienia służbom mundurowym, celem "przywrócenia porządku w Rio".
To bezprecedensowa sytuacja w historii Brazylii. Temera, po raz pierwszy od przywrócenia demokracji w połowie lat 80., skorzystał z konstytucyjnego prawa do poszerzenia uprawnień wojska. Biorąc pod uwagę historię władzy junt wojskowych w Ameryce Łacińskiej, posunięcie bądź co bądź ryzykowne.
Zaledwie kilka dni przed feralnym zamachem Marielle napisała na Twitterze o śmierci 23-latka z faweli, który zginął z rąk policji. Media nie paliły się do opisania sprawy, a wobec funkcjonariuszy nie wyciągnięto konsekwencji, na skutek uprawnień nadanych im przez Michela Temera.
Franco osierociła 19-letnią córkę. Od ran postrzałowych zginął także jej kierowca, a towarzyszący im dziennikarz został ranny. Prawdopodobnie kobieta była śledzona od wyjścia z panelu dyskusyjnego poświęconego młodym, czarnoskórym działaczkom. Wracała do domu.
Marielle w radzie miejskiej Rio de Janeiro zasiadała od dwóch lat. Była jedną z siedmiu kobiet i jedyną osobą czarnoskórą w 51-osobowej radzie. Choć w polityce nie miała wielkiego doświadczenia (była asystentką i konsultantką ds. praw człowieka brazylijskiego posła, Marcela Freixa), ludzie znali ją znakomicie. Mimo braku intensywnej kampanii wyborczej była kandydatką z piątą największą liczbą głosów spośród 1500 zgłoszonych kandydatów. Reprezentantką najliczniejszej i najbiedniejszej grupy w mieście.
Znała brazylijskie slumsy aż za dobrze, na świat przyszła w faweli Maré, okalającej Rio od północy, a kilka lat temu zapobiegliwie oddzielonym od miasta autostradą. Mimo skrajnej biedy nie przerwała nauki. Udało się jej zdobyć stypendium pozwalające na studia wyższe. Żeby utrzymać siebie i córkę, którą urodziła w młodym wieku, pracowała jako przedszkolanka.
Zaczęła działać w organizacjach działających na rzecz praw człowieka, po tym, jak w strzelaninie zginęła jej najlepsza przyjaciółka. Dopiero na studiach zdała sobie sprawę z głęboko zakorzenionego w Brazylii rasizmu i homofobii. Z faweli udało się jej wyprowadzić z nastoletnią córką i partnerką Mônica Benício do bezpiecznej, podmiejskiej dzielnicy zaledwie na rok przed śmiercią.
Prezydent w wystąpieniu telewizyjnym mających ukrócić niepokoje społeczne po zabójstwie Marielle Franco oznajmił, że "Gangi nie zabiją przyszłości Brazylii". Dając do zrozumienia, że to gang stoi za śmiercią działaczki, a także, że nie ma zamiaru zabierać szerokich uprawnień z rąk policji, o co walczyła Mariella.