Blisko ludziWeekendowy związek – układ idealny czy emocjonalna pułapka?

Weekendowy związek – układ idealny czy emocjonalna pułapka?

Psychologowie są zgodni, że stworzenie szczęśliwego związku nie jest możliwe bez uczciwego ustalenia reguł gry. Może się więc okazać, że pary umawiające się na randki tylko w weekendy w mniejszym stopniu ryzykują zranienie, niż ci, którzy deklarują pełne zaangażowanie, a w rzeczywistości przedkładają karierę nad miłość.

Weekendowy związek – układ idealny czy emocjonalna pułapka?
Źródło zdjęć: © 123RF

02.12.2018 | aktual.: 02.12.2018 18:44

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wielkie miasto, wielka firma, wielka odpowiedzialność. Praca wymaga pełnego poświęcenia – podarowania jej poranków i wieczorów, nieustających zapewnień o tym, że jest najważniejsza, jedzenia w jej towarzystwie śniadań, lunchy i kolacji. W ciągu tygodnia brakuje potem czasu nawet na sprzątanie domu, nie mówiąc już o porządkach emocjonalnych. Dopiero gdy ludzie w piątek zamykają laptopy, gaszą światło w biurze i zawieszają zawodową działalność do poniedziałku, zaczynają zastanawiać się nad logistyką weekendu.

Wtedy sięgają po Tindera, telefon do przyjaciela albo odgrzebują stare kontakty. Umawiają się na kolację ze śniadaniem, przytulanie przy kominku albo wypad za miasto. Wpadają w alternatywną czasoprzestrzeń, w której wcale nie są samotnikami, którym kariera daje pewność siebie, tylko potrzebującymi czułości. Na amerykańskich stronach nie brakuje opisów weekendowych związków. Ci, którzy wybierają taką formułę, wcale nie mieszkają w innych miastach, tylko kilka przecznic od siebie, ale przez pięć dni w tygodniu nie chcą dzielić zasobów energetycznych między pracę i partnera. Postanawiam sprawdzić, czy taki model działa też w polskich metropoliach.

"Gołąbeczki", "papużki nierozłączki", "stare dobre małżeństwo"

Jako mężatka po trzydziestce otaczam się przede wszystkim ustatkowanymi stadłami podobnymi do mojego własnego. Młodsze o kilka lat singielki szczęścia szukają na Tinderze. O związki weekendowe postanawiam jednak zapytać przedstawicieli najmłodszych roczników pokolenia millenialsów. "Nie, o takim układzie nie słyszałem" – odpowiada przeważająca większość, określając swoich znajomych "gołąbeczkami", "papużkami nierozłączkami", "starym dobrym małżeństwem". Próbuję więc z parami, które żyją w różnych miastach, a nawet krajach. Co prawda widują się najczęściej tylko w weekendy, ale piszą na messengerze, rozmawiają na FaceTime i wysyłają sobie wideo na WhatsAppie po kilka razy dziennie.

"Nowoczesna technologia sprawia, że od związku nie da się uciec, nawet gdyby chciało się zachować swobodę" – śmieje się 30-letnia germanistka, której chłopak mieszka w Niemczech. W ich przypadku nie ma mowy o luźnym związku. Odległość nie zwalnia od obowiązku wierności, ani nie niweczy bliskości, którą można pielęgnować bez patrzenia sobie w oczy.

"Żyję skrajnymi emocjami"

Nie zaprzestaję poszukiwań. O radę pytam znajomą coachkę, Karolinę Cwalinę-Stępniak, która razem z dziennikarką Pauliną Klepacz wydała niedawno książkę "#GirlsTalk. Dziewczyny, rozmowy, życie". Przywołuje jedną ze swoich rozmówczyń, Monikę, która od czterech lat żyje w związku na odległość, a więc widuje się z mieszkającym poza Warszawą chłopakiem tylko w weekendy. "Często przedłużające się do poniedziałku albo zaczynające w piątek" – dodaje Monika. "Żyję skrajnymi emocjami, bo mam za mało ciepła, bliskości, a potem następuje kumulacja" – opisuje swoją codzienność.

"Ja w takie relacje nie wierzę. Nie wierzę, że się nie tęskni. Nie wierzę, że można nie mieć potrzeby, żeby w ciągu tygodnia zwyczajnie zwierzyć się tej w teorii przecież bliskiej osobie. Taki układ musi mieć deadline. W nieskończoność tego się ciągnąć nie da" – uważa coachka. Związek weekendowy może być punktem wyjścia albo tymczasowym rozwiązaniem, gorzej jeśli jest ostateczną formą relacji. Cwalina-Stępniak dodaje, że trudno zaakceptować czyjeś przyzwyczajenia, jeśli widzimy się tak rzadko.

Ale może w takiej relacji chodzi właśnie o to, żeby nie musieć się nikogo uczyć? Tyle że w momencie, gdy brakuje chęci do rozwoju, nazwanie układu związkiem jest odrobinę na wyrost. Wieczny miesiąc miodowy, podczas którego nie trzeba odbierać telefonów od autorytarnego szefa, wypełniać obowiązków domowych, ba, nie trzeba nawet wychodzić z łóżka, nie jest przygotowaniem do życia w rodzinie, tylko tworzeniem iluzji, że można funkcjonować bez oparcia w codzienności.

"Umawianie się na weekendy to substytut związku" – mówi Bianca-Beata Kotoro, psycholożka społeczna z Uniwersytetu SWPS, założycielka Instytutu Psychologiczno-Psychoseksuologicznego Terapii i Szkoleń "Beata Vita" w Warszawie. "Oszukujemy się, że nie jesteśmy sami, podczas gdy tak naprawdę jesteśmy od poniedziałku do piątku zajęci pracą, więc nie starcza nam czasu, energii, ani ochoty na pogłębienie relacji. A przez dwa dni nie da się nadrobić zaległości emocjonalnych z całego tygodnia" – dodaje.

Weekendowe związki - zazdrość, zdrada, zwątpienie

Na świecie weekendowe związki dotyczą w przeważającej mierze aktywnych zawodowo 25-35-latków, którzy dużo podróżują, a spełnienia szukają w pracy. Oprócz profitów, którymi są bez wątpienia czas poświęcony na samorozwój, wolność decydowania o sobie i sprytne przesunięcie momentu deklaracji, a więc dojrzałości, z takimi układami wiążą się obciążenia. Weekendowym związkom towarzyszą zazdrość, zdrada, zwątpienie. Ceną, jaką płaci się za zachowanie tajemniczości romansu jest niezrozumienie potrzeb drugiej strony.

"Nazwanie takiego układu związkiem jest jak zapewnianie, że pijemy wyborne espresso z porcelanowej filiżanki, a tak naprawdę robimy kawę rozpuszczalną w plastikowym kubku. Owszem, tak podana też daje nam kofeinowego kopa, a związek weekendowy może wywoływać skok adrenaliny. Ale niewiele po tym pobudzeniu pozostaje. Jakości nie da się imitować. Po tej kawie rozpuszczalnej boli nas często wątroba. A trwając w weekendowym związku, ryzykujemy ból serca" – mówi Bianca-Beata Kotoro.

Co nie zmienia faktu, że niezależnie od formuły, często nawet nie wiemy, że funkcjonujemy w weekendowych związkach. Deklarujemy, że najważniejsze jest dla nas szczęście w życiu prywatnym, a tak naprawdę cała para idzie w pracę. To ostateczne zwycięstwo kapitalizmu. Neoliberalnej gospodarce udało się nas zmanipulować na tyle skutecznie, że naturalną potrzebę bliskości zastąpiliśmy wiarą w sens pracy. Nawet ci spośród moich znajomych, którzy są sobie oddani w stu procentach, a w każdym razie z pewnością nie rozglądają się za nikim innym, tak naprawdę żyją od soboty do soboty. "Rozstałam się z chłopakiem, bo nie rozumiał, dlaczego tak dużo pracuję" – mówi mi szefowa pionu w korporacji. Ale jej słowa mogłoby powtórzyć większość trzydziestolatek na kierowniczych stanowiskach.

Tylko na terapii małżeńskiej

Znam też pary, które spotykają się tylko na terapii małżeńskiej. I te, które mijają się w drzwiach, zostawiając sobie notatki na lodówce, bo ona wraca o 22, a jego nie ma już o siódmej rano. "Ostatnio podróży służbowych miałam zaplanowanych tak dużo, że po powrocie tylko przepakowywałam walizkę, żeby następnego dnia pognać na lotnisko. W przerwie poleciałam na wakacje z mężem. Ponowne dotarcie się wymagało czasu. Kłóciliśmy się jak nastolatkowie" – opowiada Marysia, która jest u szczytu kariery. Jej mąż też, ale coraz częściej nieśmiało napomyka, że chciałby mieć dzieci.

Przesunięcie, które nastąpiło w rolach genderowych sprawiło, że to, co kiedyś uważano za normę, czyli sytuację, w której mężczyzna, wraca późno wieczorem, a dom i dzieci są pod opieką kobiety, staje się przypadkiem coraz rzadszym. Kiedyś to mężczyzn nazywało się związkofobami, dziś statystycznie patrząc, to im często bardziej zależy na stałej relacji, jeśli przekroczą magiczną granicę 35 lat. W sytuacji sprzecznych oczekiwań przychodzi czas na przeformułowanie związku. Uznając, że relacja jest niekończącym się procesem, może mieć jednak także momenty zatrzymania, a nawet kroku wstecz.

"Co jeśli pojawią się sprzeczne oczekiwania? Wtedy kluczową rolę odgrywa uczciwość. Często ulegamy wrażeniu, że czytamy w myślach, zgadujemy i znamy oczekiwania innych, mamy doskonałą intuicję. Zakładamy na przykład, że jeśli ktoś chciał się z nami spotkać w niedzielę, pewnie w środę też chętnie nam pomoże, możemy się srogo zawieść. Musimy ze sobą rozmawiać. Nie da ustalić się zasad relacji, zanim się w nią nie wejdzie. Jeśli tego nie weźmiemy pod uwagę, to wynikną z tego nieporozumienia" – mówi Bianca-Beata Kotoro.

To uczciwszy układ

Od małżeństwa do weekendowych randek? To paradoksalnie uczciwsze niż życie obok siebie w ułudzie, że wciąż się o siebie staramy. Może dlatego właśnie weekendowe związki najlepiej wychodzą się rozwodnikom, którzy nie chcą za szybko wskakiwać w nowe relacje, ale nie chcą pozbawić się przyjemności wynikającej z choćby chwilowego poczucia bezpieczeństwa. Ludziom dojrzałym łatwiej ustalić reguły. Niektórzy nie potrzebują już wtedy aż tak zaangażowanych związków, wystarczą im towarzysze weekendowych wypadów – do seksu, na drinka, na wycieczkę. "Brońmy się przed społeczną presją. Właściwa forma związku to taka, która odpowiada oczekiwaniom obu stron, a nie wszystkich ludzi wokół" – mówi Bianca-Beata Kotoro.

Luźnym układom najlepiej służy Tinder. Tu uprawia się związki nie tyle weekendowe, co na jeden wieczór. I wcale niekoniecznie musi chodzić o typowy one night stand. A w każdym razie nie o seks na jedną noc, ale bliskość, uważność, zrozumienie. Marta, 30-latka, która pracuje w mediach, powzięła postanowienie, że w ciągu trzech miesięcy odbędzie 50 randek. Zdarza jej się umawiać z jednym chłopakiem na drinka, a z drugim na kolację. Jej telefon bez przerwy wibruje od przychodzących wiadomości.

"Chciałam dać sobie szansę. Sprawdzić, czy On tam jest. Ale na razie poszukiwania prowadzą tylko do frustracji" – opowiada. Większość spotkań wygląda podobnie. W ramach small talku odhacza się niezbędne pytania: skąd jesteś, co robisz, czego słuchasz. "Potem jest coraz gorzej, bo oni zaczynają mówić o sobie. Nie zadają ci już więcej pytań, jakby skończył im się formularz. Chwalą się, co mają, za ile i gdzie jadą" – opowiada Marta. Zdarza jej się kończyć randki odprowadzeniem do domu, pocałunkiem, czasami seksem. Ona nigdy nie zostaje na noc, nie pozwala też nocować im. Wie, że bliskości nie da się imitować. A od seksu do intymności jeszcze daleka droga. "Ale czy w pozornie stałym związku, który ze sobą nie rozmawia, pozostała jeszcze jakakolwiek intymność?" – pyta mnie retorycznie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (115)