Wpis Marty poruszył setki osób. "Pokazuję 11 ciętych ran"
Marta opisała na Facebooku swój pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Trafiła tam na własne żądanie. Po jednej nocy zadzwoniła do męża, by ją stamtąd zabrał. Swoim wpisem pokazuje, że depresja ma różne oblicza i żadne nie jest lepsze, ani gorsze. Poprosiliśmy ją o rozmowę.
13.12.2018 | aktual.: 21.12.2018 07:35
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Popełnię samobójstwo, jeśli mnie tu nie zostawią"
Rok temu Marta niemal wprost z gabinetu terapeutki pojechała do szpitala psychiatrycznego. O tym, co się tam wydarzyło, ze szczegółami opowiedziała w długim wpisie, który niesie się po Facebooku. Słowa młodej kobiety są wstrząsające.
Po przyjęciu przez pielęgniarkę, Marta musiała czekać na lekarza. Po kwadransie pojawił się on i ratownik medyczny. Kobieta wspomina, że w tamtej chwili w gabinecie, myślała o swoim mężu, któremu przed wyjściem z domu powiedziała: "Proszę, zrób wszystko, żeby mnie tam zatrzymali, a jeśli nie, to odejdę".
Potem zaczęły się pytania – Marta była tak odrętwiała, że to mąż na nie odpowiadał. "Patrzę na ścianę, patrzę na ratownika medycznego, który czuje się zakłopotany, patrzę na pielęgniarkę, która nie wie, co ma ze sobą zrobić i słucham jak mój mąż opowiada o moim całym życiu, które wydaje mi się na tamten moment dobrym żartem" – czytamy.
Godzinę później lekarz proponuje Marcie zastrzyk uspokajający albo pobyt w szpitalu, "gdzie po jednej nocy wypiszę się na własną odpowiedzialność, bo szpital nie był przeznaczony dla takich osób jak ja". Dla Marty wybór jest oczywisty. "Podciągam rękawy czarnego swetra i pokazuję ponad 11 ciętych ran, mówiąc przy tym, że popełnię samobójstwo, jeśli mnie tu nie zostawią" – czytamy.
Kobieta trafiła w ręce pielęgniarek, które brały ją za zbyt młodą, by robić sobie coś takiego. Potem usłyszała od współpacjentki, że jest piękna. W niczym jej to nie pomogło, nadal bowiem czuła cierpienie. W poruszającym poście opisuje bezsilność i odrętwienie, które towarzyszyły jej całą noc w szpitalu. Przewracała się w łóżku z boku na bok, aż wreszcie, jak pisze, spokojnie zasnęła w pokoju dzielonym z 5 innymi kobietami.
Wypis
Rano Marta nad śniadaniem w postaci papki uświadomiła sobie, że to nie miejsce dla niej. Wpadła w panikę i jak najszybciej chciała rozmawiać ze swoim mężem. "W końcu się udaje (…) i słyszę tylko jedno pytanie: 'Jesteś bezpieczna?'. Odpowiadam, że nie i słyszę: 'Jadę po ciebie'" – opisuje. Marta czekała na niego w przerażeniu, ale i współczuciu dla lokatorek jej sali, które "nie mają nikogo i które już nigdy stąd nie wyjdą". Ona wyszła, a pierwsze, co zrobiła, to zjadła frytki i wypiła kawę z McDonalds'a, o których marzyła. Po powrocie do domu, jak pisze, zrobiła się na "Martę" – znaną osobom z jej otoczenia.
"Z boku moje życie dla innych wyglądało na udane. Dzisiaj mąż mówi: 'miałaś uśmiechniętą depresję', a ja się z nim zgadzam. Bo patrząc na mnie, można było odnieść wrażenie, że jestem kobietą sukcesu. Bo patrząc na mnie, można było odnieść wrażenie, że jestem szczęśliwa. Bo patrząc na mnie, można było odnieść wrażenie, że ja chcę żyć, a nie umierać. Bo patrząc na mnie, nawet mój pierwszy psychiatra odniósł wrażenie, że to nie może być prawda. A jednak. Była, ale nie wszyscy potrafili i nie wszyscy potrafią do dnia dzisiejszego się z nią pogodzić, a i nawet wypierają fakt, że byłam w szpitalu" – tak kończy się wpis Marty. Apeluje jeszcze o więcej empatii dla siebie nawzajem, bo nigdy nie wiemy, z czym inni naprawdę się borykają.
Nie chodzi o frytki z "Maka"
Słowa młodej kobiety poruszyły wiele osób. Jej post ma setki udostępnień i komentarzy. Pytamy ją, po co to zrobiła. – Chciałam powiedzieć wszystkim, że depresja to nie wstyd, że chodzenie na terapię to nie wstyd. Chcę to wszystko w pewnym sensie odczarować i pokazać, że chodzenie na terapię czy konsultacje z psychiatrami nie oznaczają, że jest się wariatem, a tak nasze społeczeństwo to postrzega – mówi. Marta zaznacza zaraz, że nie była w tak ciężkim stanie, aby zostać w szpitalu – Jest dedykowany najcięższym przypadkom – podkreśla. – U mnie nastąpiło zagrożenie życia i - chcąc, nie chcąc - lekarze musieli mnie dla mojego bezpieczeństwa w nim zostawić – dodaje.
Marta nie chce, by ktokolwiek po jej wpisie zraził się do proszenia o pomoc w takich placówkach. – Wiesz, nie wszyscy od razu mają jechać do szpitala, by się w nim zamknąć i nafaszerować lekami. Przede wszystkim zawsze zachęcam do kontaktu z psychologiem, psychiatrą bądź psychoterapeutą i wspólnego dojścia do tego, co będzie dla mnie dobre na ten moment – mówi. – Nie każdy musi iść też na terapię. Wszystko zależy od konkretnego człowieka, jego przeżyć i tego, co po pierwszej konsultacji stwierdzi lekarz – uważa. A osobom, które uważają, że spłyca temat, pisząc o frytkach i dodając urocze zdjęcia, ma do powiedzenia jedno. – Niech poświęcą więcej czasu temu postowi – stwierdza krótko.
Jeśli chcesz porozmawiać z psychologiem, zadzwoń pod bezpłatny numer 800 70 2222 całodobowego Centrum Wsparcia dla osób w kryzysie. Możesz też napisać maila lub skorzystać z czatu, a listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz TUTAJ.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl