Are You Organic enough?

Green, bio, eco, ethic, environment... słowa, które niedługo podbiją i nasz kraj są podstawą słownika współczesnego nowojorczyka. Jednak najważniejszym z nich jest ORGANIC.

Are You Organic enough?

Green, bio, eco, ethic, environment... słowa, które niedługo podbiją i nasz kraj są podstawą słownika współczesnego nowojorczyka. Jednak najważniejszym z nich jest ORGANIC.

Jeśli przeczytacie w najnowszych wieściach z Paryża, że najsłynniejszy Concept Store świata – butik Colette postanowił pójść w zielone i lansuje tylko to, co naturalne, zgodne z rytmem natury i organiczne – możecie być pewni: Francuzi zerżnęli to od nowojorczyków...

Organiczny supersam

„Wczoraj śniło mi się, że sałata, którą mam zjeść przechodzi kąpiel w chlorze – zwierza mi się Sylvia - od razu pobiegałam do Wholefoods po śniadanie, żeby zapomnieć o tym śnie...”.

Wholefoods (nazwa oznacz po prostu zdrową żywność) to mekka tych, którzy chcą jeść organicznie: wielki sklep, w którym kupimy smaczną, nieskażoną żywność, ingrediencje ze wszystkich stron świata oraz utensylia do przyrządzenia tadżinu (specjalny garnek) czy domowego makaronu (maszynka do ravioli).

Jesteśmy tam też w stanie kupić organic szminki czy podkład (w obrzydliwych niestety kolorkach...) oraz homeopatyczne leki na każdą bolączkę.
Jednak to, co przyciąga do Wholefoods najbardziej, to ekologiczny bufet z kaszką bulghur, karczochami, gorącymi samosami czy miodowym winegretem....

Z hormonem czy z pestycydem?

Choć cała organiczna histeria może się wydać przesadzona - statystyki są bezlitosne: standardowe jedzenie spożywane przez przeciętnego Amerykanina jest naładowane hormonami i antybiotykami, nie mówiąc już o pestycydach lub składnikach modyfikowanych genetycznie. Ci więc, którzy słusznie obawiają się, że ich życie lub zdrowie jest zagrożone przez „nadprogramowe” składniku ukryte w jogurcie, marchewce czy kurczaczku są w stanie wydać niebotyczne pieniądze na karłowatego, lecz naturalnego pomidorka, czy ospowatego (ale bez pestycydów!) ziemniaczka... I na parę innych rzeczy.

„Zielone” dżinsy

W moim lokalnym sklepie ze zdrową żywnością spotykam Melissę – ma w ręku katalog wysyłkowy ze zdjęciami koszmarnych T-shirtów i wielkich bluz.

„Każda rzecz w tym katalogu jest z organicznej bawełny” – cieszy się Melissa, a na moje pytanie, czym jest „organiczna bawełna” oburza się – „No jak to, przecież w tej normalnej jest jakiś gigantyczny procent pestycydów!

” Melissa, która pochodzi z Iowa i po przyjeździe do Nowego Jorku stała się hiperalergiczką, poleca mi sklep na mojej ulicy – znany butik wyłącznie z produktami z organic cotton. Właścicielka Gominyc, Anne pokazuje mi co ma na sobie – jedynie dżinsy mają 2% domieszkę spandexu, reszta cała jest ekologiczna. Reszta rzeczy w sklepie również ma „organiczny” certyfikat.

Czy Twoja marchew jest etycznie poprawna?

Oczywiście należy zadać sobie pytania, co tak naprawdę znaczy „organic” (w Niemczech byłoby to „Bio”) – czy jest to jedzenie, które „dojrzewało” w okolicy? Czy zostało wyprodukowane w przyjaznym środowisku pracy, czy jest – jak mówią Amerykanie – „humanitarne”? Czy pracownikom w firmie, która produkowała twój obiad, zapłacono godziwie? Czy jest etyczne – czy np. pomimo, że wyprodukowano je w odpowiednich warunkach, to do transportu nie wykorzystano samolotu, który zanieczyszcza środowisko o wiele bardziej niż statek czy pociąg?

Wszystkie te czynności intelektualne – niezwykle dobrze działają na nasza figurę. Jeśli zastanowimy się nad tym wszystkim przed zakupem obiadu – jest szansa, że go nie kupimy, a spożyjemy. Jeśli po – zasępienie nad sensem „organic” pomoże nam spalić kalorie...

Green is the new Black

Przy okazji organicznego szału starają się skorzystać wszyscy – kawiarnie zapewniające o organiczności kawy, restauracje serwujące burgery z organicznym tofu oraz polscy znajomi, którzy przy okazji przerzucają się na latte na mleku sojowym... (soja oczywiście niemodyfikowana genetycznie). Jednak na certyfikacie zieloności starają się zarobić również największe nowojorskie marki.

Barney’s – jeden z najbardziej znanych department stores w Nowym Jorku ogłosił, że przechodzi na „zieloną” stronę i stworzył organiczną, eco-friendly linię ubiorów i lansował ją silnie w okresie przedświątecznego szału zapełniając swoje cenne witryny puszkami do ponownego wykorzystania czy pisząc kapslami „Rudolf, the recycling reindeer” na szyldach.

Jak „zielona” jest ta obsesja Barneys? Podejrzewam, że ma charakterystyczną zieleń dolara, bo w NY, organic sells like hell.

Specjalnie dla serwisu Kobieta.wp.pl nasza korespondentka Agnieszka Kozak opowiada o urokach życia w Nowym Jorku!

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)