Blisko ludziKim są "bezdzietne matki"?

Kim są "bezdzietne matki"?

Nie zastanawiają się nad tym, kto będzie pracował na ich emeryturę czy poda im szklankę wody na stare lata, jak często dopytują ci, którym nie mieści się w głowie, że kobieta nie zawsze musi (i chce) być matką.

Kim są "bezdzietne matki"?
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos
Aneta Wawrzyńczak

11.12.2012 | aktual.: 12.12.2012 07:57

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nie zastanawiają się nad tym, kto będzie pracował na ich emeryturę czy poda im szklankę wody na stare lata, jak często dopytują ci, którym nie mieści się w głowie, że kobieta nie zawsze musi (i chce) być matką. Pod szyldem najnowszego projektu Izy Moczarnej-Pasiek gromadzą się i mówią głośno: wybieramy bezdzietność.

Iza Moczarna-Pasiek, artystka i zdeklarowana feministka, nie boi się trudnych tematów. Wprost przeciwnie - wybiera te najcięższe, które wiążą się z i tak niełatwą rolą kobiety w patriarchalnym społeczeństwie. Jak sama mówi, pokazuje „trudność w trudności”.

- Po prostu żyję, obserwuję i dostrzegam rzeczy, które mnie tak mocno dotykają, że trudno jest mi przejść obok nich obojętnie - wyjaśnia Iza.

To dlatego przygotowała kilka serii zdjęć poświęconych rakowi piersi (Kobieta i (b)brak, Cięcie, Niejedna z jedną, Córki amazonki), a także samotnym matkom (Panna z dzieckiem) czy kobietom z nadwagą (Harda Wenus). I dlatego pracuje obecnie nad kolejną, zatytułowaną „Bezdzietne matki”.

Po publikacji w „Newsweeku”, w której wspomniano o projekcie, do Izy zgłosiły się kolejne kobiety: i takie w wieku 20 lat, które już teraz wiedzą, że nie chcą mieć dzieci, ale wszyscy dookoła mówią, że na pewno im się „odwidzi”, i takie w wieku 60 lat, które dzieci nie mają i już mieć nie będą, ale uważają to za jedną z najlepszych swoich decyzji, i cała masa kobiet pomiędzy.

Po prostu nie lubię dzieci

Justyna (27 lat), Edyta (27 lat) i Joanna (43 lata) świadomie zdecydowały się na bezdzietność. Żadna z nich nie czuje i nigdy nie czuła ani instynktu macierzyńskiego, ani powołania do bycia matką.

Justyna mówi wprost: - Nie czuję żadnego powołania do bycia w ciąży. Jawi mi się ona jako koszmar! Czy po to codziennie biegam po 8 km, pływam i chodzę na siłownię, żeby przytyć i wyglądać jak zużyta torebka śniadaniowa?

Nie czuje też ckliwości, kiedy trzyma na rękach małe dziecko. Więcej - jej zdaniem nie ma bardziej irytującego dźwięku niż krzyk czy płacz dziecka. Dlatego bardzo cieszy się, że mężczyzna, którego wybrała i którego kocha, również nie planuje potomstwa.

Edyta przyznaje, że na widok dzieci nie ucieka w popłochu. Gdy któreś inicjuje zabawę z nią, może się do niego pouśmiechać, powiedzieć dwa słowa, zasłonić ręką kant stołu, żeby nie uderzyło się w głowę. I tyle. - Podczas gdy moje koleżanki piszczą z zachwytu nad małymi dziećmi, ja podchodzę do nich mniej emocjonalnie. Irytują mnie znajomi, którzy pochylają się nad dzieckiem, gaworzą do niego. Rozumiem, że oni są z tym szczęśliwi, ale dla mnie jest to zupełnie obce - mówi.

Joanna wyjaśnia, że odkąd temat pojawił się na horyzoncie (a więc ponad 20 lat temu), oczywistym dla niej było, że dzieci nie będzie miała. Sprawę przemyślała jednak wiele razy „na chłodno”. I z tych przemyśleń wyszło jej, że nie ma takiej siły, która zmusiłaby ją do macierzyństwa. Jak mówi, na bezdzietność zdecydowała się „z każdego możliwego powodu, począwszy od egzystencjalnych, po zupełnie praktyczne”.

- Uważam, że jest to po prostu cecha wrodzona, choć niezbyt często występująca, powiedzmy jak homoseksualność. Jednak pewne rzeczy pojawiają się jako zjawiska społeczne dopiero na określonym etapie rozwoju cywilizacji, kiedy możemy sobie na nie pozwolić. A jeśli zakładamy, że brak instynktu macierzyńskiego jest uwarunkowany biologicznie, to znaczy, że przez całe pokolenia było sporo bardzo nieszczęśliwych matek i ich bardzo nieszczęśliwych dzieci - wyjaśnia Joanna, dodając, że „lepiej nie być matką w ogóle, niż być złą”.

Sama, odkąd sięga pamięcią, nie lubiła dzieci - ani jej nie bawią, ani nie wzruszają, ani nie przykuwają jej wzroku, chyba że się wydzierają. Zdaje sobie sprawę, że sama również była dzieckiem. - Na taki argument mogę jedynie odpowiedzieć, że bardzo serdecznie współczuję moim rodzicom - śmieje się Joanna.

„Małe dzieci doprowadzają mnie do szału”

Justyna dziesiątki, jeśli nie setki razy słyszała, że jest egoistką, a nawet sadystką. Zaczęło się niewinnie. Po trzech latach udanego związku pojawiły się standardowe pytania: kiedy ślub? Kiedy dziecko? Odpowiadała wtedy: „pewne kobiety są stworzone do macierzyństwa i być może czują takie powołanie, ja natomiast go nie czuję i nie ma drugiej rzeczy, której tak bardzo bym nie chciała jak dziecko”. Jej mama stwierdzała na to: „teraz tak mówisz, minie trochę czasu i zobaczysz, że zmienisz zdanie”, a babcia wzruszała tylko ramionami: „daj już spokój!”.

Później było tylko gorzej. Z byłą szefową wdała się w dyskusję, dlaczego jej koleżanki z pracy mogą wymigiwać się od niektórych obowiązków służbowych. „Wybrałaś karierę, więc musisz być teraz konsekwentna. Poza tym, co ty chcesz robić w pustym domu?”, usłyszała.

- Nie miałam sił, aby jej tłumaczyć, że mój dom nie jest pusty - wspomina Justyna.

Od kolegi, który „wpadł” ze swoją 20-letnią dziewczyną i ledwie wiąże koniec z końcem, próbując wyżywić rodzinę za 1500 zł netto, a którego zapytała, jaką przyszłość może zapewnić dziecku, dowiedziała się, że „dopóki pierwszy raz nie potrzyma własnego dziecka na rękach, nie poczuje, jakie to wspaniałe uczucie być matką lub ojcem”.

- Wątpię i nie chcę tego sprawdzać, bo małe dzieci doprowadzają mnie do szału. Nie wspomnę, że dzisiejsze dzieci, w dużej mierze „wychowane bezstresowo”, są bardzo agresywne i głośne - uważa Justyna.

A od znajomej, która wychowuje czwórkę dzieci, na oburzenie Justyny niegrzecznym zachowaniem jednego z nich i propozycją skarcenia go usłyszała: „to bardzo dobrze, że nie chcesz mieć dzieci. Ale by się im przy tobie wiodło! Egoistyczna i sadystyczna osoba nie powinna być matką. Cieszę się więc, że nie chcesz dzieci”.

I jeszcze dziesiątki zapewnień: „wydaje ci się”, „zmienisz zdanie, jak poznasz odpowiedniego faceta”, „urodzisz co najmniej trójkę, przestań się zgrywać”.

Takie komentarze zdecydowanie krytykuje autorka projektu „Bezdzietne matki”. - To jest kwestionowanie tożsamości tych kobiet, twierdzenie: „ja wiem lepiej, bo ja wiem, co dla ciebie dobre, co ty będziesz myślała, co ty będziesz czuła”. Dla mnie jest to łamanie podstawowego prawa człowieka do jego własnej integralności i własnego zdania - mówi Iza Moczarna-Pasiek.

Joanna zapewnia, że zdaje sobie sprawę, iż z biologicznego punktu widzenia bezdzietność jest pewną anomalią. Ale się zdarza. - Nasza kultura na tyle już wyewoluowała, że o ile nie szkodzimy współobywatelom czy bliźnim, to taka cecha wydaje się być neutralna społecznie. A mimo to nie jest - zastanawia się Joanna.

Dr Joanna Heidtman, psycholog i socjolog, podkreśla, że wybór bezdzietności jest absolutnie osobistą decyzją danej osoby, ale dodaje jednocześnie, że „jednostka zawsze jest uwikłana w funkcjonowanie społeczności, w której żyje”.

- Presja społeczna jest i będzie istniała, ponieważ społeczeństwo jako pewna całość zawsze będzie ciążyć ku kontynuacji, trwaniu. Członkowie społeczeństwa ujawniają więc swoje negatywne oceny czy opinie realizując nie tylko swoje jednostkowe prawo do własnego zdania, ale stając się narzędziem kontroli społecznej. Im większa będzie spójność danej społeczności, tym większa jest też jej cena - kontrola społeczna, czyli ingerencja norm i zasad w życie prywatne jednostek - mówi dr Heidtman.

Zaznacza też, że z punktu widzenia jednostki to oczywiście jest złe, bo każdy żyje swoim życiem i nie chce, by na niego wywierano presję. - Natomiast z punktu widzenia społeczności kontrola ta ma swoje socjologiczne uzasadnienie - wyjaśnia psycholog i socjolog, podkreślając, że negatywne reakcje społeczne wynikają raczej z pobudek kulturowych niż ewolucyjnych. - Nie tylko jako gatunek, ale jako społeczeństwo dążymy do utrzymania spójności i kontynuacji - uważa dr Heidtman.

Podobnego zdania jest Joanna. Ze społecznego punktu widzenia porównuje bezdzietność do homoseksualności. - W obu przypadkach to jest sprzeczne z podstawowym prawem natury, czyli czysto biologicznym instynktem rozmnażania i podstawą przetrwania gatunku. Dlatego być może pewna wrogość wobec tych grup jest zjawiskiem „naturalnym”. Co nie znaczy, że słusznym - argumentuje.

Świadoma rezygnacja

Ani Edyta, ani tym bardziej Joanna nie spotkały się z tak agresywnymi reakcjami otoczenia, jak Justyna.

Wszyscy znajomi Edyty wiedzą, że nie planuje być matką - ani teraz, ani za pięć lat, ani kiedykolwiek. Większość to akceptuje, choć uważa to za coś nienormalnego, a przynajmniej nienaturalnego.

Kilka razy zdarzyło jej się jednak, że znajoma, która bardzo chce mieć dziecko, a nie może, wyrzuciła jej, że to niesprawiedliwe, bo Edyta rezygnuje z czegoś, co może mieć.

- Ja też uważam, że to jest nie w porządku i że lepiej byłoby, gdyby ona mogła mieć dzieci, a ja nie. To że ktoś nie może żyć w sposób, w jaki by chciał, nie oznacza, że ja też muszę się unieszczęśliwić i być rodzicem, żeby coś wyrównać. Nie rozumiem tej logiki, ale to, że można czuć rozżalenie do całego świata, już tak - mówi Edyta.

Joanna dodaje, że może zrozumieć rozgoryczenie bezpłodnej kobiety. - To jest niesprawiedliwe, owszem, ale przepraszam, przecież nie urodzę za nią jej dziecka - mówi.

Dr Heidtman wyjaśnia, że obie grupy, to znaczy kobiety, które chcą mieć dzieci, ale nie mogą oraz te, które świadomie wybierają bezdzietność, mają powody, żeby „nie rozumieć się wzajemnie - swoich pozycji życiowych, sytuacji, decyzji, poglądów, a nawet uczuć”.

Edyta dodaje, że bardzo często słyszy zarzut, że jest egoistką. - Po czym ktoś rzuca mi kolejne argumenty, które totalnie świadczą o egoistycznym myśleniu: że opłaca się mieć dziecko, że to się zwraca. Zupełny brak logiki! To powinna być ogromna potrzeba serca i coś, czego naprawdę się pragnie, a nie racjonalny wybór - uważa.

Joanna od razu przyznaje: - Nie służę martyrologią w tym temacie, bo nigdy nie podlegałam szczególnym opresjom czy naciskom.

Pamięta jedynie kilka przykładów, gdy spotkała się z niedowierzaniem, myśleniem, że to kokieteria z jej strony, że „pewnie jej przejdzie”.

Jej zdaniem to, że nigdy nie była specjalnie napiętnowana, wynika ze specyfiki środowiska, w którym żyje. Jest historyczką sztuki, obraca się w dużym mieście, wśród ludzi przyzwyczajonych do większej rozmaitości świata, a tym samym - bardziej tolerancyjnych wobec odmiennych wyborów innych osób. Przyznaje jednocześnie, że urodziła się w małej miejscowości i gdyby dalej w niej mieszkała, ze swoją bezdzietnością miałaby zapewne dużo większy kłopot.

Jednak z powodu negatywnych reakcji otoczenia kobiety nieraz wymyślają fortele, żeby nie musieć się tłumaczyć wszystkim ze swoich życiowych wyborów. Iza Moczrna-Pasiek uważa, że nic dobrego nie może z tego wyniknąć. - Często kobiety kłamią albo ustalają z partnerem, że będą mówić wszystkim, że po prostu nie mogą mieć dzieci. A ja uważam, że energia kłamstwa sprawia, że żyjesz w czymś, co zupełnie nie jest twoje, nie jesteś prawdziwa ze swoją własną tożsamością, że pojawia się zgrzyt - mówi autorka projektu.

Co na starość?

Do argumentów egoistycznych i przeczących logice Justyna, Edyta i Joanna zgodnie zaliczają klasyczne pytanie: „kto ci poda szklankę wody na starość?”.

- Uważam, że zarabianie na moją emeryturę przez jakieś wirtualne dziecko to jest tak fatalny i bzdurny powód, żeby je mieć, że jest to żaden argument - uważa Edyta. Śmieje się, że ma dwa koty, więc najwyżej będzie „starą zwariowaną kociarą”.

- Posiadanie dziecka wcale nie oznacza, że ono kiedyś w przyszłości będzie nam pomocne. Znam wiele przykładów, kiedy starsza osoba jest pozostawiona sama sobie i to, że kiedyś urodziła i wychowywała dziecko, nie ma żadnego związku. Zdarzają się też sytuacje, kiedy dziecko umiera przed rodzicami… I wreszcie uważam, że posiadanie dziecka jest bardzo ważne i piękne, ale powinno wynikać z chęci a nie z zimnej kalkulacji. Myślenie kategoriami: „urodzę dziecko, żeby ktoś się mną zajął na starość”, jest paskudne - mówi już na poważnie.

Justyna z kolei cytuje słowa swojej mamy: „Teraz jesteś zadowolona, bo jesteś młoda, ze wszystkim dajesz sobie radę sama. Ale co będzie na starość? Jeśli cię mąż czy chłopak zostawi, to zawsze będziesz miała dziecko, kogoś, kto będzie cię kochał bezwarunkowo. Moje życie by było puste bez was!”.

Joanna natomiast przyznaje, że w ogóle nie rozumie argumentu: „jesteś egoistką”. - Osoba, która nie ma dzieci, może przecież wykazywać bardzo altruistyczne zachowania wobec innych ludzi. Natomiast istnieje wiele matek, które są szalenie egoistyczne. Z tym tylko, że ich egoizm jest rozszerzony o ich dzieci - uważają, że całą resztę świata można wdeptać w błoto w imię dobra tegoż dziecka - mówi Joanna.

Dodaje, że argumentu „szklanki wody” nie usłyszała nigdy. Za to jej koleżanka stanęła w jej obronie, gdy padło pytanie: „kto do ciebie zadzwoni na starość?”. - Ja do ciebie zadzwonię, powiedziała, a ja jestem jej za to strasznie wdzięczna - śmieje się Joanna.

Tyle zła na świecie

Justyna jest zadowolona ze swojego życia - mieszka za granicą, zarabia lepiej niż jej rówieśnicy. Nie oznacza to jednak, że wszystko przychodzi jej łatwo.

- Życie to walka. Wystarczy, że ja ją stoczę, nie chcę wydawać na świat kolejnych istot, co do których nie mam pewności, czy uda mi się dać im dobre wykształcenie, które przyniesie wymierne korzyści w postaci stanowiska pracy, dać im miłość - pytanie kiedy, skoro pracuję po dwanaście godzin dziennie, dać im swoją uwagę, podczas gdy tęsknię za chwilą samotnej bezczynności? - wyznaje Justyna. I dodaje, że „zrobić” dziecko, jest łatwo, wychować - bardzo trudno.

Podobnego zdania jest Edyta. - Obserwując, ile jest zła na świecie, ile paskudnych krzywd ludzie potrafią sobie nawzajem wyrządzać, nie jestem pewna, czy faktycznie ogólne wymieranie naszego gatunku dla nas samych i dla całej planety byłoby najgorszym rozwiązaniem - śmieje się.

Joanna dorzuca od siebie, że nie uważa, żeby życie samo w sobie było aż tak niesłychaną atrakcją, by ktoś miał być wdzięczny za sam fakt, że się na tym świecie znalazł. - Życie nie jest łatwe. Nawet poukładane i bezpieczne. Według buddyjskiego myślenia, które jest bardzo racjonalne, sama egzystencja jest cierpieniem. Zawsze ma w sobie element straty, przeżywa się coś złego, stratę, opuszczenie - wyjaśnia.

Dodaje, że nigdy nie mamy gwarancji, co, kolokwialnie mówiąc, z naszego dziecka wyrośnie. - Nie wyhodujemy sobie klona, nad którym byśmy panowali, nie utrzymamy go w kokonie, nie ochronimy przed całym światem - mówi.

Bycie „prawdziwą” kobietą

„Nie jesteś prawdziwą kobietą! Wiesz dlaczego? Bo nie masz dzieci”, usłyszała kiedyś Justyna od pochodzącego z Portugalii kolegi.

Dr Heidtman podkreśla, że „nie istnieje prosta korelacja, która bezdzietność równałaby z mniejszą kobiecością”. Jej zdaniem część kobiet, które chcą mieć dzieci, ale z różnych powodów nie mogą ich mieć, przeżywa wielki kryzys swojej kobiecości, podczas gdy wiele tych, które nie chcą ich mieć i nie ma, czuje się w pełni kobietami.

- Zależy to więc od subiektywnego obrazu, psychiki konkretnej kobiety, tego z jakimi stereotypami i wymogami zetknęła się w młodości. Może natomiast istnieć wyraźna różnica pomiędzy wewnętrznym poczuciem kobiety a jej postrzeganiem przez społeczeństwo. Bezdzietność z wyboru może się w danej społeczności wiązać z negatywnym stereotypem. W naszej kulturze zakotwiczone są silne stereotypy utożsamiające "prawdziwą" kobiecość z macierzyństwem - wyjaśnia psycholog i socjolog.

Tylko biologia decyduje?

Edyta deklaruje, że nauczyła się walczyć o siebie jako kobieta, wychodzić poza stereotypy społeczne i dopuszczać, że nie musi postępować zgodnie z nimi.

Justyna codziennie zastanawia się, dlaczego w XXI wieku, stuleciu tolerancji i równouprawnienia, kobieta samodzielna nie ma prawo decydować, czy chce mieć potomstwo, czy nie. - Argumenty w stylu: „kobieta jest stworzona do bycia matką”, rodzą we mnie pytanie: kto tak powiedział? Czy tylko biologia decyduje? Czy wtedy każda kobieta ma zostać sprowadzona tylko do biologicznych funkcji? - kwituje.

Joanna jest rozwiedziona i pewna, że nawet gdyby w jej życiu pojawił się książę na białym koniu, a jej się „odwidziało”, na dziecko jest już i tak za późno. O tym, jak silna jest jej awersja do macierzyństwa, przekonuje opowiadając anegdotę sprzed 20 lat. - Chorowałam na serce, półtora miesiąca spędziłam w łóżku. W tym samym czasie moja sąsiadka i rówieśnica urodziła dziecko. I ja sobie wtedy pomyślałam: per saldo, to ja mam lepiej. Z choroby się wyleczę, a z dziecka już nie - śmieje się Joanna.

Na koniec Edyta przywołuje słowa hinduskiego psychoterapeuty i mistyka. - Niedawno, przygotowując szkolenie z asertywności, trafiłam ta bardzo fajną myśl Anthony’ego de Mello: „Egoizmem jest wymaganie od innych, by żyli życiem, które akurat tobie wydaje się najwłaściwsze. To jest egoizm. Żyć swoim życiem nie jest egoizmem”.

(aw/sr)

POLECAMY:

bezdzietnośćdzieckow świecie kobiet
Komentarze (1011)