Blisko ludziModelka inna niż wszystkie - historia Aldony Plewińskiej

Modelka inna niż wszystkie - historia Aldony Plewińskiej

Wiele dziewcząt mogłoby jej pozazdrościć. Jest piękna i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Studiuje i robi karierę modelki - pierwsze kroki stawiała trzy lata temu, a dziś w wieku 21 lat ma już na koncie ponad 20 sesji zdjęciowych.

Modelka inna niż wszystkie - historia Aldony Plewińskiej
Źródło zdjęć: © Katarzyna Widmańska, strój autorstwa Katarzyny Konieczka
Aneta Wawrzyńczak

Wiele dziewcząt mogłoby jej pozazdrościć. Jest piękna i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Studiuje i robi karierę modelki - pierwsze kroki stawiała trzy lata temu, a dziś w wieku 21 lat ma już na koncie ponad 20 sesji zdjęciowych. Ma też wspaniałego faceta i kochającą mamę. Więc co z tego, że nie ma obu rąk i jednej nogi?

Gdy Aldona Plewińska była małą dziewczynką, ciocia czesała jej długie, piękne włosy, mama sadzała przed lustrem, a ona godzinami pozowała. O profesjonalnej sesji zdjęciowej marzyła od zawsze. Wyobrażała sobie, że kiedyś będzie prawdziwą modelką. Zanim jednak stanęła w pełnej krasie przed fotografem z prawdziwego zdarzenia, musiało upłynąć kilkanaście lat.

Zwykła nastolatka

Aldona urodziła się w 1991 roku. Z badania USG wynikało, że będzie zdrowym, uroczym bobasem. Urodziła się urocza, ale niepełnosprawna - nie miała obu rączek i jednej nóżki. Jak jej mama znalazła siłę, by wychować niepełnosprawne dziecko, właściwie nie wiadomo. To chyba kwestia genów, bo Aldona już od pierwszych chwil rozmowy daje się poznać jako osoba, która jest w stanie przenosić góry. - Mama zawsze mi pokazywała, że nie mogę siebie traktować jak osoby kompletnie niepełnosprawnej. Że zawsze mam iść do przodu. Dzięki niej mam w sobie siłę. Dzięki niej właśnie taka jestem - mówi.

Trochę tych gór na swojej drodze razem z mamą spotkały. Chociażby wtedy, gdy żadne przedszkole nie chciało jej przyjąć. Bo jak to tak, takie dziecko, takie niepełnosprawne? Do niego trzeba opiekę dodatkową zatrudnić, a żeby opieka była, muszą być pieniądze. A tych zawsze przecież brakuje.

Mama Aldony jednak nie chciała się poddać. Sąsiadka, która z rodzimym systemem edukacji była za pan brat, znalazła kruczek prawny. Przedszkola nie miały prawa, by nie wpuścić Aldonki w swoje mury. Chcąc nie chcą, dyrekcja musiała wyrazić zgodę. - Jak już poszłam do przedszkola, okazało się, że jestem wspaniałym dzieckiem. I że nie potrzeba żadnej dodatkowej opieki dla mnie. Okazało się, że nie jest ze mną tak źle, jak im się wydawało - wspomina dziś Aldona.

Ale to samo było w podstawówce, a później w gimnazjum. Ta sama śpiewka: małe dziecko, duże problemy. - Zawsze było coś nie tak, zawsze musieliśmy się odwoływać, zawsze mnie w końcu przyjmowali. I zawsze byli zadowoleni i zdziwieni, że tak się pomylili - śmieje się.

Bo Aldona od dziecka była istnym żywym srebrem. Uśmiechnięta, radosna, zawsze było jej pełno na osiedlu. Wracała ze szkoły, ściągała protezę nogi i na całe popołudnie znikała na podwórku. Bawiła się z dziećmi w piaskownicy, rozmawiała na ławkach z ich mamami, skakała na jednej nodze.

Wtedy jeszcze miała protezę. Ale była bardzo niewygodna i szkodliwa. Duży, twardy kosz, którym była zwieńczona, ugniatał jej brzuch. Gdy miała 16 lat, wdało się ostre zapalenie trzustki, dwa miesiące spędziła w szpitalu. Później już nigdy jej nie założyła. A sztucznych rąk nigdy nie potrzebowała - zwisałyby tylko bezładnie, ot tak, żeby estetyczniej było, tylko na pokaz. Więc po co jej to? - Ja już jakiś czas temu postanowiłam, że nie będę niczego robiła na pokaz - mówiła kilka miesięcy temu w wywiadzie.

Teraz rzadko, bardzo rzadko, przebiega jej przez głowę myśl: dlaczego ja? Szybko ją jednak odpędza, bo przecież na świecie jest tylu ludzi, którzy mają gorzej, a mimo to czerpią z życia pełnymi garściami. I ona nie zamierza pozostać w tyle.

Największa pasja

Na portal MaxModels trafiła przypadkiem. Błyskawiczna decyzja - bo tylko takie podejmuje Aldona - i już miała konto założone, amatorskie zdjęcia wrzucone, nadzieję rozpaloną. Pozostało tylko czekać. W końcu nadeszła wielka chwila - pierwsza wiadomość, pierwsza propozycja. Przyszła od Magdy Pietrzak, fotografki z Chorzowa, która zaprosiła Aldonę na sesję.

Ona sama chciała, żeby jej debiut był konkretny - nie tylko makijaż, fryzura, uśmiech, pstryk, dziękuję, gotowe. - Magda wymyśliła, że zrobimy bardzo kontrowersyjną sesję, z krwią i bandażami. To był bardzo dobry pomysł. Uważałam, że jak wyskoczę z jakąś kontrowersją, ludzie będą mnie bardziej kojarzyć, niż jak po prostu stanę i się uśmiechnę - wspomina Aldona. Efekty przerosły najśmielsze oczekiwania, także samej Aldony. - Stwierdziłam, że to jest właśnie to, że to chcę robić - mówi.

Zdjęcia, zgodnie z planem, wywołały sporo kontrowersji. - Ludzie byli bardzo zdziwieni, że osoba taka jak ja odważyła się na taką odważną sesję. A ja właśnie chciałam, żeby mnie tak kojarzono, że to ja jestem tą Aldonką od krwi i bandaży - śmieje się dzisiaj. Skoro plan A został zrealizowany, pozostało przejść do planu B, czyli zacząć karierę z prawdziwego zdarzenia.

Ośmielona sukcesem Aldona zaczęła sama wysyłać widomości do fotografów. Przyszła druga, trzecia sesja, a później… przestała pisać. To fotografowie zaczęli zabiegać o sesje z jej udziałem. Ile razy do tej pory pozowała? – O rany, bardzo dużo, musiałabym dokładnie policzyć - śmieje się.

Dzięki zainteresowaniu profesjonalistów wyleczyła się z kompleksów. Bo, jak chyba każda nastolatka, miała ich całą masę. A to garb, krzywe plecy, a to znowu nos. Kompleksy były, ale się zmyły. - Po pierwszych sesjach zdjęciowych dostałam bardzo dużo komplementów i spojrzałam na siebie inaczej. Dużo zdziałał też mój chłopak. Dzięki niemu i dzięki sesjom zrozumiałam, że nie jestem jakimś potworem - śmieje się Aldona.

I nawet jeśli jej zdjęcia się komuś nie podobają, nie przejmuje się tym. - Nikomu się nie narzucam. Przecież jak ktoś nie chce na mnie patrzeć, nie musi, może wyjść ze strony albo odwrócić wzrok.

Komentarzy negatywnych jest tyle, co kot napłakał. Dokładnie - jeden. - Ostatnio pewna dziewczyna napisała, że jej zdaniem moja niepełnosprawność to nie jest coś, co powinno się pokazywać - mówi Aldona. Dodaje, że w morzu pozytywnych reakcji, gratulacji, życzeń sukcesu, pojawiały się też komentarze z zewnątrz ciepłe, ale w środku nafaszerowane zimnym „realizmem”. Byli bowiem tacy, co pisali: „super, życzę powodzenia, ale przed tobą długa i ciężka droga” albo wprost: „to fajnie, że masz marzenia, ale czy ktokolwiek będzie chciał robić takie zdjęcia?”. Dziś, ponad 20 sesji zdjęciowych i kilkanaście wywiadów później, Aldona uśmiecha się zadziornie: - Już im chyba udowodniłam, jak bardzo się mylili.

Mogłaby mieć jeszcze bardziej rozbudowane portfolio, bo dostaje sporo propozycji pozowania nago. - Nie wstydzę się, ale postanowiłam, że nie będę pozować do aktów, bo zrobiłby się z tego niepotrzebny cyrk, jakaś chora ciekawość. Ludzie wiedzieliby wtedy o mnie wszystko. Uważam, że w moim przypadku nagość jest nie do zaakceptowania - wyjaśnia Aldona.

Na razie pozowanie traktuje jako hobby, w które jednak musi dużo wkładać - i serca, i pieniędzy, bo na kilkadziesiąt sesji zarobiła na dwóch-trzech. Częściej musi dokładać do interesu, m.in. zapłacić za przejazd pociągiem, jeśli fotograf jest z Warszawy czy Krakowa. - Nie chcę wymagać od fotografów pieniędzy. Na razie zależy mi na tym, żeby zbudować portfolio, a gdybym każdemu mówiła: dobra, musisz mi zapłacić, to na pewno nie miałabym tylu zdjęć co teraz. Najpierw muszę zbudować swój wizerunek, dopiero później spróbuję na tym zarabiać. Ale wiem, że przede mną jeszcze długa droga - przyznaje.

Dlatego, mimo iż uśmiech nie schodzi jej z twarzy i rzadko zdejmuje różowe okulary, przez które patrzy w przyszłość, Aldona stąpa twardo po ziemi. - Uroda przemija. Jak modelka ma trzydzieści lat i pojawiają jej się pierwsze zmarszczki na twarzy, to fotografowie są coraz mniej chętni do pracy z nią. A moja niepełnosprawność nie minie. Jeśli tylko ludzie dalej będą chcieli mnie fotografować, będę to robić. Ale właśnie dlatego poszłam na studia, żebym miała wyuczony zawód i pracę, jeśli nie uda mi z fotomodelingiem. Żebym rozwijała też inne zainteresowania. No i żebym miała z czego żyć w przyszłości - wyznaje.

Na razie pozuje więc tylko w wolnych chwilach, a na co dzień pracuje jako konsultantka w firmie, która sprzedaje oprogramowanie do sklepów. Studiuje dziennikarstwo i komunikację społeczną. Nie ukrywa jednak, że gdyby mogła zacząć zarabiać na sesjach zdjęciowych, rzuciłaby wszystko dla swojej największej pasji.

- Marzy mi się zawisnąć na billboardach w dużych miastach, udział w jak największej liczbie sesji. Dla tego byłabym gotowa poświęcić pracę i studia - rozmarza się.

Miłość i kariera

Krystiana, swoją wielką miłość, poznała tam, gdzie większość poprzednich facetów - w internecie. - Śmiejemy się, że dzieciom trzeba będzie wcisnąć jakąś bajeczkę, bo to wstyd powiedzieć, że się rodzice poznali na portalu randkowym - stwierdza dzisiaj.

Wcześniej chłopaków brała sposobem: wstawiała zdjęcie od ramion w górę, a dopiero później, w trakcie rozmowy, przyznawała, że jest niepełnosprawna. Temat zazwyczaj wypływał szybko - wystarczyło kilka podstawowych pytań: „jakie masz hobby?” albo „uprawiasz jakiś sport?”. Aldona nie owijała w bawełnę. „Jestem niepełnosprawna”, pisała i dla pewności, żeby nikt nie myślał, że „robi sobie jaja”, wysyłała kolejne zdjęcie, tym razem całej sylwetki. - I w tym momencie patrzyłam na reakcję. Czasem się peszyli, czasem stwierdzali: fuj, musisz być strasznie brzydka. A najczęściej mnie blokowali. Przecież nie poszliby do kolegów z kaleką! Taka jest dzisiejsza młodzież - wzdycha, ale po chwili mruga okiem: - Choć nie wszyscy.

Tymi, którzy ją blokowali, z czasem przestała się przejmować. - Na początku bardzo mnie to bolało. Siedziałam i płakałam, że ludzie mnie tak odpychają. Ale jak miałam czternaście czy piętnaście lat, przyszło olśnienie: mam się przejmować takimi pustymi ludźmi? Nawet nie ma takiej opcji! - mówi dziś.

A później pojawił się Krystian. Na początku było tak jak zwykle: cześć, skąd jesteś, ile masz lat, jakie masz hobby. Gdy Aldona powiedziała, że jest niepełnosprawna (i dołączyła zdjęcie jako niezbity dowód), Krystian odpisał tylko: „w takim razie to ja będę biegał po bułki”. - Po tym tekście wiedziałam, że między nami może być coś więcej - uśmiecha się Aldona.

Poza tym Krystian nie pytał: A co? A jak? A dlaczego? A czy się taka urodziłaś? A czy miałaś wypadek? A jak sobie radzisz? Czekał, aż Aldona sama zacznie o tym mówić - jeśli będzie miała taką ochotę. - Wiedziałam, że to facet dla mnie. Nie zasypywał mnie milionem pytań, na które odpowiadałam nieraz po sto razy dziennie. Czułam się przy nim tak swobodnie. Nie musiałam wyjaśniać, jak piszę na klawiaturze albo jak się załatwiam w toalecie. Bo normalnie padały takie pytania: Jak się myjesz? Jak robisz siku? Jak się masturbujesz? Dlatego nie mam już ochoty poznawać nowych ludzi. Mam grono przyjaciół, na których mogę polegać, tak samo jak oni na mnie, i to wystarczy - śmieje się Aldona.

Choć Krystian zaakceptował ją bez mrugnięcia okiem, jego rodzice bali się, że rozkocha ją w sobie i po tygodniu zostawi ze złamanym sercem - tak jak dziesiątki dziewczyn wcześniej. - Na początku ciężko było im mnie zaakceptować, radzili, żebym go zostawiła, bo mnie skrzywdzi. Ale teraz, jak widzą, że jesteśmy już czwarty rok razem, zaakceptowali mnie, często do nich przyjeżdżam do Opola, normalnie rozmawiamy, śmiejemy się - opowiada Aldona.

Jej samej trudno uwierzyć, że to już cztery lata. Z poprzednim chłopakiem była przez rok, a wcześniej miała jeszcze kilkunastu internetowych ukochanych. Z jednym z nich była w związku przez… dwie godziny. To dlatego, że jest piekielnie kochliwa. - Jak tylko ktoś mi się spodobał, byłam w stanie myśleć o nim cały dzień i całą noc - śmieje się Aldona. Dodaje, że gdyby nie Krystian, zapewne co dzień wzdychałaby do innego faceta. A tak ma jednego, dla którego jest najpiękniejsza w świecie, nawet gdy wstaje rano w przekręconej bluzce, bez makijażu i ze śpiochem w oku, z potarganymi włosami i zabłąkanym pryszczem na nosie.

W ten sielankowy związek tylko czasami wkrada się zielonooki potwór - zazdrość. Krystian odchodzi od zmysłów, gdy Aldona musi pozować z innym modelem. Najczęściej jednak trzyma rękę na pulsie, bo to on jeździ z Aldoną na większość sesji zdjęciowych. A gdy go nie ma, cierpliwie czeka na jej relację. - Oczywiście nie ma nawet mowy, żeby połączyło mnie cokolwiek z którymś z modeli. Ale mnie też nie podobałoby się, gdyby obściskiwał się z inną babką, nawet gdyby był modelem, więc go doskonale rozumiem - zapewnia Aldona.

Przyznaje jednocześnie, że specjaliści, z którymi pracuje przy okazji sesji zdjęciowych - fotografowie, styliści, wizażyści, modele i modelki - są bardzo otwarci. - Nie patrzą na mnie z przerażeniem w oczach i myślą: Jezu, co to jest?! Traktują mnie normalnie i ja dzięki temu czuję się na sesjach bardzo swobodnie - mówi.

To widać komentarzach zostawianych na jej profilu na MaxModels przez profesjonalistów, z którymi pracuje.

Robert Zieliński, fotograf: „Spotkanie z Tobą i współpraca jest dla mnie ważnym poszerzającym doświadczeniem. Wiele też nauczyłem się od Ciebie i uczę wciąż. Za wszystko dziękuję”.

Ania Ładny, stylistka: „Niesamowita dziewczyna , z pięknym uśmiechem i magicznym wzrokiem, odwagą w sercu i pogodą ducha. Dziękuję za ten cudowny urok na naszej sesji”.

Radek Kobierski, fotograf: „Mam nadzieję, że to nie była ostatnia niedziela. Wspaniałe doświadczenie, mentalne i werbalne. Szkoda, że Aldony nie można mieć na wyłączność”.

Patrycja Kocot, wizażystka: „Wspaniała modelka, profesjonalna, ze świetnym podejściem i nastawieniem, cieszę się, ze miałyśmy możliwość współpracować, polecam ten diament”.

Trudna codzienność

Fotografowie i styliści to jednak inny świat. W tym zwyczajnym, z którym styka się na co dzień, Aldona przyzwyczaiła się, że czasem przykuwa ludzkie spojrzenia. O ile są to dzieci, nie ma problemu. Gorzej z dorosłymi. - Dzieci są dziećmi, dopiero się uczą świata, są ciekawskie, śmieją się, wytykają palcami i ja to rozumiem. Ale chciałabym, żeby taki rodzic po spotkaniu mnie gdzieś na ulicy wziął swoje dziecko i wytłumaczył mu, że ludzie tacy jak ja istnieją i to nie jest nic złego. Że nie można się od nas niczym zarazić. I że trzeba nas traktować tak samo jak innych - mówi Aldona.

Na razie jednak zdarza się, że sami dorośli nie wiedzą, jak się zachować. - Potrafią stanąć, rozdziawić szczękę i patrzeć, co to za potwór idzie - opowiada modelka. Przyznaje jednocześnie, że jej zdaniem mentalność ludzi w Polsce się zmienia. - Mama na pewno słyszała bardzo dużo przykrych rzeczy, jak byłam mała, ale zawsze wychowywała mnie w przekonaniu, żeby się takimi ludźmi nie przejmować, nie słuchać ich, ignorować. Nie ma sensu zadawać się z ludźmi, którzy cię nie akceptują lub wytykają palcami - uważa Aldona.

Jej tata zmarł kilka lat temu, więc ciężar opieki nad nią spadł na mamę. Finansowo też nie było lekko, bo „wszyscy doskonale wiedzą, że osoby niepełnosprawne nie mają łatwego życia w Polsce”. Wspólnymi siłami dały jednak radę. - Mama nauczyła mnie, że nie mogę po prostu siąść i płakać, że muszę być silna - mówi modelka.

Tej siły faktycznie potrzeba niemało, bo Polska jest w ogonie państw europejskich pod względem infrastruktury dostosowanej do potrzeb osób niepełnosprawnych. - Nawet gdybym chciała pojechać do centrum autobusem, nie ma takiej opcji, bo jest wysokopodłogowy i nie mam jak do niego wejść. A mama też jest schorowana, ma chore plecy, więc nie chcę jej dodatkowo obarczać wciąganiem mnie do autobusu - wyjaśnia Aldona.

Wtedy przychodzą momenty załamania. - Co z tego, że jestem silna, skoro podjeżdża autobus i nic nie mogę zrobić? Wymagam pomocy drugiej osoby. Nigdy nie jestem sama - mówi modelka. Wyjaśnia jednak szybko, że to dobrze, bo tego właśnie potrzebuje - nie jako osoba niepełnosprawna, ale jako dziewczyna rozgadana i pełna energii. - Nawet gdy byłam mała, wciskałam się do piaskownicy do obcych dzieci. Nie wyobrażam sobie być sama dłużej niż parę godzin - śmieje się.

Powodów, dla których Aldona mogłaby się załamywać jest jeszcze trochę, bo oprócz wrodzonej niepełnosprawności ma chore jelita, chorobę Leśniowskiego-Crohna, właściwie wszystkie wnętrzności ma chore, a ostatnio przeszła operację, bo zrobił jej się ropień od zastrzyków. Dlatego kuchnia w ich katowickim mieszkaniu jest zarazem mini-szpitalem. - Mama nie jest panikarą, nie biega ze mną do szpitala, jak tylko coś mnie zaboli. Daje mi wtedy tabletkę albo robi zastrzyk i uspokaja, bo gdy tylko czuję, że nadchodzi ból, jestem załamana. Bo to oznacza, że za chwilę będzie mnie już bolało bardzo. Ale dzięki mamie nie załamuję się, zaciskam zęby, przyjmuję zastrzyk, połykam tabletkę, żyję dalej - mówi modelka.

Swoją osobą i postawą chciałaby pokazać innym niepełnosprawnym osobom, że trzeba realizować swoje marzenia i pasje, nawet wtedy, gdy inni ich lekceważą czy obrażają. Tak jak ona realizuje swoje. - Byle do przodu, jak mówi Krzynówek - śmieje się Aldona. - Mamy jedno życie, innego nie będzie. Nie wyobrażam sobie, że my, niepełnosprawni, mielibyśmy znów zacząć się ukrywać. Trzeba wychodzić do ludzi, pokazywać, że jesteśmy tacy jak oni. Wiem, że wyglądam inaczej, ale w głowie mam mniej więcej to samo, co każdy zdrowy człowiek. Dlatego dobrze byłoby, gdyby ci zwykli ludzie zaczęli zauważać nas, niezwykłych - mówi modelka.

Czasem wyobraża sobie, jak wyglądałoby jej życie, gdyby urodziła się zdrowa. I okazuje się, że jej niepełnosprawność to szczęście w nieszczęściu. - Śmiejemy się z mamą, że gdybym była pełnosprawna, co drugi dzień odbierałaby mnie z komisariatu (policji), bo mam taki charakter i temperament, że jakbym się nie naćpała gdzieś pod schodami, to zrobiłabym jakąś rozróbę, mega imprezę - mówi Aldona z uśmiechem. Po chwili poważnieje: - Los mnie utemperował, bo inaczej mogłoby być ciężko.

(aw/sr)

POLECAMY:

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (377)