Krótka historia mody: zabójcze ubrania
Piękno wymaga prawdziwych poświęceń. Zaślepione trendami elegantki nie spodziewały się jednak najgorszego. Kto dosłownie padł ofiarą mody? Poznajcie historie zabójczej garderoby.
Piękno wymaga prawdziwych poświęceń. Zaślepione trendami elegantki nie spodziewały się jednak najgorszego. Kto dosłownie padł ofiarą mody? Poznajcie historie zabójczej garderoby.
Nienaturalne kobiece proporcje z kibicią wygiętą w kształt litery S były marzeniem niejednej kobiety w XIX wieku. Damy, które starały się sprostać ówczesnym kanonom piękna, doskonale wiedziały, że osiągnięcie wymarzonych efektów trzeba okupić pasmem cierpień. Wiedzione pragnieniem posiadania talii osy, bez zastanowienia sięgały po niewyobrażalnie ciasne gorsety, którymi krępowały swoje ciała.
Niestety, nie cieszyły się długo z modnej wówczas sylwetki. Ten element garderoby nie dość, że uniemożliwiał im naturalność ruchów, to jeszcze poważnie deformował ich kształty. Panie, które poddały się tej modzie, mogły spodziewać się tragicznych rezultatów, a były nimi wciśnięte do środka żebra, płytki oddech, skrzywienia kręgosłupa i zaburzenia w funkcjonowaniu narządów. W najlepszym wypadku kończyło się omdleniem, w najgorszym - krwotokiem wewnętrznym i śmiercią.
Kamila Żyźniewska/ WP Kobieta
Płonące krynoliny
Optyczne wyszczuplenie talii umożliwiała również krynolina. Na początku była to konstrukcja składająca się z kilku warstw nakrochmalonych halek, później przybrała ona formę metalowego stelażu, który nadawał formę eleganckiej sukni. Tak usztywniona rozłożysta kreacja, podobnie jak gorset, nie należała do najwygodniejszych elementów damskiej garderoby. Panie, które poddały się tej modzie, na co dzień spotykały się z mnóstwem problemów. Trudno było im podróżować komunikacją miejską, a o siedzeniu w wygodnym fotelu mogły tylko pomarzyć. Często również blokowały się w drzwiach, kiedy chciały dostać się do jakiegoś pomieszczenia. Nic dziwnego, że wielbicielki krynolin stały się popularną inspiracją dla ówczesnych satyryków i karykaturzystów.
Do śmiechu nikomu jednak nie było, kiedy z powodu krynolin damy stawały w płomieniach. Wystarczyła chwila nieuwagi, a modna suknia z łatwopalnego muślinu zamieniała się w żywą pochodnię. W ten właśnie sposób zakończyły swój żywot siostry Oscara Wilde’a. Otóż na jednym z przyjęć, roztańczona Mary Wilde zbliżyła się za bardzo do rozpalonego kominka przez co jej suknia zaczęła się palić. Na ratunek przybiegła jej siostra Emily. Niestety, dwie kobiety zginęły wskutek poparzenia. Kiedy znany pisarz mówił, że "moda jest czymś tak obrzydliwym, że należy zmieniać ją co pół roku", doskonale wiemy, że miał powody do takiej opinii.
Krępujące sukienki
Dla mody kobieta była w stanie poświęcić wiele, np. krępując swoje łydki popularnym w latach 20. wiązaniem przy spódnicy. Ten element garderoby noszący nazwę "hobble skirt" (ang. hobble - krępować) rozpowszechniła niejaka Edith Berg, agentka słynnych braci Wright. Żeby elegancka dama mogła im towarzyszyć podczas lotów, musiała przystać na jeden warunek, a mianowicie związać swoją rozłożystą sukienkę linką, aby nie zajmować zbyt wiele miejsca w samolocie. Stosowana przez nią praktyka wkrótce zagrzała sobie miejsce wśród damskich trendów, który na co dzień raczej nie należał do najwygodniejszych. Spacery po mieście często kończyły się bolesnym upadkiem, a w niektórych przypadkach nawet śmiercią. Podobno jedna modna kobieta została stratowana przez konie na francuskim torze wyścigowym. Dama nie zdążyła uciec przed zwierzętami pędzącymi w kierunku tłumu, gdyż nie mogła przyspieszyć tempa przez krępującą jej nogi spódnicę.
Bolesne upadki
Spektakularne upadki w wysokich butach zdarzają się do dziś. W końcu, żeby być piękną, trzeba cierpieć - najlepiej na obcasach, platformach i szpilkach. Jedno niefortunne postawienie nogi może zakończyć się skręconą kostką, bądź połamaniem nóg, choć zdarzało się już, że spacer w modnym obuwiu można było przypłacić życiem.
Prawdopodobieństwo upadku było znacznie większe w XV wieku, kiedy do mody damskiej weszły charakterystyczne buty na koturnach w kształcie kielichów, zwane "chopines". Co najbardziej zaskakujące, takie obuwie miało być przede wszystkim praktyczne, a mianowicie chronić panie przed nurzaniem się w błocie i fekaliach, zalegających na miejskich ulicach.
Modne buty "chopines" pokochały wenecjanki, które dzięki nim wyróżniały się z tłumu. Niestety, spacery w wysokich koturnach i zakrywających nogi obszernych spódnicach nie należały do najprostszych. A jak wiadomo, im wyższy "piedestał", tym boleśniejszy był upadek.
Choroba szalonych kapeluszników
W czasach wiktoriańskich panowie zajmujący się tworzeniem cylindrów i kapeluszy nie przez przypadek byli uważani za szalonych. Otóż w trakcie produkcji modnych nakryć głowy, kapelusznicy byli narażeni na wdychanie oparów rtęci używanych podczas filcowania, co prowadziło do częstych zatruć. W rezultacie dochodziło do poważnych zaburzeń neurologicznych, które objawiały się drgawkami, dekoncentracją, patologiczną nieśmiałością , niewyraźną mową oraz depresją. W najgorszych przypadkach zatrucia były na tyle poważne, że dochodziło do zgonów.
Powszechna opinia o tym fachu tłumaczy charakter ekscentrycznego Szalonego Kapelusznika z "Alicji w Krainie Czarów" Lewisa Carrolla. Nie przez przypadek w języku angielskim istnieje powiedzenie "mad as a hatter" ("szalony jak kapelusznik").
Zielona śmierć
Panie, które kochają zielony, powinny się cieszyć, że nie przyszło im żyć w XVIII i XIX wieku. Wielbicielki tego koloru dawniej nie miały za wiele szczęścia, gdy kompletowały swoją ulubioną garderobę. Wszystko za sprawą barwnika, wynalezionego przez szwedzkiego chemika i aptekarza Carla Wilhelma Scheele, którym farbowano modne damskie stroje.
Omdlenia, choroby i zgony zdarzały się regularnie, nikt jednak nie zauważył, że ofiarami tych wypadków padały właścicielki zielonych sukienek. Nieświadome niebezpieczeństwa elegantki zakochane w modnym odcieniu, nie wiedziały, że barwnik jest trucizną. O zgubnych skutkach tej mody przekonano się dopiero po stu latach.
Latający Krawiec
Francuskiemu krawcowi austriackiego pochodzenia, Franzowi Reicheltowi z pewnością nie można odmówić wielkich ambicji. Niestety, znacznie gorzej było z jego wyobraźnią. Młody wynalazca chciał zwrócić uwagę całego świata, decydując się na odważny skok z wieży Eiffla w zaprojektowanym przez siebie płaszczu-spadachronie. Niestety, zamiast miękko wylądować na paryskich Polach Marsowych, podzielił los mitycznego Ikara.
Na swój szalony pomysł wpadł przy okazji konkursu organizowanego przez francuski aeroklub, którego założeniem było skonstruowanie spadochronu ratowniczego. Reichelt, który od dawna pasjonował się lotnictwem, z miejsca podjął to wyzwanie. Znudzony szyciem damskich sukienek uwierzył, że nowy wynalazek przyniesie mu znacznie większą sławę. Testował prototypy swojego projektu głównie na manekinach, zrzucając je z pierwszego piętra kamienicy, a kiedy już uznał, że jego pomysł jest gotowy, postanowił zaprezentować go światu.
A skoro już zdecydował się na skok, to musiał również zadbać o odpowiednią dla całego wydarzenia oprawę. Tym razem, w roli bohatera lotu widział siebie, a nie plastikową lalkę. I tak, po otrzymaniu zgody od paryskiej prefektury policji, 4 lutego 1912 roku krawiec "wyfrunął" z pierwszej kondygnacji wieży Eiffla o wysokości około 58 metrów. Finał był oczywiście tragiczny.
Śmierć w automobilu
Tragiczna historia spotkała światowej sławy amerykańską tancerkę Isadorę Duncan, która zginęła w czasie jazdy wyścigowym kabrioletem Amilcar. Do nieszczęśliwego wypadku doszło w Nicei. Artystka znana z upodobania do modnej garderoby, nie rozstawała się ze swoim jedwabnym czerwonym szalem. Długą zwiewną tkaniną owinęła swoją szyję również podczas przejażdżki automobilem. Niestety, dodatek wkręcił się w koła samochodu i udusił gwiazdę. Duncan dosłownie padła ofiarą mody.