Początki swingersów - jak się to wszystko zaczęło
Przyciemnione światło. Na podłodze splecione w miłosnym uścisku ciała, wijące się z rozkoszy. W kącie kochająca się kobieta przyssana do mężczyzny, obok przyglądający się podglądacz masturbuje się. Dwie kobiety całują się na kanapie. To nie scenariusz filmu pornograficznego, a zwykłe spotkanie swingersów.
Przyciemnione światło. Na podłodze splecione w miłosnym uścisku ciała, wijące się z rozkoszy. W kącie kochająca się kobieta przyssana do mężczyzny, obok przyglądający się podglądacz masturbuje się. Dwie kobiety całują się na kanapie. To nie scenariusz filmu pornograficznego, a zwykłe spotkanie swingersów. Dziś te spotkania, nawet w katolickiej Polsce stają się coraz bardziej popularne. Ale jakie były początki?
Swingersi, czyli ludzie akceptujący niemonogamiczny styl życia seksualnego, uważają, że seks jest taką samą czynnością towarzyską, jak rozmowa i dlatego warto nią dzielić się z innymi ludźmi. Najpopularniejsze orgie odbywały się oczywiście w latach 60-tych. Łatwo to sobie wyobrazić, gdy widzimy, że nawet wydawany na początku lat 60-tych jeden z magazynów miał tytuł „Pierdolcie się. Magazyn Nauk Humanistycznych”
Na wykładach filozofii wykładano wielopostaciową teorię, że całe ciało jest strefą erogenną, a Gloria Steinem w 1962 r. pisała, że głównym problemem seksualnie wyzwolonej kobiety jest to, że nie ma dookoła siebie równie wyzwolonych mężczyzn.
Oczywiście pierwsze czasy orgii seksualnych sięgają czasów Rzymian, jednak to, co ożywiło współczesnych swingersów to była… II wojna światowa. To wtedy żołnierze amerykańscy, wymyślili, że żoną może opiekować się inny mężczyzna i… poszło. Lecz nie tak szybko. Długo budowana erotyczna atmosfera wokół seksu wyzwoliła się najbardziej po wymyśleniu magnetowidu w latach 70-tych. Wtedy oglądane w ukryciu i wstydzie, nie zawsze dostępne filmy erotyczne typu „Głębokie gardło”, za którego kasetę miłośnicy płacili niekiedy 300 dolarów, czy nieznane w Polsce, ale wiele mówiące tytuły „Baby face”, czy „Pretty Peaches”, otworzyły drogę do raju. Każdy w domu mógł wygodnie zasiąść i oglądać to, o czym nawet nie śnił.
ZOBACZ TEŻ:
I wtedy się zaczęło. Miłośnicy oglądania tak się podniecili, że nie wystarczyło już im oglądanie wyuzdanych scen na ekranie. Sami chcieli być aktorami i uczestniczyć w jednej wielkiej orgii. I tak powstały swinegers cluby. Już w roku 1971 powstała pierwsza książka o seksie grupowym. Napisał ją niejaki Gillbert Bartell. Nosiła tytuł „Group Sex: A Scientist’s Eyewitness Report on the American Way of Swinging”. Ciekawy był sposób zbierania materiału do tegoż raportu. Bartell spędził 3 lata na chodzeniu po basenach i pokojach, gdzie obserwował wymianę żon, mężów i ogólne seksualne szaleństwo. Obliczył, że w tego typu procederze brało udział około milion osób. Ale dane mogły być zaniżone.
Kluby i stowarzyszenia dla swingersów powstawały jak grzyby po deszczu. Najpopularniejszymi były Wide World of Contemporaray People, którego członkowie spotykali się corocznie na Lifestyles Conventions, bądź na rejsach wycieczkowych, The Sexual Freedom League - założone w roku 1963 przez swojsko brzmiącego osobnika zwącego się Jefferson Poland. Organizowana na nich wymianę partnerów seksualnych podczas orgii.
Jak wyglądało takie swingers party? Oprócz wiadomych tercetów, kwartetów i innych przeróżnych konfiguracji gospodarz swingers party musiał zapewnić gościom odpowiednią, nastrojową muzykę. Nie nadawał się do tego celu rock, ani inne mocne brzmienia. Najpopularniejszy był Mantovani i Manciani oraz wszelkie melodyjne kawałki z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Do wyboru były party, gdzie pary wymieniały się partnerami i znikały w pokojach, bądź była jedna duża przestrzeń dla wszystkich. Wiele kobiet poddawało się pieszczotom drugiej kobiety, z przyzwoleniem patrzącego na to męża.
Do popularnych zabaw należało „wielu na jedną”, bądź na odwrót. Wtedy kilka osób skupiało swoją uwagę na jednej osobie. Pojawiła się idea „małżeństwa otwartego”. Tę nazwę wymyślił zresztą George O’Neil, amerykański scenarzysta. Do najpopularniejszego miejsca, gdzie swingersi się zbierali należało Sandstone, które mieściło się niedaleko Los Angeles. Spotykało się tam nawet 300 par jednocześnie! W ulotce wyjaśniającej zasady tego miejsca wyraźnie było napisane, że kontakty obejmują fizyczną nagość i kontakty seksualne. To na wszelki wypadek, gdyby ktoś się pomylił.
Wijące się członki, omiecione pomarańczowym światłem z kominka. Mnogość sutków i penisów na wyciągnięcie ręki, poruszające się pośladki i zmysłowe jęki, plaskanie, mlaskanie. Ale nie tylko pary heretyckie miały swoje miejsca. Również środowisko gejowskie zajęły bary i łaźnie, miejsca z basenami, gdzie ujeżdżali się do woli. To wtedy też pięść, jak i smar do osi, stały się narzędziami erotycznymi…
Najsłynniejszymi klubami z tych czasów były Studio 54, Plato’s Retreat, czy homoseksualne Cock Ring. Plato’s Retreat przyciągał każdego miesiąca około 6 tysięcy bywalców. Nie brakowało w nich gwiazd ekranu, jak Bianka i Mick Jagger. Można było być obserwatorem i uczestnikiem. Nie brakowało narkotyków, które były na wyciągnięcie ręki. Nikogo nie dziwiła dziewczyna uprawiająca seks z 21 mężczyznami, robiąca seks oralny pod wodą, czy tańcząca na barze bez majtek. W łazienkach stały płyny do płukania ust…
To właśnie dzięki temu jednemu wielkiemu opętaniu Hollywood musiało pokazać „więcej” w filmach, by zadowolić gusta coraz bardziej wybrednej publiczności. Dzięki swingersom mamy takie filmy jak „Mechaniczna pomarańcza” Stanleya Kubricka, czy „Emmanuelle” Justa Jaeckina.