75 lat temu do Auschwitz trafił pierwszy transport kobiet
Ich los w tym niemieckim obozie koncentracyjnym był szczególnie tragiczny. W fabryce śmierci w Auschwitz zginęła co druga przebywająca tu więźniarka. Tym, które przeżyły, koszmar towarzyszył do końca życia.
26.03.2017 10:03
„Moja matka przez wiele lat budziła się w nocy z krzykiem. Długo nie chciała wyjawić, co jej się śniło. Nie opowiadała także o życiu w obozie. Dopiero tuż przed jej śmiercią rozmawiałyśmy o tym. Wtedy też zrozumiałam, że to, co mnie tak śmieszyło w dzieciństwie, gdy mama chowała pod poduszkę kromki chleba, było spowodowane straszliwym głodem w obozie” - opowiada córka jednej z więźniarek z Auschwitz.
Blokowe i kapo zgotowały im piekło
26 marca 1942 roku do obozu koncentracyjnego w Auschwitz trafił pierwszy transport kobiet. Było to 999 więźniarek przewiezionych tu z obozu w Ravensbrueck. Większość stanowiły kryminalistki i, jak uznali władcy III Rzeszy, „elementy asocjalne”, ale w tym gronie znalazło się także kilkanaście kobiet, które do obozu trafiły z powodów politycznych. Więźniarki zostały umieszczone w dziesięciu blokach, które zostały odgrodzone od pozostałej, „męskiej”, części obozu.
Panią życia i śmierci kobiet stała się Johanna Langefeld, która została kierowniczką obozu dla kobiet. W „pracy” pomagały je blokowe i kapo. Rekrutowano je spośród więźniarek kryminalnych. Ich bestialstwo przewyższało często okrucieństwo mężczyzn. Nie krył tego nawet sam Rudolf Hoess, komendant obozu Auschwitz. W wydanych po wojnie „Wspomnieniach” Hoess napisał: „Sądzę, że w Ravensbrueck wyszukano dla Auschwitz naprawdę najgorszy element spośród więźniarek. Przewyższały one znacznie więźniów kryminalnych w podłości, chamstwie i nikczemności. Były to przeważnie prostytutki wielokrotnie już karane, często kobiety budzące wstręt. Było do przewidzenia, że takie bestie będą maltretować podległe im więźniarki, ale nie można było tego uniknąć”.
Polki obok Żydówek
O okrucieństwie blokowych i kapo bardzo szybko przekonały się inne więźniarki. W tym gronie znalazło się między innymi 999 słowackich Żydówek, które także trafiły do Auschwitz 26 marca 1942 roku. Był to pierwszy zarejestrowany transport przeprowadzony pod nadzorem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w ramach, jak to oficjalnie określano, „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Żydówki po przewiezieniu do Auschwitz ubrano w mundury, które wcześniej nosili wymordowani w tym obozie jeńcy sowieccy.
Auschwitz zaludniał się kobietami. Miesiąc później, 27 kwietnia 1942 roku, do fabryki śmierci dotarł transport 127 Polek. Były to więźniarki polityczne przebywające wcześniej w więzieniach w Tarnowie i Montelupich w Krakowie. Otrzymały numery od 6784 do 6910.
Eksperymenty medyczne na czterolatce
Niewiele wyższy numer – 70 072 – dostała półtora roku później Ludmiła Boczarow, która do Auschwitz (wówczas już Auschwitz II-Birkenau) trafiła jako… czteroletnia dziewczynka. Po wojnie mała Białorusinka została przygarnięta przez polską rodzinę. Matkę, z którą trafiła do Auschwitz, odnalazła dopiero w latach 60. Nie zdecydowała się jednak na powrót do ZSRR – czuła się Polką.
Wspomnienia małej Ludmiły, a może raczej Lidii są wstrząsające. Małe dziecko było w obozie obiektem doświadczeń pseudomedycznych, które między innymi powodowały przejściową ślepotę.
„Ludzka pani”: nie biła, choć mogła
Gehennę starszych i młodszych więźniarek łagodziła nieco postawa kierowniczki obozu, która była mniej fanatyczna od innych funkcjonariuszek nazistowskiego reżimu, wykazując też od czasu do czasu ludzkie odruchy.
„Życzliwość Langefeld ujawniała się w tym, że w czasie deszczu i mrozu skracała apele liczebne (rano i wieczór). Nie było nigdy apeli karnych, na których stało się godzinami w dni świąteczne. To była wielka ulga. Znam wypadek, gdy więźniarka, Polka pracująca w kuchni, została złapana na kradzieży cukru dla chorej koleżanki. Poszedł meldunek, spodziewałyśmy się bardzo surowej kary, raz, że kradzież, dwa, że to z kuchni esesmańskiej. Langefeld zapytała ją, dlaczego to zrobiła. Odpowiedziała zgodnie z prawdą i nie było kary” – wspominała Urszula Wińska, autorka książki "Zwyciężyły wartości" (cytat za „Gazetą Wyborczą”).
Zginęła co druga więźniarka
Po wojnie Langefeld trafiła do polskiego więzienia. Kobieta uniknęła jednak kary za „pracę” w Auschwitz. Wdzięczne więźniarki umożliwiły jej ucieczkę z krakowskiego więzienia przy ul. Montelupich. Johanna Langefeld wróciła do Niemiec. Zmarła w Monachium w wieku 73 lat. Odeszła z tego świata spokojnie we własnym łóżku.
Według szacunków historyków, w obozie w Auschwitz zginęła połowa z ponad 130 tysięcy zarejestrowanych w nim kobiet.