Blisko ludziAnna Dereszowska: Oszukiwałam siebie samą, że wszystko da się pogodzić

Anna Dereszowska: Oszukiwałam siebie samą, że wszystko da się pogodzić

Jak sobie radzić, gdy serce konkuruje z rozumem? Anna Dereszowska mówi o dylematach, wyborach i sposobie na życiowe spełnienie.

Anna Dereszowska: Oszukiwałam siebie samą, że wszystko da się pogodzić
Źródło zdjęć: © AKPA

02.11.2015 | aktual.: 05.11.2015 14:46

Choć zniknęła z okładek kolorowych magazynów i filmowych ekranów, Anna Dereszowska nie może narzekać na nudę. Wzięła udział w przejmującym dokumencie "Trzy na godzinę", nagrała płytę z tangami filmowymi, gra w teatrze. Już 21 listopada zobaczymy ją w "Wujaszku Wani" w Teatrze 6. piętro. Gra w nim Helenę – kobietę, która musi wybierać między lojalnością a namiętnością. O zawodowych i osobistych dylematach, o tym, w czym się spełnia i dlaczego nie ma czasu na lenistwo z Anną Dereszowską rozmawia Dagny Kurdwanowska.

Codziennie, kiedy jadę do pracy, uśmiechasz się do mnie z plakatu reklamującego spektakl "Wujaszek Wania".

Taki był zamysł, żeby to było pogodne, uśmiechnięte zdjęcie. Tym razem nie do końca w klimacie postaci, ale bardziej prywatnie, ciepło. Mam nadzieję, że wyszło zachęcająco.

W "Wujaszku Wani" grasz Helenę. To kobieta rozdarta pomiędzy namiętnością a lojalnością.

Wydaje się, że jest pozbawiona emocji i nic się w niej nie dzieje. Jak mówi Wania – Pani się tak leni żyć. Ale w Helenie aż się gotuje w środku. Ona czuje, że to już ostatni dzwonek, żeby coś zmienić, a jednocześnie wie, że z powodu lojalności już to swoje życie przegrała. Wydawałoby się, że nie ma w niej niczego oprócz smutku. Tak sądziłam, kiedy zaczynałam pracować nad tą rolą. Ale reżyser, pan Andrzej Bubień pokazał mi, że niekoniecznie musi tak być.

Dużo pracuje z formą, co dla mnie jako aktorki jest niezwykle ciekawe i rozwijające. To się dziś rzadko zdarza. Tak prowadzi nasze postacie – moją, Wojtka Malajkata, który gra Wujaszka i Michała Żebrowskiego, grającego Astrowa – że odnajdujemy w nich także humor. Okazuje się, że jest go sporo w dramacie Czechowa. Wystarczy odrzeć bohaterów z naszego słowiańskiego oniryzmu i uniesienia, a wychodzi spod tego poczucie humoru. Dość okrutne zresztą, bo te postaci potrafią być wobec siebie bezwzględne.

W tym smutku Heleny też jest miejsce na humor?

W przypadku Heleny jest to raczej autoironia. Zupełnie nie zauważyłam jej przy pierwszym czytaniu. Dopiero pan Andrzej zwrócił mi na to uwagę. Na każdej próbie odkrywam nowy odcień tej postaci. Wystarczy, że trochę inaczej przeczytam tekst, a Helena zmienia się na moich oczach. Jest w tej sztuce mnóstwo emocji. Na próbach zdarzyło mi się płakać. Kluczem jest w tym przypadku prostota, która w połączeniu z formą sprawia, że całość jest z jednej strony dowcipna, a z drugiej wzruszająca.

Helena jest w tym swoim rozdarciu postacią ponadczasową. Wiele kobiet będzie potrafiło się z nią zidentyfikować. Ciągle dokonujemy wyborów i ciągle serce walczy w nich z rozumem.

Nie tylko ona, pozostali bohaterowie także. Bardzo łatwo jest ich przełożyć na współczesność. To jeden z powodów, dla których Czechow jest tak często grany - on się w ogóle nie zestarzał. Ja też czuję pewne pokrewieństwo z Heleną. Mam w sobie to rozdarcie, choć z innego niż moja bohaterka powodu. Jestem mamą dwójki dzieci, z czego jedno jest malutkie, ma dwa miesiące, a wróciłam do pracy już trzy tygodnie temu. Znów gram spektakle. Z jednej strony chciałabym jak najwięcej czasu poświęcić dzieciom, z drugiej kocham swój zawód. Z trzeciej jeszcze strony czuję się odpowiedzialna także za swoich kolegów,
z którymi gram, bo wiem, że jeśli ja zostanę w domu, to oni też nie wystąpią w spektaklu. A przecież i oni mają rodziny na utrzymaniu. Trudno jest komuś powiedzieć, że z mojego powodu ma mieć pół roku przerwy.

Jak radzisz sobie z takimi dylematami?

Po urodzeniu mojej starszej córki, długo przekonywałam, trochę oszukiwałam siebie samą i ludzi wokół, że da się to wszystko pogodzić. Udzielając wywiadów, mówiłam jak fantastycznie godzę życie zawodowe z osobistym. Przy czym chciałabym podkreślić, że głęboko w to wówczas wierzyłam. I faktycznie, da się to zrobić, ale płaci się za to wysoką cenę. Jest to okupione olbrzymim stresem, blokuje się różne emocje. Ale przychodzi w końcu trudniejszy moment, to może być zmiana pracy, przeprowadzka, kryzys w związku i te wszystkie emocje, frustracje, które się odkładały, zaczynają się wylewać. Człowiek nagle staje przed ścianą. Przychodzą gorsze nastroje, pojawia się depresja. Czasem trzeba poprosić o pomoc specjalistę. Ja pomogłam sobie, idąc na terapię.

Wzięłaś udział w projekcie, w którym nie było miejsca na udawanie i blokowanie emocji. To niezwykle poruszający film dokumentalny "Trzy na godzinę" o problemie gwałtów w Indiach. Rozmawiasz z ofiarami, płaczesz razem z nimi.

Wyjeżdżając do Indii założyłam sobie, że będzie mi łatwiej zmierzyć się z problemem gwałtów, które dotykają czasem kilkuletnie dziewczynki, jeśli założę maskę dziennikarki - zagram kobietę, która jedzie i na potrzeby materiału zbiera wywiady. Wydawało mi się, że w ten sposób dźwignę to trudne zadanie. Myliłam się. Wszystkie spotkania, z ofiarami, z prawnikiem, który bronił sprawców w jednej z najgłośniejszych spraw w ostatnich latach (ofiara zmarła) były ogromnym przeżyciem.

Tam niczego nie dało się udawać. Nie dało się utrzymać w roli chłodnej dziennikarki. Pod naporem tych wszystkich emocji opadała ze mnie zbroja. Wróciłam potwornie zmęczona psychicznie. Z drugiej strony sam fakt, że o tym teraz rozmawiamy, że może ktoś jeszcze dzięki temu postanowi zobaczyć ten film, podpisać petycję, przekonuje mnie, że warto było to zrobić.

Wiesz, co dzieje się teraz z bohaterkami?

Dwie z nich udało się ściągnąć do Polski i objąć opieką medyczną, której tam są zupełnie pozbawione. Operował je świetny fachowiec. Przyjazd tutaj był dla nich czymś wyjątkowym. Zobaczyły, że jest jakiś inny świat, że kogoś obchodzą.

Że jest ktoś, kto chce ich wysłuchać?

Że jest ktoś, kto chce porozmawiać, usłyszeć ich historię, wyciągnąć rękę, żeby pomóc. Wiem, że ich życie w Indiach także się dzięki temu zmieniło. Jedna z naszych bohaterek zaczęła studiować - chce być prawnikiem i bronić w przyszłości praw kobiet. Wzięła pod opiekę drugą dziewczynkę z mniejszej miejscowości. Ta młodsza dziewczynka była w dramatycznej sytuacji. Wychowywała się bez mamy, miała tylko tatę i ciocię. Cała wieś wiedziała, że została zgwałcona, więc przestała chodzić do szkoły. Została wykluczona z życia. Siedziała samotnie w domu.

Po śmierci ojca najprawdopodobniej znalazłaby się na bruku. Teraz jest ktoś, kto się nią opiekuje. Mam nadzieję, że dzięki temu uwierzy w to, że możliwe jest dla niej życie po gwałcie. Nawet jeśli była to pomoc na małą skalę, to było warto. Bardzo chciałam za to podziękować Małgosi Łupinie, która była pomysłodawczynią i reżyserką tego filmu. Zrobiła wszystko, żeby te dziewczynki potem sprowadzić do Polski i to się udało.

Angażujesz się też w akcje społeczne w Polsce, m.in. w akcję profilaktyki raka jajnika. To rodzaj odpowiedzialności, który czujesz w związku ze swoją popularnością?

Trudno to nazwać odpowiedzialnością. To raczej potrzeba serca. Z jednej strony jest to potrzeba osobista, ponieważ moja mama zmarła na raka jajnika. Z drugiej strony faktycznie wynika z mojej popularności. W badaniach jednej z firm, z którą jestem związana, wyszło że wiele kobiet jest skłonnych kupić produkt, który polecam. Łudzę się więc, że jeśli będę namawiała kobiety do badań, to faktycznie one się zbadają. Jeśli dzięki temu choć kilka z nich ustrzeże się przed chorobą, to naprawdę warto to robić.

Zniknęłaś ostatnio z okładek kolorowych magazynów, ale paradoksalnie masz teraz bardzo intensywny okres w swoim życiu – grasz dużo w teatrze, nagrałaś płytę z tangami filmowymi. Masz głód grania w filmach?

Od dłuższego czasu nie grałam już w filmie. Wynika to przede wszystkim z wyborów, jakich dokonałam. Grając tyle w teatrze trudno jest pogodzić plan spektakli z harmonogramem filmowym. Z drugiej strony tych propozycji filmowych jest naprawdę mało. Tęsknię za planem, ale nie jestem sfrustrowana, bo realizuję się w teatrze, w muzyce.

Czujesz się dziś wolna i spełniona?

Ten mój wolny zawód jest wolny tylko z nazwy. Moją wolnością jest raczej sport i aktywność fizyczna. Godzina biegania, pływanie to czas, który mam tylko dla siebie. Przepływam czterdzieści basenów i myślę o niebieskich migdałach. Kiedy ostatnio z moim partnerem udało nam się wyrwać do kina, byłam przeszczęśliwa. Bardzo doceniam te chwile, bo czasu wolnego mam w tej chwili naprawdę mało. Nie chcę absolutnie narzekać, bo gram, mam dwójkę wspaniałych dzieci, spełniam się w tym, co robię.

O lenistwie nie ma mowy?

O nie. Nie lenię się jak Helena. W "Wujaszku Wani" jest taka scena, w której Sonia mówi Helenie, że jest przecież tyle rzeczy, która mogłaby robić – leczyć, uczyć, ale Helena jest kobietą, która zupełnie nie potrafi znaleźć pomysłu na życie. U mnie jest odwrotnie - mam już swoją drogę zawodową i realizuję się na wielu polach. Czasu na lenienie się życiem mam bardzo mało.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)