Babki ze wsi. "Wszystko się zmieniło"

Pożegnały się z komfortem miasta i poszły na wieś. Nie na weekend czy długie wakacje, ale na stałe. Dobrowolnie i z premedytacją postanowiły zmienić swoje życie na prostsze i trudniejsze zarazem. O byciu "babką ze wsi" opowiadają Joanna, Ania i Kasia – trzy kobiety, które skoczyły na głęboką wodę.

Joanna, matkatylkojedna.pl
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Agata Pavlinec

Joanna Jaskółka, autorka popularnego bloga o życiu na Mazurach matkatylkojedna.pl, opowiada, że przeprowadzka była jak wpadnięcie z deszczu pod rynnę, wszystko szło nie tak, każdy dzień przynosił niespodziewaną katastrofę. Ale razem z mężem wiedzieli, że nie mają nic do stracenia, więc brnęli zawzięcie dalej.

Ucieczka do Puszczy Piskiej

Joanna mieszkała kiedyś w Warszawie – w wieżowcu, z mężem i z dzieckiem, walcząc o przeżycie w wielkim mieście, bez dobrze płatnego etatu i łatając domowy budżet zleceniami. W pewnym momencie ta egzystencja przestała jednak mieć sens, więc zgodnie postanowili przeprowadzić się na Mazury, gdzie Asia się wychowała, a jej rodzice wciąż prowadzą pensjonat. Zamieszkali w samym środku Puszczy Piskiej - dokoła tylko cisza, las i jeziora, błoto i śnieg, leśna zwierzyna. Rodzina szybko powiększyła się o psa, koty, króliki i kolejne dziecko. Ale jak przyznaje Joanna, początki były trudne i dalekie od różowej tonacji – szukanie pracy, szukanie miejsca dla siebie, wreszcie pogodzenie się z tym, że w okolicy w zasadzie nie ma nic, co pomogłoby rozwijać się rodzinie z małym dzieckiem. Z tej desperacji powstał blog, który pomógł skazanej na wiejską samotność matce, odnaleźć się w nowej rzeczywistości, spełnić się twórczo i dorobić.

Dziś Joanna wydaje się być kobietą szczęśliwą i spełnioną, panią na swoich włościach. - Zaczytujemy się w książkach, testujemy nowe gadżety i przede wszystkim chłoniemy spokojną woń lasu, która porządkuje nasze życie – opowiada. Wie również, że w Warszawie nigdy nie prowadziłaby bloga, bo nie byłoby kiedy. Wielkie miasto jest zaborcze i dyktuje tempo życia, nie tylko pracą, ale też nadmiarem rozrywek i znajomych. Na wsi często powiewa samotnością, ale jak widać, może być to samotność twórcza.

Z Anglii prosto w szuwary

Historia Kasi jest całkiem inna, ale sprowadza się do tego samego – potrzeby posiadania swojego kąta na świecie, swojej ziemi, swojego drzewa albo nawet kilku. Katarzyna Puszczyńska jest z wykształcenia politologiem, z zamiłowania podróżniczką, a prywatnie żoną archeologa. Ma za sobą studia na Uniwersytecie Warszawskim, pracę w kancelarii prawniczej, wiele lat życia w wielkim mieście i korzystania z jego uroków. Ale, jak wspomina, zawsze na betonowych chodnikach tęskniła za rodzinnymi Mazurami, za łąką, za ciszą, za zwierzętami. Głód przygody zagnał ją jednak do Indii, Mongolii i w wielką podróż Koleją Transsyberyjską. Zjeździła Europę, Maroko, Amerykę Północną, a potem spotkała męża i razem postanowili szukać szczęścia w Anglii, gdzie zostali aż 7 lat. Gdy pojawiła się myśl o powrocie do kraju, miasto nie było opcją, więc zaczęli oglądać działki… i zakochali się w Krutyni.

Obraz
© szuwary.net

Zbudowali więc dom mieszkalny, a potem drugi budynek z pokojami na wynajem, które miały stać się źródłem utrzymania dla rodziny. Tak powstał Gościniec Szuwary, którego Kasia jest dziś dumną właścicielką, menedżerką i pomysłodawczynią. Mąż Maciek, równie dumny właściciel, z zapałem zaangażował się w wizję i własnymi rękami para stworzyła dla swojej sześcioosobowej rodziny z dwójką dzieci i dwoma psami, prawdziwy kawałek raju, gdzie bociany drepczą za oknami. Mazurska wieś stała się inspiracją do biznesu, życiowym oddechem i nowym kolorytem, gdzie topienie marzanny czy noc świętojańska są rozrywką z nadwyżką zastępującą chodzenie po klubach czy centrach handlowych. Początkowo Kasia z mężem mieli co prawda dużo wątpliwości, czy z turystyki da się żyć, czy sezon nie jest za krótki, czy pogoda nie będzie płatać figlów. Ale prosty żywot uczy wytrwałości i kreatywności, a Kasia natchnęła swój Gościniec atmosferą, której trudno się oprzeć, nawet kiedy za oknem pada – przygotowuje misterne dekoracje świąteczne i sezonowe, robi samodzielnie syrop z pędów sosny, wykańcza rustykalne wnętrza ze smakiem godnym dyplomowanej dekoratorki.

Wycieczka za miasto

U Ani wszystko zaczęło się od obiadu. Pewnego ciepłego, majowego popołudnia zatrzymała się z partnerem w karczmie we wsi Upałty, nieopodal Giżycka. Po posiłku poszli na spacer, ot, tak przed siebie, między polami i jeziorami, aż doszli do starego, opuszczonego domostwa z czerwonej cegły. I tu właśnie spadło na nich jak grom z jasnego nieba uczucie, że chcą posiadać swoje miejsce – inne niż wynajmowana kawalerka na Saskiej Kępie. Zaczęli więc głośno myśleć, a rok później kupowali już działkę na terenie Brodnickiego Parku Krajobrazowego. Droższą niż przewidywali początkowo, ale zadrzewioną i nieopodal jeziora, więc zgodnie stwierdzili, że raz się żyje i nie ma powodu, aby miało im się nie udać. Ania na fali pasji zaczęła prowadzić bloga przeprowadzkanawies.pl, na którym dokumentuje walkę z przeciwnościami losu i ograniczeniami finansowymi.

W czerwcu 2017 roku czeka ich przeprowadzka, a mimo trudności po drodze wizje są optymistyczne. Gdy podliczyć podatek za ziemię na wsi i opłaty związane z eksploatacją domu i tak wyjdzie ich taniej niż wynajem kawalerki w Warszawie. A będą mieć o tyle więcej! - Będziemy mieć własny warzywniak i sad, jezioro pełne ryb pod nosem, las pełen grzybów i jagód za płotem, własną wodę w studni – snuje wizję przyszła pani właścicielka. – Jeśli chodzi o zwierzęta hodowlane, to na razie brakuje mi wiedzy, ale w dalszej perspektywie myślę o tym. Rzeczywistość, finanse i zdrowie zweryfikują te plany za parę lat. Póki co powiększę psie i kocie stado, ale w rozsądnych granicach, aby nie być więźniem własnego domu. A półki i słoiki w spiżarni już czekają na pierwsze przetwory – opowiada Ania.

Obraz
© przeprowadzkanawies.pl

Bo paradoksalnie to, co kiedyś wydawało się anarchizmem i wstecznością, dziś cieszy kobiety bardziej niż nowe zajęcia z fitnessu czy kolejny sushi bar. Nawet dla młodych kobiet, które nawykły do metra, sklepów 24/7, kosmetyczki raz w miesiącu czy spotkań z dziewczynami przy kawie, wizja własnego dżemu, ziołowego ogródka czy koziego sera bywa bardziej kusząca niż trendy, newsy i hity, które ponoć musimy mieć.

Płoty i opłotki

Wiejska sielanka ma jednak swoje dziury, które nie każdy ma ochotę przeskoczyć. Joanna pisze na swoim blogu, że jest wiejską matką. - Nie mam pod domem sklepu. W mojej gminie nie ma żłobka. Często nie ma u nas prądu. Jeszcze częściej internetu. Żeby było ciepło, trzeba palić w piecu. Zakupy robimy hurtowo, bo do miasta minimum 15 kilometrów. Po większe jedziemy trochę dalej – 30 kilometrów. Nie mam pod domem latarni. Nie ma u nas przystanku – recytuje. Dziś jest już pogodzona z nową rzeczywistością, ale wspomina, że początki były bardzo trudne, zwłaszcza, że bez prawa jazdy praktycznie utknęła w lesie, zdana na pomoc innych. Obecnie uczy się prowadzić i zbiera na własne auto, aby móc wozić dzieci na zajęcia, ale i tak z góry zaznacza, że eskapada z maluchami do miasta po nieodśnieżonych drogach, to nic miłego. Z drugiej strony, z zaskoczeniem przyznaje, że poradziła sobie dobrze – ograniczyła zbędne wydatki, odzwyczaiła się od sklepów, nauczyła się być odpowiedzialną za swój czas, a drugiego syna rodziła po całym dniu leśnych skurczów w powiatowym szpitalu w Piszu.

Kasia z Gościńca Szuwary każdy dzień jest na nogach od rana do nocy – obsługuje gości, przygotowuje śniadania, sprząta, robi zakupy, odbiera telefony, prowadzi księgowość, a dodatkowo zajmuje się rodziną. Nie jest to więc błogie życie z leniwym widokiem na szumiące topole. Ale narzekań nie słychać. Praca w ogrodzie jest dla niej przyjemnością, a nie brakuje też czasu na książkę czy bieganie. - Moje życie na wsi od życia w mieście różni się zasadniczo: to ja wyznaczam sobie pracę, bo nie mam szefa na sobą, więc jest mniej stresująco, powolniej i milej, bo mam obok cudny las pachnący igliwiem, paprociami i jagodami oraz nasz wielki ogród, do którego mogę w każdej chwili pójść i terapeutycznie ubrudzić ręce w ziemi – opowiada Szuwarowa Mama. – Wszystko czego potrzebujemy, kupujemy online; kino i inne atrakcje nadrabiamy przy wyjazdach posezonowych do miasta, ale męczą nas już korki, tłok, kolejki, hałas i smog.

Wsi spokojna, wsi wesoła

Gdy pytam Joannę, co zmieniło w niej życie na wsi, odpowiada bez wątpliwości - Bardzo się uspokoiłam i przestałam się przejmować rzeczami z kategorii bzdur i bzdurek. Mimo że najbliższych sąsiadów mam dość daleko i często nie widzę nikogo przez tydzień, zdaje mi się, że jestem bliżej ludzi niż w mieście. No i hałas ptaków i żurawi, nawet jeśli budzi rano, jest przyjemniejszy niż ryk silników. Człowiek wstaje z uśmiechem na twarzy – dodaje z przekonaniem. I choć nie jest jej łatwo, nie jest już sobie w stanie wyobrazić innego, betonowego życia.

W podobnym duchu wypowiada się Kasia. – Wszystko się zmieniło. Spełnienie marzeń, które doceniam każdego dnia. Kontakt z przyrodą, cisza, spokój, a po sezonie także brak pośpiechu. Wiodę życie takie, jakie zawsze chciałam, a dzieci budują szałasy, chodzą nad rzekę, zimą biorą udział w kuligach. Do tego mamy najpiękniejsze chyba trasy na spacery, bieganie i wyprawy rowerowe. Czego chcieć więcej? – pyta retorycznie.

Ania jest obecnie w trudnej fazie transformacji – w małym mieszkaniu przed przeprowadzką znalazła się już kosiarka, grill oraz dziesiątki wspaniałych skarbów z targów staroci. Do tego trzeba zdążyć z wypowiedzeniem najmu, zorganizowaniem ekipy na przeprowadzkę, rezygnacją z telewizji i nabyciem niezbędnej wiedzy o nawozach, podsypkach i metodach nawadniania. Nie pomagają też rady i docinki najbliższego otoczenia - że zwariowała, że różowo nie będzie, że się rozpije na wsi, bo tam wszyscy piją. Ale to nic w porównaniu z perspektywą.

Warto było przez kilka lat jeździć po bezdrożach i szukać tego swojego wyjątkowego miejsca zamiast leżeć bykiem na malediwskich plażach czy wspinać się na Kilimandżaro - to zrobię na emeryturze – opowiada mi Ania. – Teraz zamiast czystych butów i schludnego ubrania będę zakładać kalosze i waciak, a hybrydy na paznokciach zamienię na gumowe rękawice. Zamiast siedzieć pół dnia przy komputerze będę dłubać w drewnie albo w ziemi, chodzić na ryby albo na grzyby. Przez 15 lat ciężko pracowałam i odmawiałam sobie wielu rzeczy, żeby zrealizować swój plan i wynieść się na wieś przed czterdziestką. Wolę jeździć ze swoim straganem na targi, jarmarki i festyny niż spotykać się z kontrahentami w eleganckich restauracjach i rozmawiać o biznesach, na których się znam, ale nie noszę ich w sercu.

Gdy pytam o życie towarzyskie, Ania również nie ma wątpliwości – Myślę, że łatwiej jest zorganizować weekend z przyjaciółmi na wsi niż zarezerwować stolik w modnej knajpie w stolicy. Nie jest też problemem zapakować dzieciaki i zwierzaki do auta i przejechać 200 kilometrów. Poza tym mam na wsi świetnych sąsiadów, a tam ludzie żyją bliżej siebie.

Bo choć niby daleko – do sklepów, pracy, banków i lotnisk – na wsi jest chyba jednak faktycznie bliżej. Do natury, do ludzi, do samego siebie…

Źródło artykułu: WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

"Singapurski pocałunek" zna niewiele osób. Na czym polega?
"Singapurski pocałunek" zna niewiele osób. Na czym polega?
Jak często powinniśmy się kąpać? Lekarka stawia sprawę jasno
Jak często powinniśmy się kąpać? Lekarka stawia sprawę jasno
Zajadasz się ziemniakami? Tak podane mogą ci zaszkodzić
Zajadasz się ziemniakami? Tak podane mogą ci zaszkodzić
Pokazała córki. Tak wyglądają nastolatki
Pokazała córki. Tak wyglądają nastolatki
Trendy prosto z Mediolanu. Oto co będziemy nosić już wiosną
Trendy prosto z Mediolanu. Oto co będziemy nosić już wiosną
Leśnik zdążył to nagrać. "Tylko dla ludzi o mocnych nerwach"
Leśnik zdążył to nagrać. "Tylko dla ludzi o mocnych nerwach"
Tak wystroiła się do TVN-u. Mikroszorty to dopiero początek
Tak wystroiła się do TVN-u. Mikroszorty to dopiero początek
Jej dziadkowie mieszkali w Polsce. Tak brzmi jej prawdziwe nazwisko
Jej dziadkowie mieszkali w Polsce. Tak brzmi jej prawdziwe nazwisko
Rozwiodła się po 14 latach. "Najpierw się leży na podłodze"
Rozwiodła się po 14 latach. "Najpierw się leży na podłodze"
Jesienią zaleją ulice. "Krowia" kurtka w stylu Bołądź robi furorę
Jesienią zaleją ulice. "Krowia" kurtka w stylu Bołądź robi furorę
"Puszczę go w skarpetach". O relacji z byłym mężem mówi jednoznacznie
"Puszczę go w skarpetach". O relacji z byłym mężem mówi jednoznacznie
Masturdating robi furorę. Nie tylko single są zachwyceni
Masturdating robi furorę. Nie tylko single są zachwyceni