Blisko ludziBeata, która została nomadką. „Kobiety mają moc”

Beata, która została nomadką. „Kobiety mają moc”

Jak mieszka się w raju? O tym najlepiej wie Beata Jakuszewska, którą więcej osób zna jako Lallę. Tak wołali na nią miejscowi na Saharze, gdzie spędziła pół roku, pracując i mieszkając wśród nomadów. W wywiadzie dla WP Kobieta opowiada o tym, dlaczego niektóre kobiety mają moc i czy można pracować w korporacji, siedząc w namiocie na pustyni.

Beata, która została nomadką. „Kobiety mają moc”
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Magdalena Drozdek

02.06.2016 | aktual.: 02.06.2016 11:38

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Żyłaś 6 miesięcy z saharyjskimi nomadami. Moje pierwsze skojarzenie – „Królowa pustyni” i Gertrude Bell, którą grała Nicole Kidman. Ona też żyła wśród nomadów, którzy darzyli ją ogromnym szacunkiem. Można chyba powiedzieć, że twoja historia to gotowy scenariusz na film. Jak to się stało, że postawiłaś akurat na Saharę?

Sahara pojawiła się w moim życiu trochę przypadkiem. Skończyłam studia, spakowałam plecak i wybierałam się właśnie drogą lądową w samotną podróż do Indii. Znalazłam gdzieś jakieś ciekawe połączenie lotnicze na północ Afryki i zdecydowałam się tam rozpocząć moją przygodę. Podróżowałam autostopem, odwiedzałam wioski i miasteczka, aż w końcu trafiłam na Saharę. Pustynia zafascynowała mnie, nie potrafiłam stamtąd wyjechać. Dlatego do „Królowej Pustyni” mogłabym nawiązać jednym zdaniem: „Z każdym krokiem na pustyni życie i ogień rozpalają mnie. Pustynia mnie pochłania”. Tak było.

Lalla to nie przypadkowe imię. Co dokładnie znaczy?

Lalla przylgnęło do mnie na Saharze. W rejonach subsaharyjskich to sposób okazywania szacunku, ale drugie znaczenie tego imienia poznałam w jednym z buddyjskich klasztorów, w czasie mojej samotnej wędrówki po Himalajach. Tam dowiedziałam się, że Lalla w jednej z odmian w sanskrycie oznacza „bawiąca się życiem”. Enjoy your life - zabrzmiało dobrze. Tak więc żyję.

To opowiedz, jak wyglądało to twoje życie na pustyni.

Kiedy tam trafiłam, zafascynowałam się tym światem, nie myślałam o tym, czy to na chwilę, czy na dłuższy czas. Żyłam z dnia na dzień, wsiąkając coraz bardziej w życie miejscowych. Na początku najwięcej czasu spędzałam w ostatniej wiosce zwanej „wrotami Sahary”, ale stamtąd coraz częściej wyruszałam do rodzin żyjących na pustyni. Budowałam zaufanie, uczyłam się miejscowego języka, poznawałam kolejne rodziny, zwyczaje i tradycje. Uczyłam się śpiewać, wsłuchiwałam i próbowałam zrozumieć lokalne, rodzinne opowieści. Tak naprawdę żyłam ich życiem - przyswajałam wszystko od podstaw, trzymałam się miejscowych zwyczajów i starałam się poznać, poczuć na własnej skórze choć namiastkę tego, jak to jest być takim saharyjskim nomadą.

Obraz
© Archiwum prywatne

Przez ten cały czas nie zrezygnowałaś z pracy. Miejscowi musieli być osłupieni, widząc kobietę z laptopem…

Pracowałam zdalnie i utrzymywałam się z tego w podróży, ale nie codziennie. Raz na jakiś czas musiałam opuścić tereny Sahary, gdzie do prądu czy internetu nie było dostępu i trochę popracować. Dawało mi to jednak wolność - nieograniczony niczym czas, jaki w tej podróży mogłam spędzić.

Co najbardziej urzekło cię w pustyni? Jak opisałabyś życie tamtejszych kobiet?

Nomadki to było moje największe odkrycie. Na początku nieufne, z czasem otwierały się coraz bardziej i zapraszały mnie do swojego kobiecego kręgu. Kobiety mają moc - wtedy wyjątkowo to odczułam. Wspólne kobiece kręgi, śpiewanie, tańczenie, przyrządzanie posiłków, celebrowanie, pielęgnowanie tradycji - to wszystko sprawiało, że na pół roku przeniosłam się do zupełnie innego świata, w tak odmienną kulturę kobiet, których relacje są bardzo bliskie. Ale życie nomadek to nie tylko śpiewy czy tańce - to przede wszystkim ciężka praca na Saharze lub w wiosce przy zarządzaniu rodziną w warunkach nie zawsze sprzyjających łatwemu życiu. Najczęściej z dala od medycyny, szkół czy sklepów z podstawowymi produktami. Nomadki, kobiety Sahary, to silne, twarde kobiety.

Przytaczałaś ostatnio słowa Beduinów, że „pustynia nauczy cię jednego – że jest coś, co można kochać bardziej niż kobietę. To woda”. A czego ciebie nauczyła?

Zamieszkanie na pustyni i miłość do niej to było dla mnie coś, co dopadło mnie niespodziewanie. Podróżowałam wcześniej niemało, najczęściej samotnie, ale nigdy nie czułam czegoś takiego jak wtedy, gdy przypadkowo trafiłam na Saharę. Takiej pewności, że to idealne miejsce na tę chwilę. I rzeczywiście - Sahara uczyła mnie życia, stykała z zupełnie odmienną kulturą, językiem i historiami, które zostały ze mną na długo. To tam, gdy na saharyjskich piaskach zostawałam sam na sam ze sobą, poznawałam dobrą stronę samotności. Tej, przed którą zazwyczaj się ucieka, zagłusza. Na Saharze, pod rozgwieżdżonym jak nigdzie niebem, wszechogarniająca pustka przestawała być czymś obcym. Pozwalała usłyszeć siebie. To właśnie dała mi Sahara - wiedziałam tam już, czego w życiu nie chcę. Wsiąkałam w zupełnie inną kulturę, uczyłam się innych i siebie.

Obraz
© Archiwum prywatne

Wciąż jest tak, że większość kobiet boi się jeździć samotnie w tamte rejony. Jak to wygląda z twojej perspektywy? Bliski Wschód portretowany jest jako dzikie miejsce nie dla kobiet. Ile w tym prawdy?

Bliski Wschód miałam okazję odwiedzić chwilę przed tym, zanim pękło tamtejsze niebo… W ostatniej chwili. Miejsce tak różnorodne, w którym odczuwałam skrajne emocje, zostało w mojej pamięci na długo. Pustynie, lokalne targi i tradycje. Zgadzam się, że są kultury czy miejsca, gdzie kobiecie podróżuje się łatwiej. Niezależnie od tego, bardzo ważne jest świadome podróżowanie - ze znajomością lokalnych zwyczajów. I przede wszystkim z przestrzeganiem zasad, jakie obowiązują w danej kulturze - czy to w kwestii ubioru, zachowania, tradycji. Bywały regiony, w których w czasie samotnych podróży nie czułam się bezpiecznie. Dlatego tak ważne jest zachowanie czujności, uwagi. Jednocześnie w drodze dostawałam tak dużo ciepła i przyjaźni, że nie bałam się świata.

Była Sahara, ale była też Tajlandia. Podobno wszyscy pytają cię o to, jak to jest z tajlandzkim uśmiechem.

Odpowiedź prosta nie jest. Jedna z teorii tajskiego uśmiechu jest taka, że maskuje on kłopotliwe emocje. Smutek – bo przecież nie raz się zdarza, że gdy dzieje się coś złego, Taj się uśmiecha (co notorycznie wpędza mieszkańców innych krajów w zmieszanie). Zakłopotanie – bo uśmiech rozładowuje stres z tym związany. Złość – bo w sytuacji konfliktowej wygrywa ten, kto okazuje najmniej negatywnych emocji. Uśmiech pojawia się z okazji i bez okazji – i po jakimś czasie życia z Tajami wyczuwa się te emocje i prawidłowo na nie reaguje. Tak naprawdę mieszkańcy krainy wiecznego słońca to w przeważającej części ciepli, harmonijni, łagodni ludzie z pogodnym nastawieniem do życia. Przebywając z nimi, non stop czułam, że te właśnie cechy wpływają na poziom szczęścia. Tajowie nie są, według badań naukowych, najszczęśliwszym narodem świata, ale w moim subiektywnym odczuciu - to tam właśnie, przebywając w bliskich relacjach z lokalnymi mieszkańcami, odczuwałam największe społeczne szczęście.

Mieszkałaś wśród nich dwa lata. To kawał czasu.

Po 2 latach życia w Tajlandii nadal powtarzałam, że to raj. Oczywiście, kraj ten ma swoją mroczną stronę, jak i turystyczne miejsca, w których wygląda to inaczej, ale żyjąc i pracując na co dzień z mieszkańcami tego kraju, uczestnicząc w ich pięknych świętach, tradycjach, poznawałam z bliska kolejną, tak inną od znanych mi wcześniej kulturę. Tajlandia uczy radości, hedonizmu, przyjemności i lekkości. Uwielbiałam podróżować po kraju, wydeptywać swoje ścieżki w tajskich górach, lasach, odwiedzać małe wysepki czy zagłębiać się w uliczki Bangkoku. Próbować nowych potraw, rozmawiać z miejscowymi, brać udział we wszystkich świętach oraz wsiąkać w kulturę przepełnioną pięknem i wdziękiem.

Obraz
© Archiwum prywatne

Jakie są Tajki? Nauczyłaś się od nich czegoś? To podobno mistrzynie makijażu.
W każdej kulturze, z jaką się stykam, najbardziej interesują mnie lokalne kobiety - ich styl życia, spojrzenie na świat, tradycje. W Tajlandii właśnie one odkrywały przede mną lokalną kulturę piękna. Kult ciała jest tam wyjątkowo silny, a przyjemności związane z pielęgnacją, masaże, olejki, bardzo rozpowszechnione. Tajskie kobiety imponowały mi wdziękiem i umiejętnością hedonistycznego czerpania z tego, co przynosi życie.

Świat nie ma dla ciebie granic. Często przy okazji podobnych historii mówi się, że podróżnicy rzucają „szarą rzeczywistość", by przeżyć coś lepszego. A ty nigdy mimo wszystko nie porzuciłaś Polski…

Polska nigdy nie była dla mnie „szarą rzeczywistością”, a podróże nie były ucieczką, rzuceniem wszystkiego i paleniem mostów. Kocham polskie lasy i górskie szlaki, ale zawsze ciągnęło mnie w świat, w miejsca z kulturą tak różną od naszej. Podróżując żyjemy kilkoma życiami jednocześnie. Nie tylko w jednej kulturze, ale w kilku, zupełnie niepodobnych do siebie. Ciekawość świata i chęć wsiąkania w różne kultury - to ciągnie mnie w świat.

Spełniły się twoje marzenia?

Marzenia się nie spełniają - marzenia się spełnia. Samemu. Jeśli się naprawdę bardzo chce, dąży się do takiego, a nie innego sposobu poznawania świata. Czasami trzeba z czegoś zrezygnować. Czasami coś poświęcić. Zawsze jest to kwestia priorytetów. Ale warto próbować żyć tak, jak się marzy.

Obraz
© Archiwum prywatne

Spędziłaś trochę czasu z Kurdami, wędrowałaś po nepalskiej dżungli, gościłaś u syryjskich Beduinów – to tylko niewielki wycinek z twoich przygód. A gdybyś miała wybrać tylko jedną z najważniejszych, to co by to było?

Nie skłamię, jeśli powiem, że każda podróż miała na mnie wpływ. Przejechałam ponad 50 krajów, spotykałam różnych ludzi, trafiałam w niecodzienne miejsca i przeżywałam przeróżne emocje, ale największy wpływ miały na mnie właśnie miejsca, w których zatrzymałam się na dłużej. Pół roku na Saharze. 2 lata w Tajlandii. To zmienia. Olbrzymi wpływ miały także Himalaje i wędrówka po Ladakhu - górskiej krainie na północy Indii. Tam właśnie zafascynowały mnie góry i klasztory na szczytach. Nie chciałam wyjeżdżać. Bo są takie miejsca, które od razu stają się domem. A mój dom jest zawsze tam, gdzie jestem ja i moi najbliżsi. Gdzie czuję szczęście.

Więcej o podróżach Lalli możecie przeczytać na jej stronie internetowej: lalla.pl

Komentarze (15)