Właściwa diagnoza
Dopiero w grudniu Teigen trafiła do lekarza, który natychmiast rozpoznał u niej depresję poporodową i stany lękowe. - Byłam wykończona i jednocześnie szczęśliwa, że w końcu możemy wkroczyć na drogę ku poprawie. John czuł tak samo. Zaczęłam brać antydepresanty, które pomogły. I zaczęłam dzielić się informacją z rodziną i przyjaciółmi. Miałam wrażenie, że każdy zasługiwał na wyjaśnienie, a że nie wiedziałam, jak inaczej to powiedzieć, mówiłam wprost. Z każdym razem było coraz łatwiej - wspomina w swoim eseju, ale jednocześnie przyznaje, że do dziś ma problem ze słowem depresja. Głównie dlatego, że przeraża ono wiele osób. Ma jednak świadomość, że nazywanie rzeczy po imieniu pomaga usunąć piętno i oswoić zjawisko.
Co ciekawe, zanim pojawiła się w gabinecie lekarskim, Chrissy ani przez chwilę nie pomyślała, że cierpi na depresję, choć co siódma matka w USA zmaga się z tym problemem. - Przed diagnozą nigdy w życiu żadna osoba nie powiedziała mi „Mam depresję poporodową”. Dorastałam w latach dziewięćdziesiątych i łączyłam tę chorobę z Susan Smith (kobieta, która chorowała na depresję, skazana na dożywocie za zabicie swoich dwóch synów), z ludźmi, którzy nie lubią swoich dzieci lub chcą je skrzywdzić. Ja nie czułam nic takiego. Codziennie patrzyłam na Lunę z zachwytem. Więc nie myślałam, że to się dzieje to depresja poporodowa - podsumowuje Teigen i bardzo szczerze przyznaje, że nie sądziła iż coś takiego może dotknąć właśnie ją. - Mam świetne życie. Wszelką wyobrażalną pomoc: Johna, mojej mamy, niani. Ale depresja poporodowa nie dyskryminuje. Nie mogłam tego kontrolować. I może dlatego tak długo zwlekałam z zabraniem głosu. Czuję się samolubnie, dziwnie, mówiąc głośno, że sobie nie radzę.