"Czuł na sobie ogromną presję". Uczeń Mirosława Sz. o tragedii w Tatrach
Wycieczka tyskich licealistów w 2003 roku uważana jest za najtragiczniejsze wydarzenie w historii polskich Tatr. Pod lawiną zginęło wtedy 8 osób. - Grupa nie dopuszczała opcji, żeby wyjście zostało odwołane – zdradza Michał Kasperczyk, jeden z uczestników wycieczki.
27.02.2019 | aktual.: 27.02.2019 18:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
16 lat temu grupa uczniów pod opieką nauczyciela geografii Mirosława Sz. wybrała się w Tatry. Podczas drugiego dnia wycieczki wybrali się na Rysy. W drodze doszło do tragicznego wypadku, w którym zginęło osiem osób. Michał Kasperczyk uczęszczał do liceum im. Leona Kruczkowskiego w Tychach podobnie jak wszystkie ofiary tragedii. Sam zdobył Rysy dzień wcześniej. Na własne oczy widział, jak lawina ściąga jego kolegów.
Mirosław Sz. uczył Michała geografii przez dwa lata. Chłopak wspomina go jako nauczyciela z pasją, dla którego najważniejsze było, aby przekazać młodzieży wiedzę, która faktycznie może im się przydać w dorosłym życiu. – Pamiętam, jak przyszedł na lekcję ze stertą liści i kamieni, żeby nauczyć nas, jak rozróżniać gatunki drzew i rodzaje skał – wspomina Michał Kasperczyk w rozmowie z WP Kobieta.
Nauczyciel był nie tylko geografem, ale również zapalonym podróżnikiem, który chciał zarazić tą pasją swoich uczniów. Opowiadał o przygodach, które go spotkały i pokazywał zdjęcia. – Wyjazd w Tatry nie był pierwszą wyprawą, którą zorganizował w naszej szkole. Wcześniej uczniowie wielokrotnie z nim wyjeżdżali i pamiętam, że wycieczki cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Wszyscy wracali zachwyceni – wyjaśnia Michał.
Kasperczyk rzutem na taśmę dołączył do uczestników feralnej wyprawy. Jego rodzice nie mieli pieniędzy, żeby opłacić wyjazd, jednak w ostatniej chwili jeden z uczniów, który miał jechać, złamał nogę i odstąpił Michałowi swoje miejsce oraz sprzęt. Przed wyjazdem w Tatry nastolatek często jeździł z rodziną w góry do Austrii i na Słowację, więc miał świadomość, że każde wyjście w góry to ryzyko. – Mama podpisała moją zgodę, ale wprost zapytała, czy zdaję sobie sprawę, że mogę nie wrócić – opowiada chłopak. – Wiedziałem, na co się piszę – dodaje.
Dobrze przygotowani
W niedzielę 26 stycznia 2003 roku, dzień przed wyprawą w Tatry, Michał świętował swoje 18. urodziny. Wycieczkę traktował po części jako prezent i cieszył się, że będzie mógł rozpocząć dorosłe życie stojąc na szczycie góry. - Rano wziąłem udział we mszy świętej odprawianej z okazji mojej pełnoletności, a po południu dołączyłem do kolegów, którzy byli już w schronisku – wspomina.
Pan Mirosław podzielił uczniów na dwie grupy i zdecydował, że jedni wyruszą w poniedziałek, a pozostali we wtorek. Michał był w pierwszej drużynie. Wieczorem nauczyciel zrobił im szczegółową odprawę. Mówił o zagrożeniach i przypominał, jak mają się zachować w razie lawiny. - Uważam, że byliśmy naprawdę dobrze przygotowani – zapewnia Kasperczyk.
Grupa wyruszyła z samego rana i bez problemu dotarła na szczyt. - W trakcie wspinaczki pan Mirosław był czujny i kontrolował każdego z nas. Pytał, czy dajemy radę. Na szczęście nikt nie skarżył się, żeby było coś nie tak – wspomina uczestnik.
Po powrocie do schroniska Michał i jego koledzy z zachwytem w głosie relacjonowali drugiej grupie swoją wyprawę. – Słuchali nas z zaciekawieniem i nie mogli się doczekać, aż oni również zdobędą Rysy. Narobiliśmy im jeszcze większego apetytu – przyznaje Kasperczyk.
Presja na nauczycielu
We wtorek pogoda zaczęła się psuć. Geograf obudził się z samego rana i zaniepokojony przyglądał się mgle, która spowiła góry. – Po latach powiedział mi, że sam nie miał parcia, aby wyruszyć, lecz czuł na sobie ogromną presję ze strony uczniów – opowiada Michał. – Faktycznie tak było. Druga grupa nie dopuszczała opcji, żeby wyjście zostało odwołane. Mówili, że skoro my wyszliśmy dzień wcześniej i nie mieliśmy problemów, to dlaczego oni nie mieliby też pójść – wspomina dziś już 34-letni mężczyzna.
Nauczyciel poszedł do pracowników TOPR, aby zapytać czy na pewno nie ma żadnych przeciwskazań do wyjścia na szlak. Nie usłyszał zakazu, więc zabrał podekscytowanych uczniów.
W tym czasie Michał i reszta osób, która miała już wyprawę za sobą, wybrała się w stronę Czarnego Stawu, żeby móc stamtąd śledzić, jak radzi sobie druga grupa. – Dotarliśmy na miejsce przed jedenastą, usiedliśmy na kamieniach, wyjęliśmy herbatę i obserwowaliśmy małe punkciki. Nagle ziemia zaczęła się trząść, usłyszeliśmy gigantyczny huk spotęgowany echem, a czarne kropki zniknęły nam sprzed oczu. Drugi opiekun, który był z nami wrzasnął: "lawina!" i kazał nam uciekać. Zostawiliśmy wszystko i ile sił w nogach biegliśmy przed siebie – opowiada z przejęciem.
Zobacz także: Nauczyciel musi zapłacić za śmierć licealistów w lawinie. Internauci zebrali dla niego 168 tys. zł
Po dotarciu do schroniska uczniowie długo siedzieli w pokoju. – Byliśmy tam zamknięci, bo na zewnątrz wszędzie byli dziennikarze – przyznaje Michał. Na pytanie, czy popłynęło wiele łez, odpowiada przecząco. – To był dla nas tak paraliżujący szok, że nawet nie byliśmy w stanie płakać. Pamiętam, że bardzo się bałem, bo nie wiedziałem, co się stało z naszymi kolegami – zdradza.
Nieustanne wyrzuty sumienia
Jak się okazało, z 13-osobowej grupy przeżyło tylko pięć osób, w tym nauczyciel. Wypadek uważany jest za najtragiczniejsze zdarzenie w historii polskich Tatr.
Michał Kasperczyk do dzisiaj utrzymuje kontakt z nauczycielem. W trakcie rozmów często wracają do tragedii sprzed lat. – Pan Mirosław nie potrafi wymazać jej z pamięci. Kiedyś przyznał się, że rozważał wtedy różne opcje. Zastanawiał się, czy dobrze zrobił, że podzielił wyjścia na dwa dni, bo w sumie mógł w poniedziałek najpierw poprowadzić jedną grupę, a później od razu drugą – mówi Michał.
W 2006 roku Mirosław Sz. został uznany za winnego tragedii i skazany na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery. Później jeden z rodziców ofiar wniósł do sądu sprawę o zadośćuczynienie od geografa, klubu sportowego, który zorganizował wycieczkę, oraz władz miasta Tychy. 8 lutego 2019 roku Sąd Apelacyjny podtrzymał wyrok z 2017 roku, nakazujący nauczycielowi wypłacić odszkodowanie w wysokości 140 tysięcy zł.
Jeszcze tego samego dnia Tyszanie zorganizowali zbiórkę pieniędzy dla pana Mirosława. 18 dni później udało się zebrać kwotę niezbędną do pokrycia zadośćuczynienia oraz uregulowania odsetek. – Nie sądziłem, że tak szybko odniesiemy sukces. Jestem bardzo szczęśliwy, bo wiem, że pan Mirosław zasługuje na pomoc – podkreśla Michał Kasperczyk.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl