Dla Kasi to normalne, że jej tata mieszka z facetem. Pytania zaczną się później
Hanna nie mogła znaleźć dobrego materiału na ojca swojego dziecka. Kiedyś z kolegą gejem żartowali, że jak się nie uda, spróbują razem. W którymś momencie postanowili: zróbmy to wreszcie. Dziś ich córka ma już cztery lata.
Tomasz i Hanna razem wychowują czteroletnią córkę. Mimo, że z jego do jej domu do pokonania jest całe miasto, obowiązkami dzielą się po równo, choć nie zawsze typowo. Na przykład: to ojciec Kasi kupuje jej ubranka. Dziecko może nieznacznie rzadziej nocuje u niego niż u niej. Hanna od dawna nie ma partnera. Zdecydowała się na dziecko z Tomaszem, bo nie mogła nikogo znaleźć. Tomasz nawet nie szukał. Nigdy nie był w związku z kobietą, zawsze tylko z mężczyznami. – W pewnym momencie byłem sam i bardzo chciałem mieć dziecko. Postanowiłem, że następny mężczyzna zechce mnie z dobrodziejstwem inwentarza albo wcale – mówi. Na szczęście się udało.
Zaczęło się od instynktu ojcowskiego?
Tak, to był mój bardzo wielki problem, mogę powiedzieć, że nawet depresyjny. Zdecydowałem się na życie w zgodzie ze sobą. Ale gdzieś tam wewnątrz miałem rozbudowany ten pierwiastek ojcostwa. Bardzo długo musiałem w poprzednich związkach to w sobie tłumić.
Myślałem, że dzieci mojej siostry mi wystarczą. Szczęśliwie też mieszkają w Warszawie. Jestem superwujkiem, chrzestnym jednego z nich. Mimo, że mają już naście lat, dają się jeszcze wycałować i wytarmosić, a to duży sukces. Ale wciąż czułem, że to też nie jest do końca to. Że to nie wystarczy, żeby czuć się spełnionym w stu procentach. Ta myśl tak się tliła, że od momentu zrodzenia do realizacji był krótki okres.
To znaczy ile?
Zaczęliśmy myśleć w październiku. W grudniu Hanna już była w ciąży. Zaczęło się od żartu. Często żartowałem tak z koleżankami, także z pracy: że jak się nie uda z kim innym, to mogę zostać ojcem ich dzieci. Jestem towarzyski, taki ze mnie trochę kobieciarz. Hanna była jedną z tych koleżanek. Wcześniej nawet się nie przyjaźniliśmy.
To znaczy, że z matką Kasi nigdy nie byliście razem?
Ja nigdy nie byłem w związku z kobietą, a jej te związki się rozpadały. Tymczasem zegar biologiczny jest nieubłagany. Kiedy zdecydowaliśmy się mieć razem dziecko, ona miała 38 lat, ja 31.
Zacząłem drążyć temat. Okazało się, że ze Skandynawii można do Polski zamówić zestaw do domowej inseminacji: kupuje się odpowiednie urządzenie razem z nasieniem z banku spermy i wszystko razem przychodzi kurierem. Pogrzebałem trochę w internecie i znalazłem instrukcję, jak się używa takiego zestawu. Odwzorowałem coś takiego w domu i okazało się, że wielkiej filozofii w tym nie ma.
Zaczęliśmy się więc przygotowywać. Teraz sam się uśmiecham, jak o tym myślę, bo trochę cudowałem. Kolega często podwoził mnie do pracy – wtedy prosiłem, żeby wyłączał podgrzewanie foteli w samochodzie. Nie chodziłem w obcisłych slipach. Słuchałem tych wszystkich porad z internetu. Dziś nawet nie wiem, jaki wpływ to miało na efekt. Później zrobiliśmy wszystkie badania.
Założyliśmy, że jeżeli w przeciągu trzech miesięcy od prób chałupniczych nic nie wyjdzie, to pójdziemy do prywatnej kliniki. Jest taka w centrum Warszawy. Tam o nic nie pytają, za 3-4 tysiące przeprowadza się jedną próbę inseminacji.
Udało się jednak bez kliniki. W ciąży byliście razem?
Przeprowadziłem się do Hanny i mieszkaliśmy razem. Z technicznego punktu widzenia było to wygodniejsze niż troszczenie się o nią na odległość. Oczywiście ciąża to nie choroba, więc kiedy potrzebowałem pobyć u siebie czy mieć trochę spokoju, wracałem do domu. Natomiast często bywałem u niej, a ostatnie dwa miesiące spędziliśmy w stu procentach wspólnie, z uwagi na to, że nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć.
W tym czasie miał pan partnera?
Nie, to było między jednym a drugim związkiem, więc miałem o tyle wolną przestrzeń, że mogłem taką decyzję podjąć samodzielnie. I ewentualnie potem albo by ktoś mnie wziął z dobrodziejstwem inwentarza, albo nie.
I tak się stało.
Po pierwszych miesiącach życia Kasi przeprowadziłem się z powrotem do siebie i mieszkałem z partnerem. To był fajny, szczęśliwy czas, jeden z najszczęśliwszych w moim życiu. Kasia traktowała go po prostu jak wujka. Wielu rodziców zazdrościło mi, że mam dziecko, ale nie przez 24 godziny na dobę. Miałem czas dla siebie, choćby takie jedno popołudnie, kiedy mogłem usiąść przed telewizorem i nikt nic ode mnie nie chciał. To ma swoje plusy, ma też minusy, bo czasami zatęsknię za małą.
Dziś ma już cztery lata. Czy któryś dom bardziej traktuje jako swój?
Kiedyś wydawało mi się oczywiste, że dziecko traktuje mamę jako ważniejszą. Teraz jest w wieku, że to się zmienia. Od niedawna jestem ukochanym tatuniem. Nigdy nie walczyłem o palmę pierwszeństwa. U mamy bywa częściej, ale niewiele. Nie można powiedzieć, żebym był wyłącznie weekendowym tatusiem. Prócz co drugiego weekendu, jesteśmy razem też w tygodniu. Nie jest to tylko czas, kiedy jest miło i przyjemnie. Jest też ta tygodniowa codzienność. Kasia chodziła do żłobka, teraz chodzi do przedszkola, więc ja chodzę na zebrania. Jestem w radzie rodziców, bo się zapisałem, żeby wiedzieć, co w trawie piszczy. Kasia u mnie ma swój pokój.
*Czy ludzie wiedzą o waszej nietypowej sytuacji rodzinnej? *
W przedszkolu na razie nic nie mówiliśmy. Nie boimy się reakcji nauczycieli, bo to są w końcu pracownicy oświaty. Trudna do przewidzenia jest natomiast reakcja dzieci. Dla Kasi jej sytuacja domowa to coś oczywistego; to normalne, że u taty w domu jest drugi facet, razem żyjemy, robimy razem obiad, sprzątamy. Nie rozmawialiśmy z Hanną zbyt dużo o tym, jak wiele chcemy powiedzieć. Zakładam, że nie dużo, bo nie widzę takiej potrzeby.
Kiedyś Kasia sama zacznie zadawać pytania.
Myślę, że mamy na to jeszcze chwilę, skoro Kasia ma dopiero cztery lata. Ale oczywiście na trudną rozmowę trzeba się przygotować. Na pewno przyda się jakaś wizyta u psychologa, żeby jakoś przygotować mnie czy Hannę, żeby, kiedy przyjdzie czas, przedstawić jej to w najbardziej przyswajalny sposób. Jak to zrobimy, to temat w tej chwili otwarty. Wie pan, trochę oglądałem zagranicznych programów tego rodzaju, zwłaszcza amerykańskich. Wniosek z nich jest taki, że dziecko czuje się szczęśliwe, gdy zna swoje środowisko.
To znaczy, że Kasi nie doskwiera, że jej rodzice nie są razem?
Ma więcej osób do kochania. Mój partner był nawet wpisany w przedszkolu jako opiekun do odbioru. Dla niej to bardzo ważna osoba, traktuje go bardziej jako wujka-kolegę, i to chyba dobrze. Ma z nim jakieś tematy, jakieś relacje, jakiś swój świat. Bywało tak, że byliśmy razem w weekend i ja się pochorowałem. Wtedy oni sobie gdzieś szli, żebym ja miał czas się wykurować. Kasia wie, że wszyscy ją kochają, odnajduje się w tej sytuacji bardzo dobrze. W jakimś artykule przeczytałem, że w przypadku nowych związków, o ile dziecko jest stawiane na pierwszym miejscu, to ono traktuje to w ten sposób, że ma więcej osób do kochania.
Nie spędzacie razem nawet wakacji?
Bywa. Trzeba pamiętać, że poza wszystkim to jest też logistyka. Przedszkole jest przez jeden miesiąc zamknięte, więc w wakacje Kasia przez miesiąc chodzi do swojego przedszkola, a przez drugi miesiąc dzielimy się po tygodniu. Ale oczywiście zdarzają się weekendowe wypady, bo Kasia jest starsza i coraz bardziej do tego dąży i życzy sobie, żeby niektóre niedziele były wspólne. Nie ma traumy, że jak jest u mnie, to płacze za mamą i na odwrót. Chyba, że któreś z nas jej czegoś zabroni – wtedy z automatu chce do tego drugiego. Ale jeżeli jest okazja, to tak dobieramy cały grafik, żeby ten dzień czy choćby wyjście na obiad, było wspólne.
Wasz patchwork nie wymaga żadnej oficjalnej formy prawnej?
Kiedy Hanna była w ciąży, kolega mi podpowiedział, żeby iść do Urzędu Stanu Cywilnego i zgłosić się jako ojciec dziecka. Od tego momentu nie było problemu, nawet żeby być przy porodzie, chociaż w Polsce nadal bez ślubu w szpitalach i urzędach jest trudno.
Pojawienie się dziecka zbudowało między wami jakiś rodzaj relacji.
Oczywiście. Między mną a Hanną nie ma żadnej formalnej więzi, ale mamy odpowiedzialność taką samą jak typowe małżeństwo i równe prawa do opieki nad dzieckiem. To, że mieszka u któregoś z rodziców, to jest nasza wspólna decyzja. W tym sensie jesteśmy zupełnie jak każde polskie małżeństwo.
Oczywiście w takich relacjach, gdzie pojawia się dziecko, spięcia są zawsze takie same. Nasze są książkowo identyczne jak w relacji mąż-żona. Im bardziej w to wchodziliśmy, tym bardziej się przekonywałem, że proza naszego życia jest kalką typowych relacji małżeńskich. Tak było od najmłodszych lat Kasi: "teraz ty byś małą godzinę potrzymał", potem myślenie o jedzeniu, czy nie jest za cienko albo za grubo ubrana, kiedy można dać jej słodycze. Standard.
Zwłaszcza, że my z Hanną jesteśmy dwiema kompletnie różnymi planetami. Ja jestem bardziej gadatliwy i otwarty, ona skryta, wyważona. No ale przecież chodziło nam o dziecko, a nie o zgodność charakterów. Zresztą, może to przyciąganie przeciwieństw? W końcu nigdy nie było między nami jakichś większych spięć.
Mama Kasi nie jest w tej chwili w związku?
Jakoś tak wyszło, że póki co żadnej relacji nie zbudowała. Oczywiście ma do tego prawo i zawsze może pojawić się w naszym układzie kolejny wujek.
Jest pan w sytuacji dwóch związków równocześnie - nietypowego z kobietą i typowego – z mężczyzną.
Na pewno jest między nami jakaś forma relacji. Uczestniczyłem w porodzie od początku do końca. To buduje relację na zawsze, bo i dziecko ma się na zawsze. Bardzo kocham moją córkę i w związku z tym, muszę jakoś darzyć uczuciem, szacunkiem i opieką jej matkę, bo bez niej nie byłoby tego mojego cudu. Wspieram ją, pomagam w prowadzeniu domu. Z drugiej strony, tak pewnie bym pomógł każdemu innemu znajomemu.
Mówi się, że jest taka specyfika relacji między kobietami a gejami.
Tak, coś w tym jest. Jako ojciec też widzę, że mam w sobie dużo pierwiastka kobiecego. Na przykład: nietypowo wziąłem na siebie zakupy garderoby, bo wydaje mi się, że jakoś lepiej to czuję i Kasia wygląda ładniej.
A nie jest tak, że córeczka jest zawsze dla tatusia?
Nie mam porównania. Z tematem ciuchów to po prostu tak jest. Ja lubię chodzić po sklepach, Hanna jest minimalistką jeśli o to chodzi, po prostu pilnuje innych sfer życia Kasi. Ważne, że oboje dobrze się w tym wszystkim odnajdujemy.