Blisko ludziDobroczynność online ma w sobie coś z przerażającego odcinka "Black Mirror"

Dobroczynność online ma w sobie coś z przerażającego odcinka "Black Mirror"

Dwa kliknięcia wystarczą dziś, by wykonać dobry uczynek. Tyle że strony ze zbiórkami pieniędzy na szczytne cele zamieniają się w igrzyska, na których rodzice chorego dziecka mimochodem rywalizują z dziećmi umierającego rodzica.

Dobroczynność online ma w sobie coś z przerażającego odcinka "Black Mirror"
Źródło zdjęć: © 123RF
Helena Łygas

17.05.2019 | aktual.: 19.01.2022 09:51

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Miało być miło: zaręczyny, przeceny i nowe restauracje, aż tu nagle - glejak. Każdy ma na Facebooku jakiegoś udostępniacza. Osobę, która wbija się w nasz feed klinem, publikując linki do zbiórek dla potrzebujących. Udostępniaczami rządzą przeróżne algorytmy współczucia. Jedni pomagają dzieciom, inni specjalizują się w zwierzętach, a jeszcze inni udostępniają jedynie jeżące włos na głowie tragedie opisane w detalu.

Przewrót kopernikański dobroczynności

Strony pośredniczące w zbiórkach pieniędzy przewróciły do góry nogami udział Kowalskiego i Kowalskiej w działaniach charytatywnych. Nie ma chyba osoby, która nie przelała online choć 10 złotych dla tych, którzy potrzebują ich bardziej. Siępomaga.pl, największy tego typu serwis w Polsce, w historii swojej działalności zebrał już ponad 413 miliardów złotych.

Pomoc na taką skalę nie byłaby możliwa bez pośrednictwa portali tego typu. Jako naród z natury podejrzliwy, niespecjalnie garnęliśmy się do wrzucania pieniędzy do puszek innych niż te z czerwonym serduszkiem. Przepisywanie ciągów cyfr z plakatów, skutecznie studziło charytatywny zapał.

Tymczasem wraz z pojawieniem się stron pomocowych, otrzymaliśmy gwarancję weryfikacji rozdysponowania pieniędzy. Prowadzący zbiórki na największych portalach są zobowiązani do poświadczenia wydatków, na które pobierają pieniądze. Do tego PayPale, Bliki, Dotpay'e. Altruizm jeszcze nigdy nie był tak szybki.

Jak to ze wszystkim, co pomaga, są i skutki uboczne. W gąszczu ludzkich tragedii nie jesteśmy w stanie wspomóc wszystkich, choćby i symboliczną kwotą.
Ludzie, którzy stracili dorobek życia w pożarze, stają w szranki z rodzinami chorych dzieci, dziećmi umierających na raka rodziców i studentami, którzy marzą o studiach za granicą.

Jak w "Od przedszkola do Opola" tłum patrzy i słucha, a potem głosuje oklaskami/przelewami. Czy wskaźnik współczucia drgnie wystarczająco, żeby wydać książkę Jasia i ocalić życie Małgosi? Czy tragedie potrzebują dziś marketingu, żeby ich ofiary nie zostały same?

Więcej czy mniej niż współczucie

Zacznijmy od tego, dlaczego pomagamy. Zdaniem Joanny Gutral, psycholożki z Uniwersytetu SWPS, w pierwszej kolejności motywuje nas nie tyle współczucie, co wymiana społeczna. W tym przypadku polegająca na wierze, że jeśli będziemy pomagać osobom w potrzebie, kiedy sami znajdziemy się w patowej sytuacji, będziemy mogli liczyć na to samo. Do tego szybki przelew łagodzi nasze poczucie dyskomfortu spowodowane zetknięciem się z tragedią.

A zetknąć się nietrudno. Oprócz wspomnianych udostępniaczy, którzy z poczuciem misji bombardują nas zbiórkami, są jeszcze reklamy stron pomocowych. Krótki opis celu opatrzony zdjęciem można przewinąć przy pomocy strzałki. Zupełnie tak, jak bluzki czy buty z postów sponsorowanych sieciówek.

Gen współczucia

Pomaganie ma też aspekt egoistyczny. Robiąc rzeczy odbierane jednoznacznie jako pozytywne, tak też myślimy o sobie. Nie przedzieramy się przez setki zbiórek, żeby wybrać tę, którą uznamy za "najbardziej potrzebną". Do połechtania ego wystarczy pierwsza lepsza, która akurat napatoczy się na ekranie. Nie znaczy to oczywiście, że nie jesteśmy empatyczni.

Współodczuwanie jest wpisane w naturę ludzką tak, jak zamiłowanie do słodkiego smaku. I tak samo jak ono - warunkowane ewolucyjnie. Bez empatii już dawno wybilibyśmy się w pień, a oceany zamieszkiwałyby szczęśliwe wieloryby i żółwie bez słomek w trzewiach. A tak – żyjemy i jeszcze z tej całej empatii zbieramy pieniądze, by je ratować.

"Hora curka" vs gwiazda Instagrama

To, jak rozkładają się fundusze, nie jest i nie będzie wprost proporcjonalne do tragedii. Aktorka Zosia Zborowska w tydzień zebrała ponad 14 tysięcy złotych na schronisko w Korabowicach. W sadzeniu drzewek i zbudowaniu paśnika dla koni postanowiło jej pomóc niemal tysiąc osób. Trzydzieści razy mniej niż wspomogło rodziców K. proszących o pieniądze na rehabilitację, która sprawi, że ich syn zacznie chodzić i mówić.

Niektóre zbiórki to pełne zwrotów akcji opowiadania o cierpieniu, inne: proste opisy pełne literówek i potknięć językowych. Czy o zainteresowaniu darczyńców decyduje sprawne pióro i poruszające zdjęcie?

Na jednej ze stron trwa zbiórka M., która marzy o nowych zębach. M. nie została pobita ani nie straciła uzębienia w wyniku choroby. Upadła w łazience po powrocie z imprezy. "Nie jestem w stanie patrzeć na siebie w lustrze, mija kolejna doba, podczas której jedyne, na co mam siłę, to płacz" – pisze 25-latka w zbiórce opatrzonej swoim uśmiechniętym zdjęciem.

Darczyńcy, często mężczyźni, prześcigają się w komplementowaniu dziewczyny. Kilkaset osób uznało ten cel za szczytny, wpłacając dziewczynie 5 i pół z 9 tysięcy złotych.

Dylemat PayPala

Można bulwersować się tego typu zbiórkami wyskakujących co i rusz pośród tych ratujących ludzkie życie. Tyle że jeśli nawet zastosowalibyśmy podział na kategorie, dochodzimy do dylematu wagonika. To eksperyment myślowy obrazujący zawiłości wyborów moralnych. Pokazuje, jak trudno zachować się "właściwie", gdy mamy do czynienia z tak niepodważalną wartością jak ludzkie życie.

Wyobraźcie sobie, że stoicie przy zwrotnicy kolejowej i widzicie rozpędzony wagonik. Na jego torze szalony filozof przywiązał pięć osób. Jeśli przestawicie zwrotnicę, wagonik pojedzie drogą, do której jest przywiązany jeden człowiek.

W pierwszym odruchu, na pytanie "co byś zrobił/a?" większość ludzi odpowiada, że przestawiłoby zwrotnicę. Koniec końców "lepiej", żeby zginęła jedna osoba niż pięć. Wariacja eksperymentu myślowego, zakładająca, że aby uratować pięć osób trzeba zepchnąć z kładki towarzysza sprawiają, że część osób zmienia zdanie. Postrzeganie sytuacji zmienia się diametralnie, kiedy okazuje się, że towarzysz to szalony filozof, który przywiązał ludzi do torów. Lwiej części pytanych zepchnięcie go w takiej sytuacji wydaje się słuszne.

Do podobnie przerażającego procederu dochodzi na stronach ze zbiórkami. Pomóc umierającemu dziecku, które ma przed sobą całe życie, czy umierającemu rodzicowi, który ma małe dziecko? Większą wartość ma zbiórka na życie zwykłego człowieka w godnych warunkach, czy umożliwienie młodemu, genialnemu lekarzowi kontynuowanie nauki na najlepszej uczelni świata?

Podzielność pomocy

Nie ma dobrych odpowiedzi na te pytania. Oczywiście można nie wybierać, tylko podzielić kwotę, którą planowaliśmy przeznaczyć na pomoc, na mniejsze sumy. Tyle że 5 złotych w sytuacji, w której czyjeś "być albo nie być" to zebranie pół miliona w tydzień, bo takie są terminy płatności za operację, znowu stawia kogoś, kto chciał pomóc większej liczbie osób w kropce.

Właśnie dlatego potrzebni są nam znajomi-udostępniacze. Choć fala przykrych obrazów i historii przelewająca się przez nasze tablice zawalone zdjęciami z wakacji, restauracji i imprez w nadmiarze irytują, sprawiają, że możemy pomagać w bańce komfortu psychicznego. Wybierając pomaganie "z polecenia" w swoim odczuciu nie jesteśmy ani szalonymi filozofami, ani przestawiającymi zwrotnicę, ani tym bardziej spychającymi towarzysza (kim by nie był). Jesteśmy altruistami jednego kliknięcia. I lepsze to, niż nic.

Przeczytaj także:

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (20)