Drastyczne powody, dla których jesteśmy narodem, który ma alergię na "W czym mogę pomóc?"
W teorii nachalna obsługa w sklepach to idealny myk. Tani sposób na podniesienie rangi marki. Personalizacja usługi, troska o konsumenta, budowanie relacji i tym podobne. Tyle że "W czym mogę pomóc?" Polacy nienawidzą jeszcze bardziej niż "niemieckiego kapitału" i herbaty z mlekiem.
Ludzie wstydzą się miejsc, do których nie pasują klasowo. Czasem wstyd nie mija nawet po przekroczeniu stosownych poprzeczek finansowych, progów podatkowych i uzbieraniu stempelków w paszporcie.
Dziś przeciętny przedstawiciel aspirującej klasy średniej miałby problem z wparowaniem do butiku Prady i to nawet wtedy, kiedy miałby dość pieniędzy na okulary czy apaszkę. Podobne problemy całych rzesz zostały lata temu rozwiązane wprowadzeniem sklepów samoobsługowych.
W nich nikt nie musiał zastanawiać się, co też pomyśli o nim elegancki subiekt, ani rozmyślać czy aby na pewno dziś ma skarpetki do pary. Od kilku ładnych lat samoobsługa w wielu sklepach funkcjonuje mocno umownie.
Kiedy wchodzę do jednej z większych sieciówek kosmetycznych premium, zastanawiam się czasem czy aby koszyki nie są tam już tylko atrapami. W końcu po przekroczeniu, bardzo umownego w tym przypadku, progu jest się atakowanym przez wyszminkowaną panią deklarującą gotowość do pomocy.
A że ta sama pani dostaje stosowny procent od każdej transakcji dokonanej przez złapanego przez nią klienta, będzie zawsze w pogotowiu. I cienie potrzyma, i perfumy, żeby broń Boże koleżanka nie przejęła klienta. Po co więc koszyk?
Moja przyjaciółka ma na tym tle lekką paranoję. Wydaje się jej bowiem, że jeśli nie podchodzi do półki z kosmetykami zaporowo drogiej marki, na którego stałą klientkę nie wygląda, obsługa interesuje się jej maratonem między regałami jakby mniej. Ma to oczywiście logiczne uzasadnienie – kogo po całej zmianie interesowałby jeszcze groszowy zysk ze sprzedaży pomadki w zakręcanej kulce, co innego taki kremik La Prairie.
Nauczeni paranoidalnej nieraz nieufności do ludzi, którzy nie należą do rodziny, w odruchu bezwarunkowym syczymy i fukamy. No a chwilę później nadchodzi refleksja – że to biedna studentka, że na pewno jest wrażliwa, wiersze pisze i w poduszki płacze, że jesteśmy zdziczali, nieeuropejscy jacyś no i że może to jest na terapię materiał. Tym prostym sposobem humor psujemy sobie i my.
Inny popularnym torem, którym podążają myśli kupującego, jeśli akurat nie jest refleksyjnym wrażliwcem jest stare, dobre wkurzenie. Chcesz być sam, chcesz pomyśleć. Chcesz odreagować pracę, kupić sobie coś zbytkowego, a tu ktoś wchodzi ci w drogę. Przecież wysyłasz sygnały. Gniewne spojrzenia, pomruki w miejsce artykulacji, ale ta dziunia oczywiście udaje, że nic nie rozumie i psuje ci chwilę relaksu.
Jeszcze innym powodem, dla którego mamy narodową niemal alergię na "W czym mogę pomóc?" jest lekceważący stosunek do tych, którzy wykonują proste prace. W tym nieuchronnie dla obsługi sklepów.
Choćbyś z zawodu była żoną potentata parówek, która za wiele się w życiu nie napracowała, czujesz się uprawniona do wskazania na dziewczynę składającą bluzki i skomentowania potomstwu, rzecz jasna w celach stricte edukacyjnych, że "należy się uczyć, żeby nie skończyć tak, jak pani". Pogarda dla braku wykształcenia jest czymś, czego uczymy się w polskiej szkole od samego początku.
Deklaracje tak barwnych postaci, jak Trybson i Eliza, że chcieliby, żeby ich dzieci "dużo się uczyły", bo "edukacja jest najważniejsza" nie wynikają przecież z ich głębokiej refleksji. 24-letniej dziś Elizie żyje się łatwiej niż większości jej rówieśnic dla których "edukacja była najważniejsza". Tak, jak do nieufności, szkoła uczy pogardy.
W czasach, w których coraz większą grupę stać na coraz więcej dóbr i usług, sam produkt i jego reklama to o wiele za mało. Jesteśmy ludźmi na niekończących się zakupach. Do centrum handlowego nie chodzi się już raz na jakiś czas w skonkretyzowanym celu, jak "sukienka na wesele" czy "buty na wiosnę"
Dlatego coraz ważniejsze staje się to, co twórcy aplikacji nazywają "user experience". Młode marki owo "experience" dopracowują bez końca.
Tutaj 10% ze sprzedaży na sierotki, żebyśmy nie mieli za dużych wyrzutów sumienia, że znów wydajemy pieniądze, tutaj bibułka w modnym odcieniu, żeby już samo rozpakowywanie kolejnego prezentu od siebie dla siebie miało "efekt wow". Ostatnio zamówiłam okulary z małej marki. Wiecie jakie było pudełko? Poperfumowane w środku. Pudełko od okularów.
Na tle tych wszystkich dziwnych bajerów, które powoli stają się dla standardem, sklepy, w których obsługa klienta to nachalne "W czym mogę pomóc?" i mało fachowa pomoc wkrótce staną się nie ewenementem.