Ewa Trzepla
Ewa Trzepla, doktor nauk medycznych, prezes zarządu Centrum Medycznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, autorka wielu prac naukowych z dziedziny kardiologii i nadciśnienia tętniczego, lekarka-menedżer, która udowodniła, że medycyna może być dobrze zarządzanym biznesem. Krucha, maleńka, zawsze elegancka i bardzo kobieca. Kiedy się uśmiecha, miękną serca i topnieją lody. Patrząc na nią, nie mogę uwierzyć, że to agentka służby zdrowia do zadań specjalnych, a nie bezradna kobietka.
Ewa Trzepla, doktor nauk medycznych, prezes zarządu Centrum Medycznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, autorka wielu prac naukowych z dziedziny kardiologii i nadciśnienia tętniczego, lekarka-menedżer, która udowodniła, że medycyna może być dobrze zarządzanym biznesem. Krucha, maleńka, zawsze elegancka i bardzo kobieca. Kiedy się uśmiecha, miękną serca i topnieją lody. Patrząc na nią, nie mogę uwierzyć, że to agentka służby zdrowia do zadań specjalnych, a nie bezradna kobietka.
AM: Za jaką kobietę siebie uważasz?
E.T.: Odbieram siebie jako zwykłą kobietę, zwykłego lekarza i szefa placówki, po prostu jestem osobą, która musi sprostać powierzonym jej zadaniom.
A.M.: Ale jaką czujesz się kobietą: bezbronnym kobieciątkiem czy silną babą, która potrafi brać sprawy w swoje ręce?
E.T.: Odnoszę wrażenie, że są we mnie dwie kobiety: jedna to ta mała, bezbronna i bardzo wrażliwa, często płacząca w poduszkę i ta mocna, która musi stawiać czoło wielu wyzwaniom oraz podejmować niepopularne decyzje, z jakimi muszą się liczyć rzesze ludzi.
A.M.: W 2003 roku otrzymałaś zadanie z gatunku „niemożliwe do zrealizowania” ¬ – miałaś wyprowadzić z długów Centrum Medyczne Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Co sprawiło, że zgodziłaś się na to karkołomne przedsięwzięcie? Przeczuwałaś, że odniesiesz tak spektakularny sukces?
E.T.: Był to nakaz chwili. Uwierzono we mnie. Wcześniej otrzymałam inne zadanie – zrestrukturyzowanie szpitalnej polikliniki, czyli specjalistyki ambulatoryjnej. I zrobiłam to. W dwa lata z zadłużonej jednostki Centralnego Szpitala Klinicznego stworzyłam rentowną, nowoczesną placówkę. Stwierdzono więc chyba, że jestem osobą do zadań specjalnych, wręcz niemożliwych. Zatem powierzono mi kolejne zadnie.
A.M.: Usiadłaś nad tymi wszystkimi papierami i stwierdziłaś, że sytuacja jest beznadziejna, ale trzeba działać?
E.T.: Właśnie tak pomyślałam. Zaczęliśmy od głębokich reform, restrukturyzacji, nawet od zmniejszenia uposażeń. Uznałam,że musze zacząć od siebie, że przykład powinien iść z góry i zrezygnowałam z pensji. Z czasem udawało nam się zdobywać nowe kontrakty, inwestować w nowy sprzęt, a z tym wiązało się rozwijanie biznesu.
A.M.: Sytuacja w naszej służbie zdrowia jest tragiczna. Gdzie więc tkwi tajemnica twojego sukcesu?
E.T.: Myślę, że na ten sukces złożyło się wiele czynników. Prócz tego, iż mam wyczucie biznesowe i znam świat medycyny, to starałam się również zgłębić zagadnienia ekonomiczne. Ukończyłam drugi fakultet, zarządzania w służbie zdrowia na wydziale ekonomii.
A.M.: Realizujesz też jeden z największych projektów Ministerstwa Zdrowia – ogólnopolską akcję bezpłatnych badań pozwalających wykryć cukrzycę. Jak czuje się kobieta mając tak wielką odpowiedzialność za finanse publiczne? Jak się taki projekt realizuje?
E.T.: Centrum Medyczne Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, którym kieruję, po raz drugi – w drodze konkursu – zostało wybrane do realizacji tego programu. Jest to duże obciążenie, bo i pieniądze są duże. Ale mamy już doświadczenie w tym względzie, nie są to pierwsze programy, jakie realizujemy. Wcześniej realizowaliśmy szereg akcji profilaktycznych, zarówno z ramienia miasta, jak i Narodowego Funduszu Zdrowia bądź różnych firm.
A.M.: Teraz wymarzyłaś sobie, żeby Polacy przebadali się, by uświadomić im, jak bardzo to jest ważne. Niektórzy mogą nawet nie wiedzieć o tym, że chorują na cukrzycę.
E.T.: Dążę do tego, żeby zdobywać pieniądze i ponadstandardowe usługi proponować naszym pacjentom – by mieli trochę więcej niż to, co się im należy. Narodowy Program Leczenia i Prewencji Cukrzycy również takie możliwości nam daje. Realizujemy ten projekt w szesnastu miastach Polski. To jest olbrzymie przedsięwzięcie: ponad sześć tysięcy badań podstawowych, ponad sześć tysięcy szkoleń edukacyjnych. To także konsultacje z pakietem bardzo specjalistycznych badań, których pacjenci nie otrzymają w zwykłych poradniach specjalistycznych.
A.M.: Dwa miliony osób choruje w Polsce na cukrzycę, prawdopodobnie dwa miliony nie wie też, że cierpi na tę chorobę. Liczysz, że dzięki temu programowi sytuacja się zmieni?
E.T.: Liczę na to, że podniosę świadomość społeczną. I że, przynajmniej, jakiś procent społeczeństwa dowie się, że z cukrzycą można żyć i nie należy się bać tej choroby, tylko ją leczyć. Nasze szkolenia edukacyjne służą temu, by osoby chorujące na cukrzycę wiedziały, jak z tą chorobą żyć. Cukrzyca jest tak specyficzną chorobą, że efekt leczenia zależy nie tylko od przyjmowanych tabletek czy insuliny. W dużej mierze zależy on od świadomości pacjenta, a na kształtowanie jej lekarz w poradni nie ma czasu przyjmując pacjenta w ramach NFZ.
A.M.: Dlaczego, posiadając takie umiejętności w zarządzaniu, wybrałaś medycynę?
E.T.: Zainteresowanie medycyną miałam, bo w mojej rodzinie były one rozwijane. Ale kierunek ten wybrałam z bardziej osobistych powodów: w klasie maturalnej zmarła moja mama; przez wiele lat uczestniczyłam w tragicznym procesie rozwijania się jej choroby i cierpienia. Nie mogłam nic na to poradzić, byłam bezradna. Sądziłam, że medycyna pomoże mi w zapobieganiu podobnie trudnym sytuacjom.
A.M.: Widzę jak zakręciła ci się łza w oku, czy swój wybór zadedykowałaś mamie.
E.T.: W pewnym sensie – na pewno tak. Mama bardzo chciała, żebym została lekarzem. Obiecałam jej to.
A.M.: Postawiłaś sobie bardzo duże wyzwania. Widzę, jak ambitnie je realizujesz. Czy to wynika z tego, że chcesz coś komuś udowodnić?
E.T.: Nie. Moja ambicja idzie trochę w innym kierunku. To nie jest kwestia udowadniania czegoś ani innym, ani samej sobie. Ojciec nauczył mnie dyscypliny – że wszystko, co robię, powinnam robić dobrze. Z tego względu, że wcześniej straciłam matkę, ojciec wychowywał mnie trochę po męsku, z odpowiedzialnością za to, co robię.
A.M.: Byłaś jego jedyną córeczką. Nie rozpieszczał?
E.T.: Kochał i wymagał. Często zastanawiałam się, skąd u mnie wziął się talent biznesowy. Moi rodzice mieli majątek ziemski, między innymi tak zwany biznes sadowniczy. Myślę, że to właśnie ta ziemia ukształtowała mnie jako osobę, która potrafi szanować drugiego człowieka, pracę i pieniądze. W czasie wakacji bardzo czynnie uczestniczyłam w pracach sadowniczych.
A.M.: Po prostu pomagałaś. Tata ci płacił?
E.T.: Bardzo mądrze to robił. Pieniądze, które były ze sprzedaży owoców, przelewał na moje konto. Miałam budżet na cały rok studiów i wiedziałam, że w tym budżecie muszę się zmieścić. Musiałam nim mądrze gospodarzyć. Mogłam kupić sukienkę albo książkę, iść na jakąś balangę albo kursy doszkalające. Nie zawsze wybierałam kursy doszkalające, ale przeważnie.
A.M.: Teraz rozumiem, skąd w tobie umiejętność panowania nad wielkimi budżetami. Tata miał duże zaufanie do Ciebie.
E.T.: Myślę, że tak. Wymagał ode mnie, ale widział, że potrafię sobie radzić. To zaprocentowało w przyszłości.
A.M.: Pewnie myślałaś, że będziesz robiła karierę jako lekarz, ale okazało się, że robisz ją jako bizneswoman.
E.T.: Nie odeszłam od medycyny. Będę teraz nadal praktykowała w Klinice Nadciśnienia Tętniczego. Myślę, że za dużo włożyłam w swoją edukację medyczną, żeby odejść teraz całkowicie od medycyny. Moją pasją nadal pozostaje kardiologia. Zrobiłam doktorat z nadciśnienia tętniczego.
A.M.: Sporo kobiet, które realizują swoją karierę, wyznają, że dużym wsparciem w tej samorealizacji stanowi dla nich rodzina, że to ona dodaje sił w walce o sukces. A co Tobie dodaje takiej mocy?
E.T.: Oprócz rodziny – mój brat jest profesorem genetyki w Nowym Jorku i mogę się z nim zawsze konsultować również w sprawach medycznych – siłę dają mi moi współpracownicy i przyjaciele. I wszyscy ludzie, których kocham.
A.M.: Nie masz męża i dzieci. Czy to jest cena, jaką zapłaciłaś za poświęcenie się pracy?
E.T.: Nigdy moim zamiarem nie było – może to nie jest ładne określenie – „złapanie męża”. Ale chciałam się tak prawdziwie zakochać. Zawsze szukałam pięknej, wielkiej, spełnionej miłości. Różnie z tym bywało. Czy medycyna mi przeszkodziła? Chyba nie. W medycynie realizowałam się, realizuje się w swojej pracy, żyję wieloma innymi pasjami, skończyłam szkołę muzyczną, żegluję, podróżuję po świecie. Uwielbiam odkrywać nowe kraje. Mam przyjaciół na całym świecie i, rzeczywiście, czuję się spełnioną osobą, może nie kobietą.
* A.M.: Zatem jest jeszcze czas, aby spełnić się jako kobieta. Ciekawa jestem, czy są w medycynie specjalizacje, które uważa się za bardziej sexy dla mężczyzn i dla kobiet. Chirurg to musi być chyba facet?*
E.T.: No wiesz… Tacy twardzi bardziej nas urzekają.
* A.M.: Dobry stomatolog – też facet. Ale ginekolog: kobieta czy mężczyzna?*
E.T.: Tak naprawdę to wszystko zależy od fachowości. Myślę, że tego nie można postrzegać w kategorii płci. Ale są specjalizacje, które wymagają siły fizycznej i odporności, na przykład wszystkie specjalności zabiegowe. W nich kobieta delikatna może również się sprawdzić, ale będzie miała trudniej niż mężczyzna.
* A.M.: Jednak pielęgniarkami nadal, w większości, są kobiety. To pokazuje, że w medycynie pewne cechy przynależne kobietom są istotne.*
E.T.: To może górnolotnie zabrzmi, ale w medycynie ważne jest powołanie, to coś, co sprawia, że możemy poświęcać się ludziom. Przede wszystkim trzeba kochać ludzi i życie.
A.M.: A dla ciebie dobry lekarz to…
E.T.: … osoba, która potrafi poświęcić siebie dla innego człowieka.
A.M.: Dziękuje ci bardzo za to spotkanie.
E.T.: Również dziękuję.