Jak robiono TO w PRL?
Ta dekada to zresztą przełom, jeśli chodzi o życie seksualne w PRL-u. W 1976 r. ukazała się książka Michaliny Wisłockiej „Sztuka kochania”. Czytano ją często po kilka razy z wypiekami na twarzy. Do dziś uchodzi zresztą za niezastąpiony poradnik w tej materii. I także po dziś dzień seksuolodzy PRL-u są autorytetami w swojej dziedzinie, a ich książki są cały czas wznawiane.
Lata 80. cechuje najwyższy przyrost naturalny. Stan wojenny, godzina milicyjna, podobnie jak we wcześniejszych latach przerwy w dostawie prądu sprzyjały romantycznym uniesieniom. Jednak mimo znacznego rozluźnienia w sferze życia seksualnego, trudno było do końca pozbyć się pruderii. Sex shopy wiązane z Zachodem, nadal budziły powszechną odrazę, kojarzyły się z zepsuciem i pornografią.
Na polskim rynku pojawiły się jednak wirylizatory, czyli protezy dla mężczyzn mających problem z erekcją. Sprzedawane były w aptekach, jako środek mający zapobiegać problemom zdrowotnym (m.in. psychicznym), a nie seksualnym. Kiedy Wisłocka w „Kalejdoskopie seksu” tłumaczyła potrzebę wprowadzenia do sprzedaży wibratorów czy lalek, musiała także użyć „poważnych” argumentów, odciąć się od liberalnego Zachodu: „Sex shopy są nastawione głównie na sprzedaż porno – filmów, ilustracji, tudzież wszelkiego rodzaju elementów wzbogacających zboczone układy seksualne. W związku z czym nie widzę potrzeby tego rodzaju usług w naszym kraju.”