Katharine Hepburn - aktorka dla wymagających
Nie była klasyczną, lalkowatą, ani też cukierkowatą pięknością, ale mogła się podobać. Podobać mężczyznom, którzy od kobiet oczekują czegoś więcej niż tylko ładnej buzi i nienagannej figury. Cenili ją, a nawet wręcz uwielbiali wymagający widzowie. Bo miała w sobie to „coś”, bez czego kobieta jest tylko lalką.
Mądrość, siłę, charakter, inteligencję? Z pewnością tak, i to w najlepszych możliwych proporcjach. Z nią nie było sposób się nudzić – ani na ekranie, ani w życiu. O tym ostatnim sporo mógłby powiedzieć Spencer Tracy, jej największa miłość.
12 maja 1907 roku urodziła się Katharine Hepburn, wielka amerykańska aktorka, zdobywczyni czterech Oscarów, dwanaście razy nominowana również do tej prestiżowej nagrody w kategorii najlepszej aktorki pierwszoplanowej.
Przez dziesięciolecia królowała w Hollywood
Nie było takiej drugiej artystki w historii Hollywood. Inne sławy przemijały, a ona na planie filmowym królowała od lat 30. XX wieku (to wówczas, w 1933 roku, zdobyła swojego pierwszego Oscara – za rolę w „Porannej chwale”) aż do lat 90., gdy, w 1994 roku, po raz ostatni pojawiła się przed kamerą w filmie „Tamta gwiazdka”.
Być może powodem tak długiej kariery była nie tylko popularność, ale wysoka nota dawane aktorce przez reżyserów, scenarzystów i pisarzy. Z Hepburn nigdy nie było problemów. Nawet z knota potrafiła wydobyć intrygującą duszę. Tennessee Williams, znany amerykański dramaturg, między innymi autor „Szklanej menażerii” i „Tramwaju zwanego pożądaniem”, uważał, że Katharine „jest idealną aktorką, która każde napisane zdanie wypowiada tak, że brzmi lepiej niż na papierze”.
Silna kobieta szukała jeszcze silniejszych mężczyzn
Uznanie nie oznaczało jednak całkowitego powodzenia wszystkich planów aktorki. Hepburn nie zagrała, mimo usilnych starań, postaci Scarlett O’Hary w „Przeminęło z wiatrem”. Rolę powierzono Vivien Leigh. Ta mało wówczas znana aktorka została uznana, chyba zresztą słusznie, za bardziej pasującą do obrazu rozpieszczonej panny z amerykańskiego Południa.
Katherin Hepburn na stałe już zagościła w rolach ambitnych, samodzielnych i silnych kobiet, oczekujących jednak (ot, nuta romantyzmu) na jeszcze silniejszych, ale przy tym czułych i wrażliwych, mężczyzn.
Ze Spencerem Tracy - w filmie i w życiu
Taka była na planie filmowym, ale także w życiu. Choć publicznie głosiła sceptycyzm wobec stałych związków (w jednym z wywiadów powiedziała reporterowi amerykańskiej prasy: „Czasem wątpię, czy ludzie powinni się pobierać, może lepiej mieszkać w pobliżu i tylko przez lata się odwiedzać?”), była przez 27 lat w nieformalnym związku ze Spencerem Tracym. Para nie tylko żyła razem, ale także często występowała wspólnie w filmach.
Romans był tajemnicą poliszynela w Hollywood. Tracy, choć zamieszkał z Hepburn, nigdy formalnie nie rozszedł się ze swoją żoną, która jednak zaakceptowała faktyczny rozpad małżeństwa. Taka sytuacja trwała aż do śmierci małżonki aktora.
Katharine godziła się przez lata z rolą kochanki, twierdząc, że „nie byłaby w stanie opuścić Spencera”. Była z nim aż do końca – do 10 czerwca 1967 roku, gdy zastała go rano martwego w kuchni ze szklanką mleka w dłoni.
Aktorka ciężko przeżyła śmierć wieloletniego partnera. Nie była w stanie pójść na pogrzeb, ani nawet obejrzeć ostatniego filmu, w którym z nim zagrała – słynnego obrazu „Zgadnij, kto przyjdzie na obiad”.
Audrey Hepburn? - nie mówcie mi o niej!
Była jednak silną kobietą. Już rok po śmierci Spencera Tracy zagrała w filmie „Lew w zimie”, za który otrzymała kolejnego Oscara. Była nadal w pełni sił. Inteligentna, ironiczna i perfekcyjna. Osiągnęła w życiu prawie wszystko. Prawie nic nie mąciło jej spokoju. Prawie, gdyż była jeszcze „ta” Audrey Hepburn. Katharine nie lubiła tej znacznie młodszej od siebie aktorki od czasu, gdy Audrey negatywnie odpowiedziała na jej prośbę o zmianę nazwiska.
Czy lata zabliźniły tę ranę? Nie wiadomo. Katherin przeżyła jednak Audrey o ponad dziesięć lat. Była w tym czasie jedyną żyjącą Hepburn. Zmarła 29 czerwca 2003 roku.