Blisko ludzi"Kler? Kościół sam to nakręcił". Artur Nowak o pedofilii wśród księży

"Kler? Kościół sam to nakręcił". Artur Nowak o pedofilii wśród księży

"Można przyjąć, że w przestrzeni Kościoła w pedofilię jest uwikłanych około 2 tysięcy duchownych" - mówi Artur Nowak, adwokat, publicysta i współautor książek o ofiarach pedofilów "Dzieci, które gorszą" oraz "Żeby nie było zgorszenia".

"Kler? Kościół sam to nakręcił". Artur Nowak o pedofilii wśród księży
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Agata Porażka

09.10.2018 | aktual.: 09.10.2018 16:51

Agata Porażka, Wirtualna Polska: Ilu pedofilów może być wśród księży?

Możemy korzystać z szacunków papieży. Papież Benedykt twierdził, że nawet 1 proc. księży to pedofile, a papież Franciszek mówił już o 2 proc.

Ja natomiast chciałbym odwołać się do księdza Adama Żaka. Jego zdaniem nie ma powodów, aby sądzić, że w Polsce jest inaczej niż np. w Stanach Zjednoczonych. I przyjmując te dane, można założyć, że w przestrzeni Kościoła w pedofilię jest uwikłanych około 2 tysięcy duchownych.

Olbrzymie znaczenie ma to, że Polska jest krajem bardzo katolickim, przy czym ten katolicyzm ma charakter obrzędowy i powierzchowny. Księża przedstawiani są jako lepsza część ludu bożego, ludzie bez grzechu, nieomylni wręcz. To klerykalizacja, która sprzyja pedofilii. Mówił o tym ostatnio papież Franciszek. Kolejny czynnik to homogeniczność naszej kultury, katolicyzm nie ma konkurencji. Nasze społeczeństwo uczy się kultury obywatelskiej, więc wykrywalność tego typu przestępstw jest nikła. Wśród kleru jest to o tyle trudne, że szybciej wyjdzie na jaw i zostanie ukarany czyn osoby o mniejszych zasobach społecznych niż lepiej wykształconej, zasobnej, a taką jest ksiądz. Mówią o tym badania.

- Co powoduje, że jest tylu pedofilów akurat wśród członków tej grupy społecznej?

Mamy już kilka raportów międzynarodowych, które ten problem badały. Po opublikowaniu raportu australijskiej komisji królewskiej udowodniono, że celibat jest czynnikiem sprzyjającym pedofilii. Problem zaczyna się już w czasie formacji kapłańskiej. Rozmawiałem z wieloma klerykami, z kilkudziesięcioma księżmi, którzy mówili mi, że nie ma u nas formacji duchownych związanej z ich seksualnością. Do dziś w seminariach lekiem na pokusy ma być modlitwa. A to nie jest przecież wystarczające rozwiązanie problemów, z którymi zmaga się każdy młody mężczyzna. Kolejna bardzo niepokojąca rzecz to fakt, że Kościół tworzy przestrzeń, w której panuje kultura milczenia i atmosfera tajemnicy. Autorytet instytucji jest ważniejszy niż ofiary nadużyć. Kościół w Niemczech czy w USA poradził sobie z tą hipokryzją. Tam miał miejsce wielki odpływ wiernych zanim zrozumiano, że tuszowanie skandali to strategia, która przynosi więcej szkód niż pożytku.

Jest jeszcze kolejna sprawa, choć w Polsce nie mamy jeszcze na ten temat badań, bo Kościół nie zgadza się na ich przeprowadzenie. Do seminariów często trafiają osoby, które mają problem ze swoją seksualnością. I liczą na to, że te problemy znikną, bo przecież Kościół to przestrzeń wolna od seksu. Ale tak się nie dzieje. Wręcz przeciwnie, zaburzenia zaczynają się pogłębiać.

Księża siadają w konfesjonale i słuchają bardzo intymnych problemów młodych ludzi. W żadnym innym zawodzie coś takiego nie funkcjonuje. Co więcej, w żadnym innym kraju. Na całym świecie spowiedź zanika. Tylko Polska jest taką enklawą, w której to jest tak intensywnie praktykowane. A księża w ten sposób mogą typować sobie ofiary. Wiedzą, jakie myśli chodzą ludziom po głowach i starają się być dla nich przewodnikami. Duchownymi i seksualnymi.
Psycholog i były ksiądz Eugene C. Kennedy, pisząc o aseksualności ludzi Kościoła, twierdził, że ich seksualność wydaje się zatopiona, zastąpiona karierą i władzą. Swoistymi atrybutami kapłaństwa są stres, samotność i potrzeba pogodzenia religijnego ideału z popędem seksualnym, aby przetrwać. Według uczonego dostępność seksualnego partnera może zmodyfikować albo zaburzyć czyjeś preferencje. Orientacja jest zmienna przede wszystkim dlatego, że "człowiek jest kochającym zwierzęciem i będzie kochał to, co jest blisko niego". Najprościej, mówiąc brutalnie, sięgnąć po dziecko.

- Jak docierał pan do ofiar, które zostały opisane w pana książce?

Nie miałem problemu, żeby dotrzeć do ofiar pedofilii, dzięki fundacji "Nie lękajcie się". Ale te rozmowy były trudne, trzeba było zbudować relacje. Nie da się o tym porozmawiać w trakcie pierwszego kontaktu. Trzeba być bardzo cierpliwym. Ale wszyscy mają potrzebę, by w pewnym momencie o tym opowiedzieć. To tak jak w książce "Mały Książę". Mowa jest tam o myślach, które gniją i które trzeba z siebie wyrzucić. I ofiary mają tak samo potrzebę wyrzucenia z siebie tej historii.

Okazało się, że wielu bohaterów mojej książki to znani ludzie - ze świata kultury, mediów. Wszyscy występują w książce pod pseudonimami, bo nikt nie chciał, żeby pisać o nich z nazwiska.

- W jaki sposób weryfikował pan prawdziwość ich historii?

Otrzymywałem dokumenty, widziałem fotografie, akta spraw sądowych. Wszystko jest bardzo dobrze udokumentowane. Czasem są także maile, wiadomości.

- A co się dzieje z księżmi, którym urodzi się dziecko z gwałtu?

Jeśli chodzi o ojców, którzy mają dzieci, to strategia Kościoła jest bardzo konkretna. Albo zostajesz z nami, ale musisz wyrzec się swojego dziecka i przenieść się do innej diecezji, albo musisz odejść i zostaniesz za jakiś czas zwolniony z obowiązku celibatu. Tak to wygląda na całym świecie, poza Irlandią. Tam biskupi powiedzieli, że jak ksiądz ma dziecko, to ma obowiązek się nim zająć. W Polsce większość się go wyrzeka. Opisuję przypadek, gdzie to dziecko jest oddawane przez księdza do domu dziecka. Czasem księża kontaktują się z dziećmi i partnerkami po kryjomu.

Ale widziałem też skrajne sprawy, m.in. wyklęcia przez parafię księdza, który postanowił zostać z dzieckiem i zmienić parafię. Kościół nie mógł mu tego wybaczyć i ksiądz stał się wrogiem numer jeden. Oboje rodzice księżowskiego dziecka byli prześladowani. W miejscowości, w której się ukrywali, zostali wyrzuceni z domu, tak zadecydował miejscowy ksiądz. We wsi były wywieszane kartki, że matka dziecka jest czarownicą. Najgorsze było to, że ci ludzie byli bardzo wierzący.

Kościół, wbrew temu, co mówi, nie troszczy się o dobro rodziny, tylko o ochronę swojego wizerunku. To norma.

- Czy w związku z tym, co się dzieje wokół filmu "Kler" i pana książki tych osób, które się zgłaszają, jest więcej?

Tak, zmienia się atmosfera w naszym kraju. To oczywiście proces na lata, ale już teraz zgłasza się do nas znacznie więcej ofiar. Niedawno opublikowaliśmy mapę pedofilii w Polsce i w ciągu jednej doby zgłosiło się do naszej fundacji sto nowych przypadków. Takie rozmowy o tym, co się stało, są dla nich oczyszczające, przynoszą ulgę. To jest taka sprawa, która tkwi w człowieku i nie ma znaczenia czy on ma 80, czy 30 lat. Będzie chciał wrócić do tego małego dziecka, które w nim tkwi, i przerobić te wydarzenia.

- Czy nie ma pan wrażenia, że po premierze filmu "Kler" zaczęła się nagonka na cały Kościół? Że pedofilia zaczęła być sposobem na zarobek?

Absolutnie nie. Uważam, że Kościół sam nakręcił tę koniunkturę, bo nic nie robił przez tyle lat. Gdzieś w ludziach siedzi stereotyp księdza, który ma gębę faceta łasego na pieniądze i ma swoje drugie życie "na boku". Frekwencja na filmie Smarzowskiego pokazała, co ludzie myślą o Kościele. Może fabuła filmu jest przerysowana, ale jest tam wiele prawdziwych dylematów chrześcijańskich. Ksiądz z jednej strony kocha, ale z drugiej chce być wierny instytucji.

Nie można doprowadzić tej dyskusji do takiej ślepej, prymitywnej nienawiści wobec Kościoła. Kościół ma wiele twarzy. Są ludzie, którzy rozdają posiłki potrzebującym. Liniowi wikarzy i zakonnicy robią kapitalną, wspaniałą robotę. Ale hierarcha myśli jak przywódca polityczny. To jest element tej postfeudalnej mentalności obecnej w polskiej hierarchii. Daleki jestem od tego, by generalizować.

- W którą stronę to według pana pójdzie? Co się stanie z Kościołem?

W poszczególnych diecezjach mamy władzę absolutną biskupów. I większość z nich myśli, że jakoś przejdziemy ten kryzys. I to jest fatalne. Bo możemy skończyć tak jak Irlandia. Nie ma tam seminariów duchownych, świątynie są puste, księża chodzący w sutannach po ulicy są wyzywani od pedofilów. Zbigniew Nosowski, naczelny "Więzi", stwierdził ostatnio, że "Znaczna część polskich biskupów jest na etapie zaprzeczania lub dopiero wstępnego uznania problemu. A ci nieliczni, którzy dostrzegają, że jesteśmy już na etapie 'epidemii', są odosobnieni, więc nie mogą nadać episkopatowi swojego tonu".

Kościół ma teraz dwa wyjścia. Albo się oczyści i posłucha seksuologów, socjologów oraz prawników, którzy mówią o konieczności stworzenia raportu o nadużyciach, który pokarze skalę problemu ale też mechanizmy wyjścia z kryzysu. To jest jedyna sensowna droga wyjścia, choć oczywiście będą duże straty wizerunkowe po ujawnieniu tych danych. Ale jest też druga opcja, czyli dalsza pasywność, pozorowanie działań naprawczych, motanie się. To pogłębi niechęć do instytucji. Biskupi muszą nauczyć się pokory, skończyć z butą, chamstwem i arogancją. Większość z nich myśli "my sobie poradzimy". Nie, nie poradzicie sobie.

Artur Nowak - adwokat, publicysta, współautor (z Małgorzatą Szewczyk-Nowak) książki dokumentalnej o pedofilii w Kościele „Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos”; 24 października nakładem Krytyki Politycznej ukaże się kolejna, „Dzieci, które gorszą” zawierająca historie ofiar i dzieci księży katolickich.

Obraz
© Wydawnictwo krytyka Polityczna

Masz historię, którą chciałbyś się podzielić? Prześlij nam ją przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (188)