Kobiety odsuwają się od feminizmu?
Przybywa kobiet, które nie boją się powiedzieć głośno, że nie potrzebują feminizmu. Uważają go za zbyt agresywny wobec mężczyzn. Krytykują feministki za zajmowanie się mało istotnymi sprawami. - Kobiety coraz częściej nie postrzegają mężczyzn jako wrogów. Nie chcą toczyć wojny płci – uważają specjaliści.
Przybywa kobiet, które nie boją się powiedzieć głośno, że nie potrzebują feminizmu. Uważają go za zbyt agresywny wobec mężczyzn. Krytykują feministki za zajmowanie się mało istotnymi sprawami. - Kobiety coraz częściej nie postrzegają mężczyzn jako wrogów. Nie chcą toczyć wojny płci – uważają specjaliści.
Trudno uwierzyć, że w XXI wieku są jeszcze kraje, w których kobiety nie mają praw wyborczych. To Arabia Saudyjska i Brunei (Państwo Brunei Darussalam). W Arabii Saudyjskiej nie mogą nawet mieć prawa jazdy.
Warto jednak pamiętać, że na początku XX wieku kobiety nie mogły głosować w żadnym z europejskich państw! Polska była jednym z pierwszych krajów Europy i świata, gdzie uzyskały prawo wyborcze – stało się tak w 1918 roku. Dla porównania: we Francji był to rok 1944, w Szwajcarii – 1971 (w kantonie Appenzell Innerrhoden dopiero w 1990 roku), natomiast w Liechtensteinie kobiety po raz pierwszy poszły do urn w 1984 roku.
Fakt, że Francja obdarzyła swoje obywatelki prawami wyborczymi dopiero w 1944 roku, zaskakuje, skoro już w 1791 powstała słynna „Deklaracja Praw Kobiety i Obywatelki” napisana przez Olimpię de Gouges (1748-1793), francuską dramatopisarkę i feministkę. W swojej deklaracji de Gouges walczyła o równouprawnienie kobiet – domagała się przyznania kobietom prawa do edukacji i rozporządzania własnością prywatną. Postulowała nadanie kobietom funkcji równych tym posiadanym przez mężczyzn, domagała się także uczestnictwa kobiet w siłach zbrojnych oraz równości płci w rodzinie.
Przestarzały i niepotrzebny?
Jennifer Baumgardner i Amy Richards, redaktorki amerykańskiego czasopisma „Ms.” o profilu liberalno-feministycznym, opublikowały w 2000 roku pracę, w której pisały o potrzebie ożywienia ruchu feministycznego.
Postulaty Baumgardner i Richards, choć ważne, zaczynają się jednak rozmijać z potrzebami współczesnych kobiet. Z badań, które w 2012 roku opublikował brytyjski dziennik „Daily Mail”, wynika, że przybywa kobiet, które feministyczne hasła uważają za zbyt radykalne. Dziennik zwrócił uwagę, że tylko jedna na siedem kobiet nazywa siebie „feministką” (i to głównie kobiety w wieku 45-50 lat; wśród kobiet między 25. a 29. rokiem życia za feministkę uważa się mniej niż jedna na dziesięć).
Jedna na trzy kobiety uznaje postawę feministyczną za zbyt agresywną wobec mężczyzn. Ok. 20 proc. respondentek określiło feminizm jako przestarzały i niepasujący do ich pokolenia. Są również kobiety, u których słowo „feminizm” nie budzi pozytywnych skojarzeń.
Badania wśród 1300 kobiet przeprowadził portal dla rodziców Netmums. Wykazały one, że dla współczesnych kobiet większym autorytetem jest autorka książek dla dzieci J.K. Rowling (seria o Harrym Potterze) i niegdyś samotna matka niż Germaine Greer, australijska dziennikarka i pisarka uważana za jedną z najbardziej znaczących działaczek feministycznych XX wieku. W jednej ze swoich książek („Seks i Przeznaczenie”) Greer napisała, że tradycyjny model rodziny jest złym środowiskiem dla kobiet i do wychowywania dzieci, a przetwarzanie kobiecej seksualności przez zachodnie społeczeństwa poniża je i ogranicza.
Zdaniem autorów badań takie wyniki raportu pokazują, że feministki osiągnęły sukces: kobiety nie czują się już uciśnione. – Biorąc pod uwagę historię feminizmu i to, jakie prawa mieli kiedyś mężczyźni, a jakie kobiety, widać, jak znaczące różnice istniały między płciami – mówi psycholog Agata Pajączkowska.– Feministki walczyły o zatarcie tych różnic, zarówno na polu zawodowym, jak i prywatnym, jednak niektóre kobiety, walcząc o swoje prawa, zapomniały o swoich przywilejach i o tym, czym jest dla nich kobiecość – dodaje specjalistka.
Aborcja w Wigilię
Feminizmowi być może nie posłużyły niektóre wypowiedzi kobiet identyfikujących się z tym ruchem. W 2013 roku głośno było o feministce Katarzynie Bratkowskiej, która powiedziała w mediach, że jest w ciąży i w Wigilię zamierza dokonać aborcji. Bratkowska znalazła się w ogniu krytyki. Również ze strony kobiet.
„Jestem matką. Ciąża, narodziny dziecka, macierzyństwo przewartościowują wszystko, przewracają świat do góry nogami (za każdym razem od nowa). Miłość macierzyńska nie ma nic wspólnego ze światopoglądem, jest BEZWARUNKOWA, INSTYNKTOWNA. Współczuję każdej feministce mylącej feminizm z głupotą, która nie potrafi tego doświadczyć, docenić. Ich życie, jako kobiety, musi być niezwykle ubogie i zwyrodniałe. Moje Dzieci nigdy nie były CZYMŚ, zawsze KIMŚ. Są sensem mojego życia, dzięki Nim świat jest piękniejszy” – napisała jedna z internautek.
I jeszcze jeden komentarz: „Aborcja to morderstwo, ciekawa jestem, kiedy w końcu to dotrze do wyznawczyń: moje ciało, moja sprawa. O co te kobiety walczą? Domy dziecka będą puste? Pfff, to nic nie zmieni, tylko zamożnych będzie stać na zabieg, reszta czekając na termin z NFZ, zdąży dawno urodzić. Uczmy społeczeństwo zapobiegać, a nie leczyć! Jeśli nie chcesz dzieci – usuń jajniki, nie dziecko już poczęte. Ohhh, nie zrobisz tego, bo kiedyś może będziesz chciała być mamą? Obyś długo walczyła o ciążę, a potem spójrz dziecku w oczy i przypomnij sobie, że jedno maleństwo już zabiłaś”.
Uwielbiam gotować narzeczonemu
Z badań opisanych przez dziennik „Daily Mail” wynika, że zdaniem jednej na sześć kobiet feministki posunęły się za daleko, zapominając o naturalnym podziale na role kobiece i męskie. Zamiast walczyć o równouprawnienie, dwie na pięć respondentek chce „celebrować różnice” między płciami.
Badanie wykazało przy okazji, że według 70 proc. kobiet świat oczekuje od nich zbyt wiele – czują presję, by być wspaniałymi kochankami, perfekcyjnymi paniami domu, najlepszymi pracownicami i modelkami z wyglądu.
Psycholog Agata Pajączkowska zwraca uwagę, że sporo kobiet zaczyna zauważać, że wartości wyznawane przez ich matki, sposób wychowania dzieci i dzielenie ról miały bardzo dobry wpływ na wychowanie ich samych. – Chcemy też, by ktoś się nami opiekował, widzimy, że samotne wychowywanie dziecka jest trudne – nie kryje specjalistka.
Na Facebooku powstała społeczność antyfeministek „Women Against Feminism” – jego założycielki uważają współczesny feminizm za „toksyczny”, podkreślając, że oceniają go po działaniach, a nie definicji. Kobiety, które popierają ruch, tłumaczą, dlaczego nie potrzebują feminizmu. Oto niektóre powody:
„Nie potrzebuję feminizmu, bo walka o prawa kobiet oznacza, że jestem z natury słaba”.
„Nie potrzebuję feminizmu, ponieważ jestem szczęśliwą mężatką wychowującą dziecko”.
„Nie jestem feministką, ponieważ szanuję mojego chłopaka, nie nienawidzę mężczyzn, nie jestem ofiarą”.
„Nie potrzebuję feminizmu, ponieważ nie zamierzam demonizować mężczyzn, a bycie kobietą nie jest wadą”.
„Mam gdzieś feminizm. Uwielbiam gotować narzeczonemu”.
Siobhan Freegard, założycielka portalu Netmums, tłumaczy, że postawa feministyczna nie jest bliska wielu współczesnym kobietom. „One coraz częściej nie postrzegają mężczyzn jako wrogów. Nie chcą też toczyć wojny płci – wolą wspólnie tworzyć społeczność, w której jest miejsce i dla kobiet, i dla mężczyzn”.
Badanie serwisu Netmums wykazało, czego od feministek oczekują kobiety: chcą, aby feministki zapewniały je, że mają wybór, jeśli chodzi o własne życie, założenie rodziny czy robienie kariery. Chciałaby również przywrócenia znaczenia roli kobiety jako matki.
Zdaniem internautek
Polki wypowiadające się na forach dyskusyjnych twierdzą, że ich zdaniem ruchowi najbardziej szkodzą same działaczki. „Nie widzę, żeby feministki w Polsce zajmowały się ochroną praw kobiet. Więcej w tym zainteresowania własnymi interesami niż troski o konkretną kobietę. Wątpię, żeby nagle porzuciły walkę na rzecz prawa do aborcji i darmowej antykoncepcji i zajęły się naprawdę poważnie sytuacją kobiet, które starają się jakoś pogodzić pracę i macierzyństwo. A biorąc pod uwagę sytuację w przedszkolach, w służbie zdrowia i beznadziejne umowy dla młodych ludzi (nie tylko kobiet), to jest wiele pracy” – uważa internautka o pseudonimie Ninquelote.
„Też wolałabym, aby polskie feministki nie skupiały się tak bardzo na kwestii aborcji, darmowej antykoncepcji czy propagowaniu dziwnie brzmiących potworków językowych (np. psycholożka zamiast po prostu pani psycholog), lecz położyły większy nacisk na aktywizację zawodową kobiet, pracę nad zmianą patriarchalnej mentalności, ułatwienia dla kobiet godzących pracę zawodową z macierzyństwem, walkę z dyskryminacją i molestowaniem kobiet w miejscu pracy itp.” – przyznaje Tacyta. I dodaje: „Jednak nadal podtrzymuję moje zdanie, że ruch feministyczny jest społecznie potrzebny i należy dążyć do zniesienia dyskryminacji zwłaszcza w sferze zawodowej”.
Z kolei Mileva pisze: „Mnie szczególnie drażni, że feminizm (zdrowa dbałość o równe prawa kobiet) jest przez ogromną ilość ludzi utożsamiany z feminazizmem (chore kobiety obwiniające facetów o całe zło świata, niegolenie nóg, wyrzucanie staników, sfrustrowane i brzydkie babochłopy itd. itp.). Czasem aż strach się przyznać, że ma się z feminizmem coś wspólnego”.
Kobiety nie potrzebują parytetów
Nie brakuje również kobiet, według których wprowadzenie parytetów nie było najlepszym pomysłem. Parytet, temat ważny dla feministek, to zasada równości proporcji. W 2010 roku Sejm przyjął ustawę o parytetach, zgodnie z którą na listach wyborczych ma być nie mniej niż 35 proc. kobiet i nie mniej niż 35 proc. mężczyzn.
Przeciwko parytetom jest prof. Krystyna Iglicka-Okólska, znana polityk, demograf, profesor nauk ekonomicznych, która w 2014 roku na swoim blogu umieściła wpis pod wymownym tytułem: „Kobiety nie potrzebują parytetów”. Profesor Iglicka-Okólska pisze w nim: „Kobiety dzisiaj są mądre, dobrze wykształcone – coraz częściej lepiej od mężczyzn, częstokroć lepiej od nich zorganizowane. Jeżeli nie ma zbyt wielu kobiet w polityce – to wyłącznie dlatego, że nie chcą tam być. I mają do tego pełne prawo. Gdyby chciały, nie miałyby najmniejszego problemu, żeby się do niej dostać. Jestem na to najlepszym dowodem (…). Parytety nie są dowodem na to, że kobiety nadają się do polityki – wprost przeciwnie, jest to jasny sygnał, że kobiety nie są w stanie dostać się do polityki, tylko potrzebują do tego pomocy… mężczyzn. Kochani mężczyźni, my naprawdę tego nie potrzebujemy”.
Wpis kończy się słowami: „Parytety to wynaturzenie prawa, powinniśmy dążyć do jak największego upraszczania prawa, a nie tworzenia bezsensownych przepisów. Kobiety dadzą sobie radę same. A feministki? Może jeszcze kiedyś pożałują tych 35 proc. dla mężczyzn”.
Jedna z internautek podsumowuje: „Jak dla mnie feministki na siłę podkreślają swoją niezależność i chcą we wszystkim dorównać mężczyznom! I wcale nie mam na myśli, że mężczyźni są lepsi, a kobiety gorsze – my się po prostu różnimy i nie rozumiem, czemu mamy zacierać tę różnicę”.
Ewa Podsiadły-Natorska/(gabi)/WP Kobieta