Kobiety w Powstaniu Warszawskim. O wielu wątkach wciąż mało się mówi
- Nawet w publikacjach poświęcanych sanitariuszkom i pielęgniarkom powstania, które stanowiły najliczniejszą grupę skrzywdzonych kobiet, ani razu nie znalazłam słowa gwałt. Pojawiało się słowo "bestialstwo" i inne określenia — mówi Agnieszka Cubała, autorka książki "Wolność '44. Jaką lekcję przynosi nam dziś Powstanie Warszawskie?".
01.08.2023 | aktual.: 12.07.2024 22:42
Przez lata historie i związane z Powstaniem Warszawskim świadectwa kobiet stanowiły tło do opisów męstwa, bohaterstwa i konkretnych starć podczas 63 dni walki.
- Oczywiście nie można stwierdzić, że o kobietach w ogóle się nie mówiło, jednak ich losy zawsze pozostawały nieco na marginesie – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka Cubała, autorka takich książek, jak m.in. "Wolność '44. Jaką lekcję przynosi nam dziś Powstanie Warszawskie?" czy "Kobiety '44. Prawdziwe historie kobiet w powstańczej Warszawie".
Męska i kobieca narracja
Jak przyznaje autorka – nieco zdominowane przez męską narrację były też same uczestniczki powstania.
- Kobiety nie mówiły o swoich rozterkach, zmaganiach z codziennością. Pamiętam sytuację, gdy powstańcy rozmawiali w większym gronie. Przeważnie głos zabierali mężczyźni, dyskutując o konkretnych akcjach. Gdy zaczęła opowiadać kobieta, w pewnym momencie koledzy zwrócili jej uwagę, by "przeszła w końcu do konkretów". W jej relacji pojawiały się bowiem emocje, uczucia, szczegółowe opisy, kolory, zapachy, dźwięki, konkretne kształty, nawet faktura materiału - wspomina Agnieszka Cubała.
- Dziś już zdajemy sobie sprawę, że kobieca narracja to ważny element opowieści o Powstaniu Warszawskim. Dzięki nowemu podejściu zaczęliśmy zwracać większą uwagę na inne zagadnienia niż tylko aspekty militarne czy polityczne, tak chętnie podkreślane w relacjach panów. Warto pamiętać, że te dwie narracje – kobieca i męska - uzupełniając się, dają nam pełniejszy obraz tego, co działo się w stolicy w roku 1944 – komentuje.
Silne bohaterki
Opowiadanie o powstaniu przez pryzmat konkretnych akcji, bitew czy aspektów politycznych spowodowało też, że wielu osobom wciąż łatwiej wymienić nazwiska i pseudonimy mężczyzn dowodzących batalionami lub generałów ze Sztabu Komendy Głównej AK, takich jak Tadeusz Komorowski, Leopold Okulicki czy Antonii Chruściel. Nie każdy słyszał lub pamięta choćby o mjr Marii Wittekównie, ps. Mira, która stała na czele Wojskowej Służby Kobiet, a jej mieszkanie, aż do upadku powstania, było jednym z głównych ośrodków polskiej konspiracji.
- Maria Wittekówna to niewątpliwie niesamowita i ważna postać nie tylko w czasie powstania. Jako pierwsza kobieta otrzymała stopień generała Wojska Polskiego. Trzeba też pamiętać o dzielnych łączniczkach, minerkach, peżetkach czy sanitariuszkach, z których tak wiele zginęło w czasie udzielania pomocy walczącym - wylicza Agnieszka Cubała.
Wśród ulubionych i niewątpliwie wyróżniających się postaci w czasie powstania, autorka wymienia też m.in. Natalię Sendys, ps. "Zyta".
- Niewysoka, filigranowa dziewczyna, okazała się jedną z najlepszych przewodniczek po kanałach stolicy, nazywano ją też ich królową. Niejeden mężczyzna tam sobie nie radził, a ona nie tylko świetnie znała podziemne trasy, ale potrafiła zapanować nad prowadzonymi przez siebie grupami. Sama była wyjątkowo skromna. Podobnie jak inni powstańcy uważała, że nie robiła niczego wyjątkowego i były ważniejsze rzeczy, o których, jej zdaniem, trzeba opowiedzieć następnym pokoleniom. Jej postawa pokazuje, w jak wielu sytuacjach kobiety udowadniały swoją ogromną wytrzymałość psychiczną - dodaje ekspertka.
Walczące w oddziałach dziewczęta były przez jednych doceniane, przez innych lekceważone, odsuwane na bok, bo "po co baba w wojsku". Choć często dowódcy uważali, że są bardziej wytrzymałe psychicznie od mężczyzn, wiele z nich musiało udowadniać swoją wartość, a nawet wykonywać coś znacznie lepiej, by dorównać kolegom. Niestety, zamiast na pierwszej linii, na początku powstania lądowały np. w kuchni, co po latach wspominała m.in. Wanda Traczyk-Stawska.
"Myślałam, że oknem wyskoczę, tak mnie nosiło! […] A ja zamiast walczyć, czekam, nic nie robię i jeszcze słyszę polecenie, by parzyć kawę" - czytamy w jej wspomnieniach zamieszczonych w książce "Powstańcy. Ostatni świadkowie walczącej Warszawy". Później, młodziutka wtedy dziewczyna została łączniczką w jednym z oddziałów, a dowódcy zgodzili się, aby nosiła broń i strzelała.
Wśród silnych kobiet nie sposób nie wymienić też "polskiej Niobe", czyli Wandy Lurie. Przeżyła Rzeź Woli, podczas której straciła trójkę dzieci, a sama została ciężko ranna. Po wielu godzinach wygrzebała się spod stosu trupów.
- Była wtedy w ciąży, więc impulsem do dalszej walki okazały się dla niej ruchy dziecka, które nieoczekiwanie poczuła. Sądziła, że ze względu na odniesione rany straciła ciążę. Gdy zdała sobie sprawę, że nie chodzi tylko o jej życie, odnalazła w sobie ogromne pokłady nieuświadomionej siły i determinacji - mówi Agnieszka Cubała.
Piekło Zieleniaka
Niesamowitą siłą i wolą przetrwania wykazały się też kobiety, które zostały zgwałcone w czasie powstania i po kapitulacji. A było ich niestety wiele. Przez lata temat ten był jednak przemilczany.
- W niektórych środowiskach do tej pory panuje przekonanie, że skoro wszyscy wiedzieli, co się działo, to po co o tym mówić. Tematów trudnych, wstydliwych lepiej nie dotykać. Oczywiście wspominano o nich czasami, jednak nawet w publikacjach poświęcanych sanitariuszkom i pielęgniarkom powstania, które stanowiły najliczniejszą grupę skrzywdzonych kobiet, ani razu nie znalazłam słowa gwałt. Pojawiało się słowo "bestialstwo" i inne określenia. Myślę, że jako społeczeństwo musieliśmy otworzyć się również na takie trudne tematy, by te dramatyczne historie mogły ujrzeć światło dzienne, bez obawy napiętnowania ofiar – przyznaje autorka.
Zobacz także
Miejscem szczególnie naznaczonym bestialskimi gwałtami był Zieleniak. Przed wojną znane targowisko, w czasie powstania punkt zborny, do którego spędzano ludność cywilną z Warszawy. To tam wiele kobiet, starszych i młodszych, a także dzieci doświadczyło przemocy, nie tylko seksualnej, przy milczącym, podszytym strachem i bezsilnością przyzwoleniu tłumu. Niektóre kobiety wolały umrzeć niż dać się wykorzystać, o czym wspominała po latach Wiesława Chmielewska.
"Ronowcy (pułk szturmowy RONA – red.) chodzący między tłumem zgromadzonym na placu grabili wszelkie cenne rzeczy. Zabierali również kobiety, które im się spodobały. Pamiętam taki fakt: ronowiec wyciągnął kobietę z grona ludzi, nie chciała iść, więc wlókł ją za ręce, a ona wołała o pomoc: 'Bracia, siostry, nie dajcie mnie zbrodniarzowi'. Nikt nie pomógł. Kobieta poderwała się, stanęła, uderzyła ronowca dwa razy w twarz, ten wyjął pistolet i ją zastrzelił" - relacjonowała bestialstwo, jakie miało miejsce na Zieleniaku.
"Rebiata, kankan!"
Rzadko wspominana tragedia kobiet i dziewcząt rozegrała się też w Kampinosie, gdzie przybyli m.in. z Ochoty ronowcy wywlekali kobiety i dziewczęta z okolicznych domów, spędzali je w pobliże rozpalonego na polanie ogniska i przy dźwiękach harmonii na hasło "Rebiata, kankan!" zdzierali z nich ubrania i zmuszali do tańca. Później zaciągali w ustronne miejsca i brutalnie gwałcili.
Wiele warszawianek trafiało w tym czasie do niewoli, gdzie były wielokrotnie wykorzystywane seksualnie przez swoich oprawców. Część z tzw. "branek" już nigdy nie wróciła do domu. Podobny los spotkał inne zgwałcone, zamęczone i pozostawione na pewną śmierć kobiety, których ciała leżały m.in. wzdłuż ogradzającego wspomniany Zieleniak muru.
Te, które przeżyły, latami milczały, starając się w większości samodzielnie przepracować lub zamknąć ten temat w głowie i w sercu. Niektóre przeżywały podwójną traumę, jak jedna z "branek", która spędziła sześć tygodni więziona i gwałcona przez ronowców. Po wojnie jej dawny narzeczony zostawił ją dla innej, podkreślając, że nie jest w stanie ożenić się z kobietą, która nie jest dziewicą.
"Jak ja ci miałam to powiedzieć?"
Część skrzywdzonych odważyła się mówić o swojej tragedii dopiero po wielu, wielu latach. - Już po wydaniu książki "Kobiety ‘44" rozmawiałam ze znajomą, której matka została zgwałcona przez dwóch Niemców już po kapitulacji powstania. Wyznała to swojej córce dopiero po 76 latach. Zapytana, dlaczego tak późno się do tego przyznała, stwierdziła: "Jak ja ci miałam to powiedzieć?" - wspomina Agnieszka Cubała.
- Każda kobieta zdaje sobie sprawę, że to trudny, wstydliwy i intymny temat. Wciąż niestety istnieje duże prawdopodobieństwo, że po takim wyznaniu skrzywdzona do końca życia będzie musiała mierzyć się ze stygmatyzacją. To straszne, że nawet obecnie osoby, które zostały zgwałcone muszą się tłumaczyć, a czasami wręcz udowadniać, że "same się nie prosiły o to, co je spotkało", nie prowokowały - dodała.
Autorka przyznaje też, że opisanie doświadczeń zgwałconych kobiet było dla niej bardzo trudne. W końcu poprosiła o pomoc znajomą terapeutkę, by móc zmierzyć się z tym tematem.
- Zadzwoniłam do pracującej ze skrzywdzonymi w ten sposób kobietami koleżanki, by zapytać, jak zinterpretowałaby niektóre wypowiedzi. Zwłaszcza zestawienie słowa gwałt z określeniem "to było normalne, to było zwyczajne, każda z nas musiała przez to przejść". W pierwszej chwili budziło to mój odruchowy sprzeciw.
- Dopiero później uświadomiłam sobie, że był to pewien sposób na poradzenie sobie z traumą. Przecież, jeśli powie się, że dramat, który się przeżyło, stał się doświadczeniem wielu osób, czymś zwyczajnym czy normalnym, to zmniejszy to w pewnym stopniu skalę osobistej tragedii - tłumaczy autorka.
Siła psychiczna i odwaga kobiet, nie oznaczały, że się nie bały. Wręcz przeciwnie, ale umiały pokonać strach. Nie przerażał ich fakt, że mogą zginąć, ale myśl o powolnym, bolesnym i samotnym konaniu, np. po postrzale w brzuch.
- Wiele z nich nie bało się śmierci, bo jak mówiły - były na nią gotowe. Obawiały się natomiast bezradności i bezsilności, tego, że zostaną pozostawione same sobie, zdane na łaskę bądź niełaskę nieznajomych, bez możliwości obrony. Jedna z uczestniczek powiedziała mi, że była spokojna, bo koledzy obiecali, że nigdy jej nie zostawią, a jeśli zostanie ranna, nie będzie umierała w męczarniach i nie wpadnie w ręce Niemców czy dopuszczających się okrutnych zbrodni dirlewangerowców (słynący z wyjątkowej brutalności oddział Waffen-SS - red.) - mówi autorka.
- Jeśli się nad tym bardziej zastanowić, to dziś też wielu ludzi obawia się przede wszystkim samotności i bezradności. Nie bez powodu mówi się tyle o kryzysie zdrowia psychicznego, zwłaszcza u coraz młodszych osób. Depresja stała się jedną z największych plag naszych czasów. Być może to jeden ze wspólnych mianowników, który może nas połączyć z pokoleniem Kolumbów. A czerpiąc z ich doświadczeń, łatwiej będzie nam zmierzyć się z własnymi problemami. To jedna z lekcji, jakie dziś przynosi nam Powstanie Warszawskie – podsumowuje Agnieszka Cubała.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl