Blisko ludzi#Kobietysąjakwino. "Nie poddaję się dyktatowi bycia nieskazitelną"

#Kobietysąjakwino. "Nie poddaję się dyktatowi bycia nieskazitelną"

#Kobietysąjakwino. "Nie poddaję się dyktatowi bycia nieskazitelną"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Maria Szpakowska
26.05.2017 13:46, aktualizacja: 01.09.2017 15:36

W kobietach podziwiam to, co podziwiam w ludziach. Świadomość, dojrzałość, umiejętność dokonywania wyborów w zgodzie ze sobą. Podziwiam te, które biorą życie takim, jakie jest. Umieją żyć i być szczęśliwe. Po prostu – mówi Joanna Grzymkowska, pisarka i podróżniczka w rozmowie z Marią Szpakowską.

Skąd teraz wróciłaś i dokąd znów się wybierasz?
Dosłownie parę chwil temu wróciłam z mężem z wyjazdu, jak my to mówimy, "leżakowego". To kilka dni w roku, kiedy dajemy sobie absolutną zgodę na nicnierobienie, odpoczywanie na plaży, korzystanie ze słońca, smakowanie pysznego jedzenia i picie wina. To zupełnie inny wyjazd niż te, które są eksploracją, podróżowaniem, snuciem się miesiącami po odległym kawałku świata. Wtedy z każdego dnia robię notatki, a Jarek dokumentuje podróż pięknymi zdjęciami. Oboje mamy z tego ogromną przyjemność, ale jest to też praca. Na tym polegają wyprawy, na poznawaniu, doświadczaniu, czym potem dzielę się, pisząc książki. Wyjazdy "leżakowe" są odpoczynkiem, który jest tylko dla nas. Chociaż tu też dopadają nas fantastyczne spotkania i rozmowy, zwłaszcza kiedy już się z tych leżaków podniesiemy i oddalimy od strefy hotelowej. Na przykład ostatni wieczór spędziliśmy w meczecie. Mieliśmy szansę na inspirującą rozmowę z muzułmanami, wymianę, wzajemną, twórczą interakcję. Nawet będąc typowym turystą korzystającym z all inclusive, takim, który przez kilka dni siedzi w szklanej bańce, jaką jest hotel i jego otoczenie, można dać sobie szansę na poznanie czegoś prawdziwego. A jeśli chodzi o najbliższe plany, to za dwa tygodnie wybieramy się w góry, które oboje uwielbiamy. Karkonosze i Góry Stołowe. Maj jest świetnym miesiącem na polskie góry. A pod koniec roku znów na dwa-trzy miesiące ruszymy do Azji.

Kiedy przeczytałam twoją pierwszą książkę "Zakochani w świecie. Maroko", przyszło mi do głowy, że zmiana, jaka nastąpiła w twoim życiu, zaczęła się jak w filmie Alfreda Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie nieprzerwanie rośnie.
To prawda. Był to czas życiowych wywrotek, bardzo ważnych zmian i odważnych decyzji. I całe szczęście, że nie skończyło się tylko na trzęsieniu ziemi, bo wtedy zostałyby jedynie zgliszcza. A ja jestem pewna, że teraz te trudne decyzje procentują. Napięcie, jak wszystko w życiu, dobrze, że jest, ale bez przesady. Nie można przeciągać struny, bo ona w końcu pęknie, ale kiedy luźno zwisa, też do niczego się nie nada. Ale zgadzam się z taką interpretacją; jestem przekonana, że moje życie ma fajną, rozwijającą się narrację.

Nie zdarza się zbyt często, by ludzie opuszczali swoją strefę komfortu, rzucali wygodne życie dla czegoś zupełnie nieznanego i niepewnego. A ty byłaś dziennikarką telewizyjną, miałaś swoje biurko na Woronicza, możliwość realizowania się w ciekawej pracy. Wydawać by się mogło, że choroba męża, jaka na was spadła nagle, będzie właśnie tym powodem, aby utrzymać wypracowany status quo. Co takiego w tobie zadziałało, że zrezygnowałaś z tego bezpiecznego życia?
Po prostu – chciałam żyć w zgodzie ze sobą. Po zawale Jarka, jeszcze kiedy leżał w szpitalu, podjęliśmy decyzję o naszej pierwszej, własnej, dalekiej wyprawie. O kupnie samochodu terenowego i ruszeniu w świat. Jestem ogromnie wdzięczna losowi, że ten zawał i choroba nas nie uziemiły. Stało się dokładnie na odwrót. Dostaliśmy kopniaka do działania. Życie zapaliło czerwoną lampkę z napisem: "Zacznij robić w końcu to, czego naprawdę chcesz, bo twój czas może skończyć się w każdej chwili". I tak zaczęły się podróże, książki, filmy. Opowiadanie o świecie. Tak powstał nasz duet "Zakochani w świecie", strona internetowa www.zakochaniwswiecie.pl, fanpage na Facebooku. Tak narodziły się książki podróżnicze: z Maroka, z Indii, a w czerwcu wyjdzie najnowsza - z Malezji. Ciągle jestem dziennikarką, ale pracuję już na własnych zasadach. Opowiadam o tym, o czym chcę i jak chcę. A chcę o świecie, i o tym, jak go poznaję i czego w nim doświadczam. Po pierwszej podróży nie byłam już w stanie siedzieć w pracy, robić programu i myśleć, że tam, gdzieś daleko, jest fajny świat, na poznawanie którego mogę dostać tylko dwa tygodnie urlopu. Dlatego trzeba było zostawić biurko i program w telewizji. Mam to ogromne szczęście, że mam świetnego męża, mówiłam? (śmiech). Jarek, podobnie jak ja, wciąż chce się rozwijać i jest ciekawy świata. Świetnie się składa, że o tych kluczowych sprawach w życiu myślimy podobnie. Nie zamierzamy być rodzicami, nie mamy i nie zamierzamy brać kredytów. Od lat mieszkamy w tym samym wynajętym mieszkaniu i nie przeszkadza nam jego "studencki" standard. Każdy z nas decyduje o tym, czy chce być w życiu wolnym, czym jest dla niego wolność i jak z niej skorzysta. Podróże, opowiadanie o nich i życie w zgodzie z sobą to nasza wolność i ogromna radość.

A co ze strachem? Co z tymi wszystkimi pytaniami: "Jak ja sobie teraz poradzę? Nie mam stałej pracy, nie jestem już panią z telewizji, więc kim tak naprawdę jestem? Co znaczę?"
Telewizja była moim miejscem pracy, ale ja się nigdy nie definiowałam przez telewizję. Owszem, to fajne, buzujące energią miejsce. Mnóstwo się tam nauczyłam i spotkałam świetnych ludzi, ale telewizja nigdy nie zastępowała mi mnie samej. A żeby budować, rozwijać i poznawać siebie, trzeba się czasem odsunąć od tego, co znane i wygodne. Telewizja była wygodna, ale w pewnym momencie życia do realizacji siebie przestała już wystarczać.

Zwykle podróżnicy są ze sobą zgodni w tym, że każda ich podróż jest jednocześnie podróżą w głąb siebie. Jaką Joannę spotkałaś podczas waszej pierwszej podróży? Jakie cechy się w tobie ujawniły, o jakich wcześniej nie miałaś pojęcia?
Zawsze wiedziałam, że lubię ludzi i świat, i tylko się w tym utwierdziłam. Cieszę się, że umiem akceptować świat, ciągle uczę się nie oceniać. Moim zdaniem to podstawa dobrej podróży. Uczę się też przyjmować wszystko to, co podróże przynoszą. Często jest to zmęczenie, stres, niewygody. Uczę się rezygnować ze sztywnych planów i kontrolowania za wszelką cenę. Podróże uczą odpuszczania. Sobie i światu. I tak dzieje się podczas każdej z naszych wypraw. Nie muszę znać odpowiedzi na wszystkie pytania, nie rozwiążę wszystkich problemów. Poznaję w sobie to, co mi się podoba, ale też i to, z czego niekoniecznie jestem dumna.

Co zyskałaś?
Świadomość i doświadczenie. A to ogromnie dla mnie ważne. Zyskałam też przekonanie, że robię to, co jest w zgodzie ze mną, z nami. No i to, że z Jarkiem podróżuje się najlepiej na świecie! Chociaż w drogę zabieramy również nasze sprzeczki, kłótnie i to, co w nas słabe.

Czy w każdej następnej wyprawie korzystasz z doświadczeń, jakie zdobyłaś w poprzednich, czy każda jest inna i za każdym razem zdarzają się inne sytuacje graniczne, takie, w których trzeba przekroczyć siebie?
Podróże to kawałek życia, tyle, że bardzo intensywny, więc tak jak w życiu z każdym dniem jesteś inna i bardziej doświadczona. Dla mnie każda podróż, każdy dzień w podróży to rozwój i doświadczenie. A to pozwala też umieć reagować w nowych sytuacjach. Podczas ostatniej podróży po Malezji pierwszy raz miałam okazję poznać dżunglę i siebie w dżungli. Przekroczyłam kolejną granicę. Zobaczyłam… i przyznałam się sobie do swoich słabości. Do tego, że potrafię być panikarą i wcale nie jestem taką fajną, odważną podróżniczką, jak bym chciała. I dałam sobie zgodę na taką siebie.

Lubisz ryzyko?
Czasem tak, czasem nie. Nie powiedziałabym o sobie, że jestem typem ryzykantki. Ale na pewno jestem bardzo, bardzo ciekawa. Może czasami ciekawska. Za każdym razem w niejednoznacznej sytuacji staram się zdecydować, ile dla tej ciekawości i poznawania mogę zaryzykować.

Obraz
© Archiwum prywatne

To, co cię w podróżach napędza, skąd bierze się odwaga?
Wcale nie jestem pewna, czy do podróżowania jest aż tak bardzo potrzebna odwaga. Nie stawiałabym jej na pierwszym miejscu. Raczej właśnie istotna jest ciekawość, otwarta głowa. Bycie bardziej na "tak" niż na "nie". Świadomość, czego się chce, a czego nie chce. Wydaje mi się, że mam też coś, co ludzie nazywają intuicją. Napędza nas to, że każdego dnia, za każdym rogiem może zdarzyć się coś ciekawego, wartego przeżycia i opowiedzenia. W podróży ma się to na wyciągnięcie ręki. To daje powera.

W dzieciństwie też taka byłaś? Zawsze gnało cię po świecie?
Tak, zawsze lubiłam podróżować i być w podróży. Pamiętam rodzinne wyjazdy z Mazur na Śląsk, do rodziny. Dla mnie te wyprawy pięciu osób Fiatem 125p na drugi koniec Polski były jak wyprawy na drugi koniec świata! Byłam tym tak przejęta, że zapisywałam w notesie każde miasto i wioskę, przez które przejeżdżaliśmy! I tak mi zostało, tylko skala się nieco zmieniła. Chociaż do dziś uważam, że jeśli nie umie się odkrywać uroków bliskich podróży, to z tych dalekich też niewiele się zobaczy.

Jak, będąc młodą dziewczyną, wyobrażałaś sobie swoje dorosłe życie?
Przez wiele lat myślałam, że chcę być nauczycielką. Wydawało mi się, że dzielenie się wiedzą to najfajniejsza rzecz, jaką można robić. Zresztą w pewnym sensie robię to do dziś. To, że mogę podzielić się swoimi doświadczeniami z podróży, nadaje naszym wyprawom głębszą jakość. Potem przez chwilę myślałam, że chcę być prawniczką, adwokatką dokładnie, bo uważałam, że nawet w najgorszych ludziach, robiących najgorsze rzeczy, można znaleźć coś na ich obronę. Zaczęłam nawet studia prawnicze, ale szybko połapałam się, że to nie to, o co mi chodzi. Zrezygnowałam. Już wtedy znalazłam w sobie odwagę, żeby nie brnąć w coś, co nie jest moje. I tak mi, na szczęście, zostało do dziś.

Hinduskie slumsy, malezyjska dżungla – to chyba nie są miejsca, w których specjalnie pamięta się o swojej kobiecości i wykonuje wszystkie rytuały, jakie wykonują kobiety, kiedy się szykują do wyjścia z domu?
W tak zwanych "stacjonarnych" warunkach bardzo lubię dbać o siebie. Czerpię z tego dużą przyjemność. Ale nie poddaję się dyktatowi bycia nieskazitelną. Coraz bardziej doceniam, co mam i staram się dbać o to najlepiej, jak umiem. A w podróży odpuszczam na maksa! Uwielbiam siebie w wersji sauté. Pamiętam, jak się z siebie śmiałam, kiedy po dwóch tygodniach kilkumiesięcznej podróży dookoła Indii wywalałam z plecaka wszystkie kolorowe kosmetyki. Kiedy przez kilka miesięcy nosisz na plecach kilkanaście kilogramów, jesteś spalona słońcem, a pot leci ci po twarzy i tyłku, to naprawdę ostatnią rzeczą, jaką się przejmujesz, jest przypudrowanie nosa i idealna kreska na powiece.

Przyjęło się, nie bez powodu, mówić, że w kobiecość wpisane jest piękno. Jak ty widzisz swoją kobiecość i co w niej jest dla ciebie tą najpiękniejszą stroną?
Dziś widziałam piękną kobietę. Ktoś wrzucił na Facebooka krótki film o 98-letniej Hindusce ćwiczącej jogę. Nie mogłam się napatrzeć i napodziwiać. Ile energii, żywotności, bystrości było w oczach tej kobiety! Jak sprawne i zdrowe było jej niemal stuletnie ciało! To jest dla mnie piękno i ja też tak chcę! A bycie kobietą bardzo lubię. Teraz jest czas, kiedy dużo mówi się o kobiecości i jej sile. Nie wiem, czy już jestem, ale na pewno uczę się być feministką. Odczuwam ogromną radość, kiedy widzę kobiety w podróży. Te, które wybierają się w świat zupełnie same. Podziwiam je i mam nadzieję, że jak najczęściej będę spotykała w świecie nie tylko podróżników, ale i podróżniczki. Zresztą one zawsze były, tylko my niewiele jeszcze o nich wiemy.

Co ty sama podziwiasz w kobietach?
W kobietach podziwiam to, co podziwiam w ludziach. Świadomość, dojrzałość, umiejętność dokonywania wyborów w zgodzie ze sobą. Podziwiam te, które biorą życie takim, jakie jest. Umieją żyć i być szczęśliwe. Po prostu.

Partnerem artykułu jest Dermika

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (24)
Zobacz także