Blisko ludziKolejny koszmarshow

Kolejny koszmarshow

Wszelkie konkursy telewizyjne mnie przerażają. Nie ukrywam - dostaję gęsiej skórki, kiedy słyszę, że będzie coś o oceniających się mamach, coś o żonach dla rolnika, o żonach dla miastowego, o tych, którzy mają talent (lub też nie), o tych, którzy szukają pracy i gotować będą dla potencjalnego szefa albo dla chefa-celebryty.

Wszelkie konkursy telewizyjne mnie przerażają. Nie ukrywam - dostaję gęsiej skórki, kiedy słyszę, że będzie coś o oceniających się mamach, coś o żonach dla rolnika, o żonach dla miastowego, o tych, którzy mają talent (lub też nie), o tych, którzy szukają pracy i gotować będą dla potencjalnego szefa albo dla chefa-celebryty.

Namnożyło się tego strasznie dużo i zalewa nas wielka fala kolejnych show, które stawiają ludzi w rządku i wydają wyroki: ty jesteś fajny, ty niefajny; ty się nadajesz, ty szukaj innego zajęcia. To jest dobre, a to do kitu.

Jurorzy (lub pozostali uczestnicy) wydają arbitralne wyroki i albo odsyłają z kwitkiem albo głaszczą po głowie.
Ale o ile dotyczy to osób dorosłych, trudno się wściekać. W końcu ludzie sami dają się złapać na ten lep popularności, rozpoznawalności, chwilowej sławy na YouTube czy w innym kanale. Są dorośli, wiedzą, co robią albo przynajmniej tak im się wydaje.

Ale oto słyszę, że w telewizji ma się pojawić kolejny „talent show”. Tym razem skierowany do najmłodszych. I nóż mi się w kieszeni otwiera. Bo już dzieciakom mogliby tych emocji oszczędzić.
Macie dzieci? Startują w różnych konkursach, olimpiadach, wyścigach, zawodach? To wiecie, jak reagują na porażkę. Nie najlepiej.

Zresztą o czym ja mówię. Wystarczy pograć z maluchem w gry planszowe. Kiedy mój syn trzeci raz zbiera baty w „Grzybobraniu”, to mam w domu pokaz tragedii greckiej. Co wydarzy się w umyśle takiego większego czy małego uczestnika, jeśli ktoś powie mu w obecności widowni i iluś tam tysięcy telewidzów, że jest do kitu? Że tę piosenkę wykonał fatalnie i słabo się przygotował?

Nawet jeśli jurorzy postarają się ważyć słowa (a nie sądzę, bo to jednak telewizja i bycie grzecznym się nie sprzedaje), to smak porażki będzie bardziej gorzki niż zwykle. Łzy będą nie kapać, ale lać się wodospadem. Poczucie własnej wartości poleci na łeb na szyję. Cała nadzieja w rodzicach, którzy pocieszą, wytłumaczą.

Nie zapominajmy też o internecie. Fragmenty lub całe odcinki tych występów trafią do sieci. A tam nic nie ginie. Kto wypadnie źle, może mieć pewność, że jego wpadka będzie się wlec za nim po internetowych łączach przez wiele lat.

Jasne, może się mylę, być może program będzie super delikatny, oceniający wykażą się wyczuciem, empatią… I tak mam wątpliwości. Bo męczy mnie ten telewizyjny pręgierz. Ten nieustanny ranking najlepszych narzeczonych, wokalistów, kucharzy, modelek, aktorów udających piosenkarzy, piosenkarzy udających innych piosenkarzy, gwiazd udających tancerzy. Dla każdego z uczestników to jakiś wielki egzamin, wszyscy płaczą, drżą z nerwów, przeżywają prawdziwe załamania i wielkie wzruszenia, jakby ich życie miało od tego zależeć.

Ta jedna piosenka w peruce, ta decydująca samba, to ostateczne, najważniejsze danie: dla tych ludzi jakieś wielkie być albo nie być; dla nich - dorosłych, czasami doświadczonych w estradowych występach (jeśli program jest z cyklu „oceniamy gwiazdy”). Czy dzieci naprawdę zniosą te publiczne testy lepiej? Nie sądzę.

Czekam, aż telewizja mnie czymś zaskoczy - jakimś show w stylu „wszyscy jesteśmy fajni”, „gotuj, co chcesz i jak chcesz” albo chociaż „mąż dla mojej córki” czy „facet dla rolniczki” - niech faceci też porobią z siebie błaznów szukając drugiej połówki.

Póki co staram się pudło włączać jak najrzadziej, żeby nie wysłuchiwać tych bzdur o tym, jak komuś tam fantastycznie wyszło paso doble, ktoś poległ na potrawce z kurczaka, a kto inny zaliczył na piątkę udawanie Jamesa Browna. I dzieciom też staram się ograniczać te „kato-show”. Życie zapewni im jeszcze milion okazji do sprawdzenia się, przetestowania swoich umiejętności, ale bez ryzyka publicznego upokorzenia.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)