Krystyna Łuczak-Surówka: Najważniejsze są emocje

Lubi drogi kręte i pod górkę. Kilkanaście lat temu nie mówiło się dużo o polskim wzornictwie, a Krystyna Łuczak-Surówka postanowiła robić z tego doktorat, a potem założyła firmę. O polskim designie potrafi opowiadać godzinami, choćby o PRL-owskich krzesłach muszelkach. Choć lubi rzeczy z przeszłości, wybiega z myślami o designie i życiu w przyszłość.

Krystyna Łuczak-Surówka: Najważniejsze są emocje
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

28.09.2017 | aktual.: 23.10.2017 14:41

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Monika Głuska-Durenkamp: Twoje posty na publicznym profilu na facebooku są pozytywne i pełne dobrej energii. Czy od zawsze jesteś optymistką?
Krystyna Łuczak-Surówka: Jestem taka od urodzenia, dla mnie zawsze szklanka jest do połowy pełna. Moi studenci śmieją się i mówią, że jestem jak elektrownia, która pracuje na 500 proc. normy. Myślę, że to też wypadkowa tego wszystkiego, co mnie w życiu spotkało, dobrych i złych chwil, które zbieram jako doświadczenia i wyciągam wnioski. Jestem szczęśliwa, bo mam pracę, którą kocham, przyjaciół i dużo dobrych ludzi wokoło. Wiem też, że wystarczy się uśmiechać do ludzi, rozmawiać z nimi, a dobra energii wraca.

Od dziecka interesowałaś się ładnymi rzeczami?
Wciąż pamiętam wnętrza restauracji, kawiarni, sale kinowe, które odwiedzałam z rodzicami podczas wakacji. Z łezką w oku wspominam szczegóły, które utkwiły mi w pamięci: herbatę podawaną w szklankach i w koszyczkach czy kolorową galaretkę z bitą śmietaną w kielichu. Dla mnie PRL nie koniecznie był brzydki i niebezpieczny. Rodzice bardzo mnie chronili i sprawiali, że mój świat był spokojny, bezpieczny. Myślę, że braki towarów i wszechobecna szarość były dużym wyzwaniem dla artystów i projektantów. Musieli wykazywać się inwencją, zaradnością, ale też umieli ze sobą współpracować i wymieniać ideami.

Lubiłaś wtedy rysować?
Od dziecka dużo rysowałam i malowałam. Mój tato zauważył to i zapisał mnie na kurs, potem zdałam do liceum plastycznego. Interesowałam się historią sztuki, dlatego wybrałam ten kierunek na Uniwersytecie Jagiellońskim. Szybko jednak stwierdziłam, że najbardziej pociąga mnie wzornictwo. Pisanie na seminariach referatów o wzornictwie musiałam sobie wywalczyć, podobnie było z tematem pracy magisterskiej – zainspirowała mnie twórczość Andrzeja Pawłowskiego, ojca wydziału Form Przemysłowych. Gdy zdecydowałam się na studia doktoranckie w tej dziedzinie, nikt nie dawał mi szans. Koledzy żartowali, że zajmuję się garnkami, a profesorowie radzili, bym została przy malarstwie, bo szkoda talentu. Ja wiedziałam swoje. Aby lepiej poznać metodologię i zająć się naukowo historią wzornictwa, pojechałam na stypendium do Wielkiej Brytanii. Potem jeszcze kilka razy wyjeżdżałam tam za zdobyte granty.

Zmieniłaś rodzinny Kraków na Warszawę, to chyba też nie było łatwe?
Do Warszawy przeprowadziłam się "za mężem". On tylko tu mógł się zawodowo spełniać (Jacek Surówka, oficer BOR, zginął w katastrofie lotniczej w Smoleńsku w 2010r - red.) Na szczęście Warszawa przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Złożyłam CV i propozycje wykładów na ASP, dwa dni później zadzwonił telefon, pojechałam na spotkanie i dostałam etat. Moja specjalizacja w designie i doświadczenie były unikatowe. Pracuje tu już 14 rok. Na początku miasto było dla mnie trochę obce, przed każdą podróżą autobusem sprawdzałam punkty na mapie. Dawno temu oswoiłam Warszawę, ale myślę, że ważne jest nastawienie - ja miałam dobre. Warto nowym miejscom tak, jak i ludziom, dać szanse na dobre poznanie się.

Postanowiłaś też założyć swoją firmę DESIGN by PL, skąd ten pomysł?
Mam to szczęście, że moja praca to moja pasja, mój tlen. Uwielbiam mówić o designie. Na moje wykłady oprócz studentów zaczęło przychodzić dużo ludzi z różnych instytucji i firm. Gdy zrobiłam doktorat, znajomi i rodzina żartowali: "Co to za doktor, który nie wypisuje recept", a studenci dodawali: "Ta doktor nie leczy, tylko jeszcze zaraża designem". Założyłam firmę, które realizuje projekty związane z designem. Piszę i publikuję, prowadzę wykłady i prezentacje, organizuję wystawy i wydarzenia, robię ekspertyzy dla instytucji i firm. Konsultuję i opracowuję strategie dla różnych producentów, czasem uczestniczę w procesie projektowym. Staram się patrzeć na rzeczy z różnych perspektyw. Dla mnie ważne są też emocje, które wywołują przedmioty, nie personifikuję ich, nie infantylizuję, ale myślę o tych głębszych pokładach świadomości i uczuć. Mamy w domu np. ukochany fotel, odpoczywamy na nim, czytamy i niemal zapominamy o jego istnieniu, staje się dla nas niewidzialny. Dopiero przy okazji remontu lub przeprowadzki widzimy go znów i zastanawiamy się, co z nim robić. Nie chcemy go wyrzucić, walczymy o niego, myślimy gdzie go przestawić czy jak trochę odświeżyć. Czasem ktoś pokazuje mi jakąś kanapę i podkreśla, ile kosztowała, a to dla mnie nie jest ważne, znam się na rzeczach i to wiem. Dużo ważniejsze, dlaczego ją wybrał. Podoba mi się, gdy ceni przedmiot za projekt, materiały, z których jest wykonany, lub bardzo pasuje do jego wnętrza. Wtedy więcej wiem o człowieku i jeszcze bardziej doceniam moc designu. To są właśnie te emocje.

Jak radzisz sobie z prowadzeniem biznesu?
Jak każdy. Raz lepiej, raz gorzej (śmiech). Jestem firmą jednoosobową, współpracuję zarówno z polskimi, rodzinnymi firmami, jak i z dużymi, międzynarodowymi markami, jak Siemens czy Renault. Jeżdżę na targi designu, mam prelekcje czy szkolenia na terenie całej Polski. Odległość nie ma znaczenia, jeśli propozycja jest interesująca. Gdy współpracuję z producentem, chcę poznać linię produkcyjną, sama spróbować coś zrobić. Sterowałam już różnymi maszynami, zacierałam beton, wytwarzałam szkło, wyginałam wahacze samochodowe, zajmowałam się obróbką metali, szlifowaniem. Ważne, żeby być wiarygodnym i szczerym w tym, co się robi. A ja nie boję się ciężkiej pracy. Na co dzień lubię szpilki i sukienki, ale w takich miejscach zakładam roboczy kombinezon, płaskie buty i kask zamiast kapelusza.

Obraz
© Archiwum prywatne

Czy design ma płeć?
Jestem przeciwniczką wszelkich podziałów. Zadania na początku projektowania przedmiotów dla obu płci właściwie się nie różnią, czy to zegarek, czy samochód… Oczywiście, że jest moment dedykowania pewnych cech – innych dla kobiet, innych dla mężczyzn. Sama doceniam pewne mechanizmy wspomagające użytkowanie np. przycisk do otwierania szafki kuchennej jednym palcem. Wiadomo, że jesteśmy trochę słabsze. Jednak ta cecha może posłużyć każdemu z nas, również mężczyźnie, gdy będzie starszy. Najpiękniejsze w designie są nieograniczone możliwości wyboru: funkcje, kształty, materiały, kolory i to nie zależy od płci. To kwestia naszych osobistych preferencji i świadomości.

Lubisz piękne przedmioty. Czym jest dla ciebie piękno?
Piękno jest wartością i potrzebą, którą odczuwa każdy z nas. Realizujemy ją indywidualnie, ale łączy nas wszystkich to, że najpełniej pragniemy piękna na tych polach, które są dla nas ważne. Piękno jest zmienne, ale jest stale obecną wartością. Jest jednością w wielości.

Czy piękno może być czasem niedostrzegalne na pierwszy rzut oka?
Czym innym jest dla mnie piękno, a czym innym urok. To wartości, które wymagają głębszego poznania niż tylko rzut oka. Oczywiście zdarzają się sytuacje, w których już od pierwszego wejrzenia wiemy, że to dla nas piękno. Nasze potrzeby, w tym i świadome poczucie piękna zmieniają się wraz z czasem. Dojrzewamy, wkraczamy w kolejne etapy naszego życia. Poznajemy siebie, ewoluujemy. Kobiety odczuwają to mocniej, choć oczywiście nigdy nie byłam mężczyzną, więc nie jestem obiektywna (śmiech).

A czym jest dla ciebie kobiecość?
Kobiecość trzeba umieć w sobie dostrzec, doceniać i pielęgnować. Na to faktycznie potrzebna jest nam kobietom dojrzałość. Mówię to, jako kobieta, która mając lat dwadzieścia, była niepewna siebie, wciąż pełna kompleksów zakorzenionych od wieku nastolatki. Na szczęście przed trzydziestką dojrzałam do tego, że lubię siebie w pełni taką, jaka jestem. Nie przejmuje się upływającym czasem, bo im jestem starsza, tym lubię siebie coraz bardziej i dobrze mi z tym.

Dużo przeszłaś, siedem lat temu zostałaś wdową. Czy po "końcu świata" też jest życie?
Najtrudniejsze są momenty, gdy jest się w szoku, żałobie, a dookoła świat toczy się dalej, zwykłym torem i jesteś z tym sama. Pamiętam kiedyś, niedługo po katastrofie, stałam w samochodzie na światłach, przez pasy przechodziła szczęśliwa rodzina, świeciło słońce, życie toczyło się nadal. Ledwo oddychałam z rozpaczy, ale traktowałam to jak lekcję pokory. Wiedziałam, że muszę sobie z tym wszystkim poradzić, iść dalej. Moim sprzymierzeńcem była praca. Przez rok nie prowadziłam zewnętrznych wykładów i konsultacji, pracowałam tylko na uczelni. Nie mogłam spać, wstawałam o świcie i jechałam na ASP. Gdy widziałam studentów, od razu czułam się lepiej i krok po kroku odbudowywałam siebie. Ważne, żeby w tym wszystkim zachować własną tożsamość, siebie, a to też było mi odbierane. Umiem jednak walczyć o siebie. Mój prywatny "koniec świata" już od dawna postrzegam jako koniec rozdziału z książki mojego życia. Otwarłam i piszę nowy rozdział. Wiem też, że będą kolejne, nowe rozdziały.

Czego jeszcze, oprócz pokory i cierpliwości, nauczył cię trudny czas?
Bycia dla siebie być łaskawszą i doceniania siebie. Pierwszy raz byłam w sytuacji, w której zostałam kompletnie sama. Wcześniej zajmowałam się i myślałam o innych, nagle musiałam też zająć się samą sobą. Zaczęłam myśleć o sobie o tym, co czuję, ale też zauważać, że ludzie mnie traktują poważnie. Poczułam się doceniana i to pomogło.

Masz wokoło siebie dużo bliskich ludzi?
Mam rodzinę, przyjaciół i wielu bliskich znajomych. Poznaję też mnóstwo interesujących ludzi. Uwielbiam polskie kobiety, są fenomenalne, uśmiechnięte, zaradne, ambitne, realizują marzenia. Wiem, że umiemy się wspierać i sobie sprzyjać. Nie wierzę w te opowieści, że jesteśmy zazdrosne i rzucamy sobie kłody pod nogi. W każdym razie ja takich kobiet nie spotykam, a jeśli nawet to omijam je i trzymam się po stronie pozytywnej energii.

Co robisz z rzeczami, których już nie potrzebujesz?
Nie jestem minimalistką, bo lubię przedmioty i zakupy, ale gdy czegoś już nie potrzebuję, puszczam to dalej. Cyklicznie robię bilanse i porządki. Gdy czegoś nie używam od dwóch lat, oddaję. Czasem zapraszam koleżanki na wymianę, walutą jest karma dla zwierząt. Wiele rzeczy zawożę do domu samotnej matki. Nie mam dzieci, więc nie mam dla nich rzeczy, ale wiem, że te dziewczyny potrzebują też coś dla siebie. Elegancka sukienka może im pomóc w staraniu się o pracę, np. można ją założyć na ważne spotkanie. Staram się podarować im rzeczy, których potrzebują, ale czasem także po prostu ładne i niepragmatyczne. Kobieta w trudnej sytuacji życiowej powinna też pomyśleć tylko o sobie, znaleźć moment dla siebie.

Umiesz odpoczywać?
Wciąż się tego uczę. Jestem aktywna, mam w domu koty, psy, zajmuję się nimi, spaceruję. Lubię podróże rowerem, uwielbiam jeździć samochodem. Gdy mam wykład na drugim końcu Polski, wsiadam i jadę przed siebie. Czasami myślę, że urodziłam się z kierownicą w ręce, tylko rodzice to przede mną ukryli. Staram się cenić drobne przyjemności, spotkania z przyjaciółmi, smaczną herbatę, dobry krem do twarzy. Wierzę, że szczęście to są drobiazgi i chwile, które po prostu wystarczy dostrzec.

Partnerem artykułu jest Dermika

wnętrzadesigndermika
Komentarze (2)