Kuchenne rodzinne rewolucje
Jeśli twoje dziecko z apetytem wcina frittatę ze szparagami, cebulą i bazylią, z niecierpliwością czeka na dzień serwowania moussaki z bakłażanów, wyczekuje weekendów, kiedy robicie sobie ucztę w sushi bar lub dopytuje się, kiedy znów przyszykujesz tę przepyszną sałatkę selerową z sosem remoulade, to nie czytaj dalej tego tekstu.
27.01.2014 13:25
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jeśli twoje dziecko z apetytem wcina frittatę ze szparagami, cebulą i bazylią, z niecierpliwością czeka na dzień serwowania moussaki z bakłażanów, wyczekuje weekendów, kiedy robicie sobie ucztę w sushi bar lub dopytuje się, kiedy znów przyszykujesz tę przepyszną sałatkę selerową z sosem remoulade, to nie czytaj dalej tego tekstu. Odpuść sobie od razu, zanim poczujesz niesmak, pogardę i palącą chęć na curry z krewetkami i szafranowym ryżem zagryzione puszystym tiramisu, tak żeby spłukać to przykre uczucie i otrząsnąć się z szoku, że tak można karmić i siebie, i dzieci.
Ten wpis dedykuję wszystkim rodzicom (głównie chyba jednak mamom), które chcąc nie chcąc, skazane są na pomidorową i kotleciki z kurczaka plus kalafior. Czasami, jak ktoś ma farta, to na talerz trafia jeszcze brokuł, surówka z marchewki albo ogórek kiszony. Z tego, co wiem, brukselka jest przez całą dziecięcą brać (z drobnymi, oczywiście, wyjątkami) objęta klątwą i wiecznym potępieniem. Nie pomoże nawet bułka tarta czy stopiony ser. Fasolka szparagowa ujdzie, ale nie zawsze i nie każda. U nas na przykład tolerowana jest tylko żółta i to tylko przez jednego szkodnika. Drugi gardzi fasolką całkowicie, mogłaby sobie być kolorowa jak tęcza i błyszczeć jak kula dyskotekowa, kompletnie go nie interesuje cokolwiek w tym kształcie.
Pamiętam, że moje dokonania kulinarne szykowane dla pierwszego dziecka lądowały na podłodze, ścianie, stole, przy odrobinie szczęścia na śliniaku, przy odrobinie pecha – na mojej bluzce, ale w buzi dziecka – bardzo rzadko. Jedno spojrzenie córki na przyrządzone jedzenie i od razu było wiadomo – wypaliło czy nie. Najczęściej nie. Wtedy słyszałam pełne paniki „Nieeeeeeeeeeeeeeeeee”, jakie słyszymy czasami w filmach, kiedy bohater próbuje powstrzymać kogoś przed wejściem do samochodu z podłączoną bombą. Tak, łkałam nad garami, rozżalona pociągałam nosem przy patelni, pełna rezygnacji robiłam kolejną pomidorówkę. Przeszłam przez to, co wy, dlatego liczę na wsparcie i zrozumienie.
Gotowanie dla dziecka to jak rozbrajanie bomby, jak spacer po polu minowym, kupowanie w prezencie książki bibliotekarce. Nigdy nie wiesz, czy dobrze trafisz. Sięgniesz po zły kabelek, zrobisz krok w lewo, a nie w prawo, zabłądzisz do niewłaściwego działu w księgarni i klapa. Koniec.
Jak już zostajesz rodzicem, to funkcja ta dostarcza ci kolejnych inicjacji. Pierwsza kolka, pierwsza nieprzespana noc, potem pierwsza przespana, pierwsze ząbkowanie. Jedzenie także prowadzić może do takich odkryć. Nagle zauważasz: moje dziecko lubi ziemniaki. Lubi je z masłem. A nawet z koperkiem! Ale (uwaga!) nie ze szczypiorkiem. I uwielbia marchewkę z groszkiem i kukurydzę. Myślisz sobie „Jest dobrze, coś tam wiem, poradzę sobie, zawsze w odwodzie mam zamrożony rosół”. I kiedy już rozgościsz się wygodnie na tronie Matki Roku – Master Chefa, po kilku miesiącach następuje nagła zmiana w menu. Ono nie znosi koperku! Kukurydza to jak deklaracja wojny, a ziemniaki tolerowane są tylko pieczone. „Ale bez tymianku, mamo. W ogóle bez niczego. A marchewki z groszkiem nigdy nie lubiłam”. No i co? Potrafi to zachwiać trochę domowym uniwersum, czyż nie? Przyznać mi się tu zaraz, ile razy w tygodniu składacie broń i dzwonicie po pizzę?
Zanim moje dziecko przyszło na świat, naczytałam się w mądrych książkach i naoglądałam w mądrych programach, jak to zdrowo należy je odżywiać. Bo warzywa i owoce, bo błonnik i witaminy, i żelazo, i tylko drób, i to najlepiej gotowany, i jeszcze ryby; bo to lepsze, zdrowsze, sratatata. Ale nikt nie uprzedza, że najpierw trzeba się nauczyć w ogóle jakoś karmić. Zdrowo – to już wyższy stopień wtajemniczenia. Zwłaszcza jeśli ma się dzieci, z których jedno na widok drobiowej szyneczki dostaje odruchów wymiotnych i chlebek razowy ma w głębokim poważaniu, bo toleruje tylko „niezdrowe” bułki z białej mąki, a drugie wszelkie warzywa – oprócz brokułów – uważa za nieudany botaniczny eksperyment i potrafi spędzić pół godziny, wyławiając z zupy pietruszkę i marchewkę.
Tak, gotowanie to wyzwanie, bo nigdy nie dorównasz temu, co serwuje przedszkole, szkolna stołówka, babcia albo ta sieć knajpek z wielkim M w logo (niech szlag trafi ich i te ich plastikowe zabawki jednorazowego użytku).
Dlatego z utęsknieniem myślę o przyszłości, kiedy to rosół i kurczak znikną z mojego menu, a ja wcinać będę carpaccio z buraków, łososia en croute i paella marinera. Wszystko, tylko nie pomidorową...