"Sweet dreams" Macieja Zienia
Skandal sprzed roku skończył się pana wyjazdem z kraju. Czy było w panu dużo goryczy z powodu tego, co się stało? Czego pana nauczyło to wydarzenie?
To prawda, że media to rozbuchały. Ja nie czułem, że zrobiłem coś złego. To był po prostu konflikt projektanta ze wspólnikiem. Co zresztą zdarza się wielu projektantom i artystom również. Zawsze uważałem, że to moja prywatna sprawa i starałem się tego głośno nie komentować. Wszystko, co komentowałem było od razu przekształcane, przekłamywane. To był dla mnie trudny czas, a czego się nauczyłem? Na pewno tego, że trudno jest pogodzić biznes ze sztuką.
Miałem też czas na to, by się zdystansować, ale też zatęsknić za modą, za tym pędem pracy twórczej. Mogłem pojeździć po świecie. Byłem w Brazylii, ale to wszyscy wiecie (śmiech). Byłem w Afryce. Pojeździłem po Europie. To był mój czas, w którym sobie odpuściłem, odpocząłem, zebrałem siły i jestem gotowy do pracy.
Czy te inspiracje z podróży znajdą miejsce w kolekcji?
Na pewno pojawi się dużo rękodzieła. Nie są to jednak dosłowne inspiracje. Kolekcja „Sweet dreams” będzie miksem rożnych doznań i pomysłów.
*Nie bał się pan, że wraca do tej polskiej mody – niepewnej, bez większych pieniędzy, ryzykownej? Wielu projektantów mówi, że nie jest łatwo. Klient ma tak wiele możliwości. Może kupić w sieciówce, przez internet, może wybrać światową markę, lub postawić na niszowego krawca. Wreszcie zajrzeć do butiku polskiego projektanta. Czy przy tych wszystkich możliwościach bycie projektantem w Polsce to wciąż opłacalny biznes? *
Na pewno przeżywamy rewolucję i to nie tylko w modzie, ale w każdej dziedzinie sztuki. Trzeba umieć się odnaleźć. Ja miałem czas, aby się nad tym zastanowić i obrać odpowiedni kierunek. Obserwowałem skąd wieje wiatr. Teraz zamierzam kłaść większy nacisk na e-commerce, aniżeli budowanie czy wynajmowanie wielkopowierzchniowych sklepów.