Magdalena Jarosz: Największym wrogiem wrażliwości jest wstyd. To on nas paraliżuje
Umawiamy się na godzinny wywiad, który przeistacza się w niezwykłą, prawie 3-godzinną sesję terapeutyczną. Na własnej skórze (dosłownie) przekonuję się, że Magdalenie Jarosz, terapeutce specjalizującej się w psychologii integracyjnej przez ciało i coachu randkowym, nie trzeba właściwie nic mówić, by o człowieku wiedziała prawie wszystko.
26.07.2017 | aktual.: 27.07.2017 07:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Aneta Wawrzyńczak: Kiedy zadzwoniłam do ciebie umówić się na wywiad i powiedziałaś, żebym nic nie czytała o psychologii ciała, z jednej strony trochę się ucieszyłam, bo oszczędziłaś mi kilku ładnych godzin pracy, z drugiej - poczułam się i dalej czuję mało komfortowo.
Magdalena Jarosz: Dlaczego?
Bo pierwszy raz w życiu przychodzę na wywiad nieprzygotowana!
Ale do życia nie da się przygotować, prawda? Można mieć bardzo dużo wiadomości, znać bardzo wiele technik, a i tak wszystko jest nieprzewidywalne.
Oj, mamy na rynku zatrzęsienie poradników, ludzie je kupują, czytają, słuchają w formie audiobooków. Sama mam do nich bardzo sceptyczne podejście, ale chyba od tego są - żeby przygotować do życia.
Poradniki mogą być pomocne, ale uruchamiają także mechanizm perfekcjonizmu, obsesji samodoskonalenia, poczucia, że nigdy nie jest się wystarczająco idealnym, że bycie okej to za mało.
A kiedy się nie jest w stanie temu sprostać, czyli właściwie zawsze, budzi się frustracja, poczucie winy…
I to, co najgorsze dla ludzkości, czyli wstyd. A kiedy jesteśmy zawstydzeni, pracuje tylko dolna część mózgu, zwierzęca, oraz limbiczna, czyli emocjonalna, wyłącza się natomiast górna część, która jest odpowiedzialna za myślenie logiczne i świadome.
Coś jak freudowskie id, ego i superego?
Można to w taki sposób interpretować. Skany mózgu pokazują, że w takiej sytuacji reagujemy automatycznie, według wyuczonych schematów.
To źle? Wydaje się, że mechanizm typu "już to przerabiałam, wiem, jak się zachować" ułatwia życie.
Tylko że w tym przyspieszeniu, zawstydzeniu i przestraszeniu, których doświadcza wtedy mózg, bardzo łatwo zinterpretować informacje w wadliwy sposób. Podam ci prosty przykład: bardzo często przychodzą do mnie ludzie, którym osoba płci przeciwnej automatycznie kojarzy się ze związkiem. Związek z kolei wielu z nich kojarzy się z porażką i bólem. Automatycznie więc dokonują interpretacji: mężczyzna lub kobieta to ból. Czy to jest prawda?
Pewnie, że nie. Tylko że automatyczne działanie jest konieczne w naszym życiu, czytałam o tym całkiem przyzwoity artykuł. To znaczy trudno, żebyśmy przed każdym krokiem zastanawiali się, którą nogę jak postawić, czy analizowali proces naciskania klamki przed otwarciem drzwi.
Ale robienie czegoś odruchowo jest bardzo fajne - pod warunkiem, że masz świadomość swoich lęków. Rzuciłaś przykład naciśnięcia klamki: niby prosta sprawa, naciskasz ją automatycznie, bo wiesz, co jest po drugiej stronie, że wejdziesz do domu, gdzie będzie bezpiecznie. Problem pojawia się, kiedy przestajesz ufać sobie, swoim odczuciom, ponieważ w przeszłości stało się coś złego i zaczynasz zbytnio analizować sytuację.
Bez sensu. W takim razie nie powinnam w ogóle wychodzić z domu, bo kiedyś zostałam napadnięta, zamaskowany facet chciał mi wyrwać torebkę.
I co zrobiłaś?
Przestałam słuchać na ulicy muzyki w obu słuchawkach, żeby nie odcinać sobie jednego ze zmysłów, i poszłam na podstawowy kurs samoobrony. A poza tym chodzę jeszcze bardziej wyprostowana, z podniesioną głową, patrzę ludziom w oczy.
A widzisz - czyli podjęłaś działanie.
To chyba dobrze, hm? O to więc chodzi w psychologii ciała? Żeby podejmować działania?
Tak, aby wyrwać ciało z bierności, lęku lub zbalansować hiperaktywność, zmienić postawę, wzmocnić głos. Powiedz mi, co jest największym naszym lękiem jako ludzkości?
No co?
Bycie autentycznym w relacji z drugim człowiekiem. Tu właśnie schodzimy do ciała - badania naukowe dowodzą, że w dzieciństwie tracimy naszą autentyczność, bo mamy do wyboru: albo jesteśmy sobą, albo podporządkowujemy się wymogom rodziców, szkoły, znajomych, społeczeństwa, którzy próbują przejąć kontrolę nad naszą naturalnością. Zyskujemy ich miłość i akceptację, ale tracimy autentyczność ruchu, głosu, zachowań. A utrata autentyczności powoduje, że przestajemy odczuwać swoje ciało i przenosimy się do głów, skupiamy na myśleniu, właściwie kontrolowaniu samych siebie, a nie na odczuwaniu, poznawaniu swoich prawdziwych potrzeb i ich zaspokajaniu.
Pozostanie autentycznym brzmi wspaniale - tylko powiedz mi, jak to wypośrodkować? To już de Tocqueville podkreślał, że nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Jeśli nie będę kontrolowała dziecka, nie wyznaczę mu żadnych granic, to ono będzie kopało fotel, w którym siedzi pan przed nami w autobusie, skakało po kałużach, chlapiąc przechodniów czy pakowało ludziom ręce do talerza. Zachowam jego autentyczność, ale dla społeczeństwa wyhoduję małego terrorystę.
Ale autentyczność nie na tym polega, żeby pozwalać na wszystko! Wyobraź sobie, że masz 10-letnie dziecko, które notorycznie nie gasi za sobą świateł. Co zrobisz?
Hm… wezmę je na rozmowę i wytłumaczę, że to nieekonomiczne, a żeby nie być gołosłowną, zapowiem, że pod koniec miesiąca podliczymy, ile prądu zmarnowało, i że potrącę mu tę kwotę z kieszonkowego.
Tak, chodzi o to, żeby wytłumaczyć i pokazać dziecku, że akcja wywołuje reakcję. Można także dziecku to wytłumaczyć i wykręcić żarówkę, wtedy dziecko nie ma światła i rozumie konsekwencje swojego czynu, dzięki czemu uczy się odpowiedzialności. Tymczasem większość rodziców albo gasi światło za dziecko, albo tłumaczy, ale nie pokazuje tego w praktyce, albo, co gorsza, po prostu krzyczy. I dziecko dla świętego spokoju zaczyna gasić światło - tyle że nie z własnego przekonania, ale po to, by zyskać miłość rodzica. A to rzutuje na całe życie.
I jako dorosła kobieta czy mężczyzna też robi coś wbrew sobie, byleby zasłużyć na miłość?
Dokładnie. Co więcej, kontrolując czy tłumiąc tę autentyczność dziecka, wytwarzamy u niego poczucie, że wrażliwość jest niedopuszczalna, że trzeba być twardym, żyć w zbroi, zamknąć bolesne odczucia, podporządkować się.
To chyba głównie problem facetów, od dziecka im się tłucze do głów, że chłopaki nie płaczą.
Nie tylko, teraz kobiety są bardzo mocne i również im bardzo trudno jest wyjść do świata ze swoją wrażliwością.
To może powiedzmy sobie wprost: wrażliwość nie jest synonimem ckliwości czy słabości.
Wrażliwość jest przeciwieństwem nigdy niewystarczającej perfekcyjności, o której mówiłam ci wcześniej. I to wrażliwość jest jednym z komponentów autentyczności, a jej największym wrogiem jest wstyd. I to też wiąże się z wychowaniem dziecka: czym innym jest zawstydzanie dziecka jako człowieka przez rodzica czy nauczyciela, a czym innym - zwracanie uwagi na jego zachowanie i podkreślanie tego, że ma ono swoje konsekwencje.
Nie mówimy: "jesteś zły, głupi, brzydki", tylko: "teraz zachowałeś się nieładnie, bo…" - i tu tłumaczymy?
Tak, poczucie winy wynikające z zachowania jest czymś innym niż wstyd. Zachowanie można zmienić, a bycie złym to ból odczuwalny fizycznie i psychicznie, aby przetrwać, często odcinamy ten ból - okłamując siebie, udając, że on nie istnieje. Skutkiem jest to, że bardzo wiele osób nic nie czuje w ciele, nie umie rozróżnić, co jest przyjemne, a co bolesne.
Czysto fizycznie?
Czysto fizycznie. Z badań wynika, że 40 proc. Polaków nigdy nie pokazało się swojemu partnerowi nago.
?!
To właśnie jest wstyd. I to on jest bazą braku wrażliwości, bo jeżeli wstydzę się siebie jako człowieka, to nie mam szansy na prawdziwy kontakt z drugim człowiekiem. Ten wstyd powoduje też to, że wytykamy innym ich wady i koło się zamyka.
Dlaczego wytykamy? Chcemy sobie coś zrekompensować na zasadzie: ja nie jestem idealna, ale ty tym bardziej?
Dokładnie. To jest mechanizm odciągania uwagi od siebie.
Czyli mechanizm obronny.
To jest naturalny mechanizm komunikacyjny: kiedy chcemy ściągnąć z siebie uwagę, zaczynamy mówić o kimś lub czymś innym, byleby nie mówić o sobie, nie musieć zmierzyć się z problemem. To jest lęk konfrontacji z samym sobą, ze swoimi uczuciami. Pacjenci bardzo często o dramatycznych przeżyciach mówią w bardzo spokojny, jednostajny sposób. Ciało wielu z nich wyraża ból poprzez choroby autoimmunologiczne.
Bo się zablokowali?
Tak, bo odcięli się od zbyt dużej ilości odczuć, które pojawiły się w ich ciele, brak jest komunikacji między ciałem i głową.
Może odciąć się to jedyna metoda, żeby z tego bólu nie zwariować.
Ale zazwyczaj odcina się wtedy wszystkie impulsy ciała i nie czuje się nie tylko bólu, ale i przyjemności, której ścieżki neuronalne są w dużej części takie same, jak ścieżki bólu.
Tylko że jeżeli bólu jest więcej niż przyjemności? To może warto…
To wtedy zostajesz zombie. Zostajesz tylko z tym, co wymyślasz w swojej głowie. I cały czas walczysz z życiem.
Psychologia ciała to najlepsza terapia na traumy?
U mnie zainteresowanie psychologią ciała pojawiło się jako alternatywa dla szpitala i tabletek, kiedy doznałam kompleksowego stresu postraumatycznego, utraty pamięci i całkowitego czucia ciała. Nie czułam nawet smaku pożywienia.
Wypadek?
Choroba. Bardzo poważna choroba. Ale też i wynik całego mojego życia, bardzo wielu traum, które przeszłam. Jak opowiadałam o czymś, co mnie przerastało, to też, tak jak dzisiaj, sześć lat później moi pacjenci, mówiłam bardzo matowym głosem, bo wspomnienie wywoływało w mojej głowie emocje, które mnie zalewały. A kiedy zaczęłam powoli odczuwać swoje ciało i wracać do swoich potrzeb, to nagle wszystkie elementy układanki złożyły się w całość: to, co mam jeść, bo "słyszałam" to z mojego ciała, kiedy i jak mam spać i tak dalej. Coraz bardziej chciałam, żeby moje życie było pełne przyjemności, a nie walki. Zaczęłam bardzo dobrze wiedzieć, jak stawiać granice i czego chcę w życiu. Bo czuję, czego chcę.
To teraz powinniśmy masowo uderzać na terapię psychologii poprzez ciało?
Niekoniecznie. Ja jestem terapeutą, który uważa, że ludzie są w stanie bardzo dużo zrobić sami. Choć to może dziwnie brzmi.
Bardzo dziwnie. Mnie się terapia kojarzy z wyciąganiem kasy.
To ja jestem za odcinaniem sobie kasy. Z pacjentami pracujemy jako zespół, jeśli są zadowoleni, to polecają mnie dalej, nie potrzebuję nikogo trzymać na siłę. Terapia to jest podróż, w którą wyruszam z pacjentem do jego krainy, w której bardzo szybko widzę jego lęki - i to, czy są one prawdziwe. Tylko od pacjenta zależy natomiast, czy weźmie odpowiedzialność za swoje życie.
Co można zrobić więc w domu samemu?
Szukać inspiracji do zmiany, słuchać wykładów, czytać książki, oglądać filmy dokumentalne. I podjąć działania. Prowadzić dziennik osiągnięć, nawet tak pozornie małych, jak kupienie lub spróbowanie czegoś nowego, na przykład herbaty, o której nigdy nie pomyślelibyśmy, że możemy jej spróbować. Ponieważ robienie nowych rzeczy zmienia neuroplastykę mózgu, później łatwiej jest zmieniać nawyki. Co jeszcze? Medytować, zwalniać, dla niektórych surfing lub bieganie jest najlepszą terapią. Zauważyć swoją samotność, zmęczenie oraz ucieczkę w uzależnienia - jak zakupy, Facebook, używki, cukier - i zmniejszyć ilość tych uzależnień. Spróbować 20 minut świadomego spaceru…
Nie z nosem w smartfonie?
Absolutnie! Na takim spacerze ważne jest zastąpienie myślenia byciem w ciele: wąchaniem, dotykiem, słuchaniem, czuciem. Jeśli nauczymy się pozytywnego bycia ze sobą, nie będziemy potrzebować lajków z Instagrama, żeby poczuć się lepiej.
Partnerem artykułu jest Systane®