"Mam 8 tygodni i mogłem patrzeć na rodziców z nieba". Ojciec opowiada poruszającą historię
"Nie mogłem już oddychać, dusiłem się, pojawiła się krew w moim przełyku. Rodzice wybiegli z sali, i choć tego nie słyszałem, to wiem, że płakali, bo myśleli, że już nigdy się nie obudzę" - pisze mały Janek, a tak naprawdę jego ojciec Kamil Wasiński. Historia noworodka jest wstrząsająca.
16.07.2018 | aktual.: 16.07.2018 22:02
Na Facebooku pojawił się wpis ojca 8-tygodniowego Janka, Choć chłopiec dostał 10 punktów w skali Apgar, odkryto u niego ciężką wadę serca. Ojciec wciela się w rolę swojego małego synka, aby ostrzec rodziców innych dzieci.
"Nazywam się Jan Wasiński, dzisiaj kończę 8 tygodni. Zanim się urodziłem, moja mama wykonała wszystkie zalecane badania przed ciążą i w czasie ciąży (badania krwi, moczu, poziom glukozy, badania prenatalne), oglądała mnie na USG co 3 tygodnie. Zabrakło tylko jednego badania - echa serca płodu, do którego nie było teoretycznie wskazań. Gdyby takie badanie zostało wykonane, moi rodzice wiedzieliby, że mam kilka bardzo, bardzo ciężkich wad serduszka spotykanych raz na 3600 porodów. A ja i tak nie jestem tym statystycznym, bo moja wada okazała się tak wadliwa, że jestem teraz rozpoznawalny, ale o tym później.
Urodziłem się 19 maja przez cesarskie cięcie, podczas porodu moje serduszko dwa razy się zatrzymało, ale dostałem 10 punktów w skali Apgar, więc moi rodzice nie spodziewali się tego, co nadeszło po kilku dniach. Drugiego dnia po porodzie wykryty został w moim serduszku szmer, a trzeciego dnia zrobiono jego echo i okazało się, że mam Tetralogię Fallota, czyli ubytek w przegrodzie międzykomorowej, zwężenie drogi odpływu z prawej komory, przemieszczenie aorty na prawo nad przegrodę międzykomorową, oraz przerost prawej komory. Tyle dostrzegła pani kardiolog podczas USG, ale jak się później okazało miałem jeszcze jedną wadę - ubytek w przegrodzie międzyprzedsionkowej, czyli łącznie Pentalogię Fallota.
Urodziłem się z bardzo dużą asymetrią ciała, ponieważ przez wadę serca nie miałem zbyt dużo siły, by ruszać się w brzuszku. Na początku swojej przygody ze szpitalami byłem Fallotem różowym, miałem oliwkowo-fioletowy odcień skóry. Podczas płaczu nie siniałem, robiłem się buraczkowy, ale mama i tata cały czas mnie obserwowali czy przez przypadek nie zrobię się cały fioletowy. W szpitalu panie pielęgniarki trzy razy dziennie mierzyły mi saturację, czyli stopień wysycenia hemoglobiny tlenem po 5, 10 lub 15 minutach snu, a co kilka dni pani kardiolog robiła mi echo serca.
Niestety moja wada powiększała się z dnia na dzień, ale wtedy jeszcze byłem stabilny. Wypisano mnie ze szpitala w dniu dziecka. Do domu pojechałem bez żadnych leków od pani kardiolog, bo teoretycznie byłem stabilny, ale moi rodzice mieli złe przeczucia i prosili o pozostawienie mnie na oddziale patologii noworodka i o podawanie leków, które mogłyby poprawić przepływ płucny i utlenowania krwi".
Rodzicom wydawało się, że nie oddycham
"W domu robiłem się coraz słabszy, bo choć moi rodzice nie wiedzieli o tym, ale miałem ataki anoksemiczne, kiedy saturacja spadała poniżej 80. W domu byłem tylko 5 dni, bo 5. dnia dostałem takiego ataku, że już rodzice się zorientowali i wezwali karetkę. Bardzo mocno płakałem, nie mogłem się uspokoić i zrobiłem się cały fioletowy. Statystycznie powinienem zacząć siniec między 3. a 6. miesiącem swojego życia, ale moja mama znała mnie lepiej i niepokoiło ją, że podczas płaczu moje rączki i stópki robią się sine, jednak lekarze byli głusi na jej obawy… Gdyby tego piątego dnia w domu moi rodzice nie zauważyliby ataku sinicy, patrzyłbym teraz na nich z nieba. Po ataku byłem nieprzytomny, nie było ze mną kontaktu, moje ciało było gorące, a z ust leciała ślina. Rodzicom wydawało się, że nie oddycham. Mama klepała mnie po policzkach, ale to nic nie dało. Kiedy przyjechali do mnie ratownicy, zbadali mnie, zmierzyli saturacje, ciśnienie i od razu powiedzieli, że zabierają nas do szpitala.
Rodzice szybko spakowali moje rzeczy, przypięli mnie pasami w foteliku i pojechałem na sygnale do szpitala. Pan Doktor z SOR powiedział, że nie ma zagrożenia życia i możemy wracać do domu, ale jeszcze przyjdzie do nas kardiolog i on po badaniu podejmie decyzję. Przyszedł do nas Pan dr Cezary Niszczota i to on jako pierwszy uratował mi życie, za co jesteśmy z mamą i tatą bardzo Mu wdzięczni. Kiedy doktor dowiedział się, że nie dostaję żadnego leku na moje chore serduszko, od razu przyjął mnie na oddział, podał mi propranolol i zrobił echo serca, na którym okazało się, że moja wada cały czas się powiększała. Byłem już coraz słabszy... Na SOR zrobiono mi też gazometrie. Na oddziale dostałem pokój dwuosobowy, więc rodzice ze mną przenocowali pierwszej nocy. Dostałem też własny monitor, który podczas pierwszej nocy pokazywał, że saturację mam w normie, więc wszyscy mieli nadzieję, że wada się ustabilizuje i będzie dobrze. Niestety tak nie było, na tym oddziale byłem 5 dni, miałem wiele ataków anoksemicznych i kilkakrotnie ratował mnie dr Cezary Niszczota i pani dr, której nazwiska nie pamiętam, a która była ze mną noc przed głównym atakiem.
W szpitalu pediatrycznym, w którym się znalazłem, co tydzień w środy zbiera się konsylium profesorów, doktorów, lekarzy, rezydentów. Specjalnie dla mnie takie spotkanie zostało zwołane we wtorek rano i zostałem zakwalifikowany do operacji jako niestatystyczny Fallot. Operacja została zaplanowana na środę 13 czerwca, ale już od 4. rano dnia poprzedniego byłem na czczo. Rodzice karmili mnie gluzkozą po kropelce z palca, a każdy płacz powodował u mnie następny atak anoksemiczny".
*W ostatniej chwili mnie zaintubowali *
Kiedy ustalono, że operacja będzie w środę, pozwolo mi zjeść mleko z butelki. Karmił mnie tata, ale po 60 ml zacząłem odpływać. Saturacja gwałtownie spadła, przelewałem się tacie przez ręce, a mama zaalarmowała pielęgniarki, że coś złego się ze mną dzieje. Zaczęto mi podawać leki, ale nie pomagały, a saturacja ciągle spadała. Stopy zrobiły mi się białe, później już całe nóżki białe… Nie mogłem już oddychać, dusiłem się, pojawiła się krew w moim przełyku. Na szczęście lekarze w ostatniej chwili zdążyli mnie zaintubować, choć krew zalała już całe moje płuca. Rodzice wybiegli z sali i choć tego nie słyszałem, to wiem, że płakali, bo myśleli, że już nigdy się nie obudzę. Miałem ogromne szczęście, że akurat tego dnia w szpitalu operował dr Jacek Pająk i to on jako drugi uratował mi życie. Korekta mojego serduszka trwała prawie 5 godzin i udała się, a ja urodziłem się na nowo.
Choć pierwsze dni po operacji leżałem w stanie bardzo ciężkim na OIOM-ie, nie oddychałem sam, bo płuca nie chciały dojść do siebie, miałem założonych kilka dojść, a piętnaście pomp dostarczało mi leków potrzebnych do przeżycia. Po tygodniu mój stan zaczął się poprawiać, płuca zaczęły same pracować i wiele osób odetchnęło z ulgą, bo wszystkie osoby, które znają moi rodzice, trzymały za mnie mocno kciuki. Na OIOM-ie leżałem 16 dni, moi rodzice są bardzo wdzięczni pani ordynator za wszystko, co dla nas zrobiła. Na oddział kardiochirurgiczny zostałem przewieziony tylko z sondą dożołądkową, co w moim stanie było dużym osiągnięciem. Parę dni zajęło mi rozkręcenie się z jedzeniem, ale po tygodniu wypisano mnie do domu, już bez sondy. Niestety w domu spędziłem 30 godzin, bo znowu trafiłem do szpitala, tym razem tylko z nietolerancją krowiego mleka. Ale już to opanowaliśmy z mamą i tatą i od 10 lipca jesteśmy już w domu, tym razem na dobre.
Czeka mnie długa droga, zanim moje serduszko będzie funkcjonowało tak, jak powinno. W innym miejscu zrobiło mi się nowe zwężenie w gałęziach płucnych, a łata, którą wszył mi dr Pająk lekko się podwinęła i przecieka. Mam także dominujące zwężenie podzastawkowe, choć sam jeszcze nie wiem, co to jest. Muszę być pod stałą kontrolą kardiologa, który będzie sprawdzał, jak szybko pogłębia się moja wada i kiedy trzeba będzie ją naprawiać ponownie. Czeka mnie co najmniej raz w miesiącu echo serca i raz w miesiącu USG przezciemiączkowe, choć znoszę to wszystko dzielnie. Moja ciocia Ania mówi, że jestem walczakiem i jej bohaterem. Czeka mnie także długa rehabilitacja, bo leżałem bardzo długo bez ruchu i asymetria mojego ciała tylko się w tym czasie pogłębiła. Muszę także często odwiedzać pediatrę i neurologa, bo wiadomo, że nie jestem zwykłym dzieckiem. Jestem przecież niestatystycznym Fallotem.
Niewykluczone, że w najbliższym czasie czeka mnie balonikowanie, czyli cewnikowanie serca, a potem także kolejna operacja serca i niezliczone godziny rehabilitacji.
Rodzice bardzo mnie kochają i są ze mną cały czas. Gdyby nie oni, nie mógłbym opisać dla Was swojej historii. Są moimi bohaterami!
Jak będę starszy, to wszystkim osobiście podziękuję".
Trzymamy kciuki za Janka. Na pewno będziemy informować was o stanie zdrowia tego małego, dzielnego chłopca.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl