GwiazdyMarcin Meller: o karierze i ojcostwie

Marcin Meller: o karierze i ojcostwie

Marcin Meller: o karierze i ojcostwie
Źródło zdjęć: © AKPA
22.11.2012 10:41, aktualizacja: 23.11.2012 17:07

Dziennikarz, reporter, do niedawna szef polskiej edycji miesięcznika Playboy. Na czym polega koniec jego „ery Playboya”?

Dziennikarz, reporter, do niedawna szef polskiej edycji miesięcznika Playboy. Na czym polega koniec jego „ery Playboya”? Marcin Meller opowiada o tym, jak się czuje jako młody, dojrzały tata i na ile procent jego ojcostwo jest świadome; na czym polega „wariant turecki” w rodzinie i jak szuka odpowiedzi na pytanie: „Co kobieta chciała przez to powiedzieć?” A także o tym, czy Polacy są dziś bardziej wyzwoleni niż dekadę temu i co kręci mężczyzn oglądających kobiece akty. Meller – rozważny czy romantyczny? Zdradzi swoje inklinacje do nostalgii, ale także do życia „nakręconego pasją”. Czy lubi zmiany, czy potrafi się jeszcze czerwienić ze wstydu?

Agata Młynarska: W jakim momencie twojego życia się spotykamy?

Marcin Meller: Przyznam, że w bardzo fajnym! Od niedawna, po raz pierwszy w życiu, jestem ojcem. I chyba teraz wszystko będzie się dzielić na to, co przed narodzinami syna i po jego urodzeniu. Przełom. To dobre słowo.

A.M.: Czy ojcostwo bardzo cię zmieniło?

M.M.: Zmieniło i cały czas zmienia. Codziennie zdobywam nowe doświadczenia, za każdym razem, patrząc na syna, odkrywam coś nowego. Świadomość, że jestem odpowiedzialny za tego małego szkraba, sprawia, że wszystko uległo przewartościowaniu. Ojcostwo to niezwykle ekscytujące doświadczenie!

A.M.: A zawodowo?

M.M.: W życiu zawodowym również przełom. Po dziewięciu latach odszedłem z redakcji Playboya. Dla mnie to sytuacja wręcz rewolucyjna, ponieważ nie należę do ludzi, którzy często zmieniają pracę. Nie jestem typem „skoczka” z kwiatka na kwiatek. Dwanaście lat pracowałem w Polityce, dziewięć w Playboyu. To w sumie 21 lat pracy w tylko dwóch miejscach, jeśli potraktować moją przygodę z telewizją jako coś, co działo się równolegle, trochę na drugim planie. Tak więc ten rok jest dla mnie wyjątkowy. To koniec ery Playboya, początek ery ojcostwa (śmiech).

A.M.: Czyli właściwa kolejność, nie uważasz?

M.M.: Dokładnie tak! Tym bardziej, że w tej chwili mam przerwę w pracy, od dwóch miesięcy jestem na najdłuższym w swoim życiu urlopie i bardzo to sobie cenię! Mam więc bardzo dużo czasu dla Gucia. Dopiero od października ruszam z nowymi wyzwaniami zawodowymi.

A.M.: Czy nie chciałeś mieć wcześniej dzieci? Czy to, że zostałeś ojcem teraz, kiedy jesteś już po czterdziestce, było dobrym pomysłem?

M.M.: Tak po prostu się ułożyło. Nie planowałem nigdy, że zostanę ojcem we wczesnym czy też tak zwanym późnym wieku. Oczywiście fajnie by było, gdybym teraz, oprócz małego Gucia, miał jeszcze starszego syna lub córkę, z którymi mógłbym chodzić na Legię, do kina, czy też po prostu czytać razem książki. Nie mam jednak żadnego poczucia straty. Nie uważam też, że moje ojcostwo jest jakieś wyjątkowo późne. Po prostu długo dojrzewałem, ten proces zajął mi sporo czasu (śmiech). Często jeżdżę z żoną do Turcji, którą bardzo oboje lubimy. Już jakiś czas temu zauważyłem, że jest tam mnóstwo czterdziestoparoletnich ojców. Panie wylegują się na leżakach, a w wodzie baraszkują ojcowie z niemowlakami. Jak widać – można.

A.M.: Czy to znaczy, że twoje ojcostwo jest w pełni świadome?

M.M.: W znacznej mierze tak. Długo czekałem na tego małego człowieczka i to sprawiło, że w zasadzie nie ma ryzyka, że coś się we mnie nagle zmieni. Kiedy faceci są młodsi, to różne rzeczy wydają im się ważne, niekoniecznie wychowywanie dziecka. Do tego trzeba po prostu dorosnąć.

A.M.: Czy to, że zostałeś ojcem, zmieniło twoje patrzenie na kobiety?

M.M.: Nie. To akurat nie. To co się zmieniło, to moja świadomość, że istnieją uczucia, o których nigdy wcześniej nie miałem pojęcia. Zrobiłem w życiu mnóstwo rzeczy, widziałem kawał świata. Wszystko przyszło do mnie w odpowiedniej kolejności. Żyję w poczuciu absolutnej akceptacji sytuacji.

A.M.: Byłeś Naczelnym Playboya od 2003 roku. Jak przez ten czas zmieniała się nasza obyczajowość? Czy czujesz, że dziś jesteśmy innym społeczeństwem?

M.M.: Czytałem kiedyś wywiad z Tomaszem Raczkiem, który był pierwszym Naczelnym polskiego Playboya, od 1992 roku. Tomek wspominał, jak poszukiwali modelki do rozbieranej sesji do pierwszego numeru. Było to zadanie niemal niewykonalne, ponieważ żadna kobieta nie chciała brać w tym udziału. Kiedy ja byłem Naczelnym, chyba w 2006 roku, zrobiliśmy taki „test” z Kubą Wojewódzkim, który w swoim programie ogłosił, że jeśli któraś z pań chciałaby wziąć udział w rozbieranej sesji do Playboya, to czekamy na zgłoszenia. Przyszło ich chyba z osiemset! To chyba najlepiej świadczy o zmianach, jakie zachodzą w naszym społeczeństwie. Polska stała się dużo bardziej wyzwolonym krajem w tematach seksu, obyczajowości. Z drugiej jednak strony spotykam się z pokoleniem dwudziestolatków, którzy są dużo bardziej konserwatywni i tradycyjni niż moje pokolenie.

A.M.: Media serwują nagość powszechnie. Latem, podczas „Karuzeli Cooltury”, odbyła się debata pod tytułem „Tabloidyzacja pornografią XXI wieku”. Czy też tak to widzisz?

M.M.: Wydaje mi się, że problem jest szerszy. Internet, zwany często „wynalazkiem szatana”, ma ogromny wpływ na zmiany w dzisiejszych mediach, żeby nie napisać wprost, że zabija dzisiejszą prasę. Jesteśmy bezpośrednimi świadkami tego, jak upadają kolejne tytuły, spada sprzedaż, obniżane są nakłady. Na rynku panuje coraz większa rywalizacja i walka o przetrwanie. Stąd szukanie chwytliwych tematów. Ponadto mam wrażenie, że w dobie Internetu jest tak, że 90% odbiorców mediów nie czyta treści. Ograniczamy się do tzw. leadów i obrazków. To powoduje, że przekazy trzeba sprowadzić do jak najprostszej, a co za tym idzie, szokującej formy.

A.M.: Jaki to miało wpływ na twoją pracę w gazecie?

M.M.: Paradoksalnie, przez te wszystkie lata próbowaliśmy w redakcji po prostu robić swoje. Formuła Playboya jest prosta: zdjęcia nagich pań. Staraliśmy się zatem, aby to były zdjęcia najwyższej jakości, pochodzące od wybitnych fotografów.

A.M.: Czy przy takim wyborze sesji kierowałeś się swoim własnym gustem?

M.M.: I tak, i nie. Zdarzało się, że zdjęcie, które podobało mi się najbardziej, zostało przez redakcję okrzyknięte czymś beznadziejnym i nie do zaakceptowania. W takich sytuacjach kierowałem się starym żydowskim powiedzeniem, że nawet, jak jesteś trzeźwy, ale wszyscy mówią ci, że jesteś pijany, to połóż się do łóżka. Ludzkie gusta to naprawdę specyficzna rzecz, trudna do oceny.

A.M.: Na ile zatem byłeś w stanie zbliżyć się do wiedzy, co tak naprawdę podnieca facetów, bo chyba każdego podnieca co innego? Czy może jest jednak jakiś wspólny mianownik?

M.M.: Co roku robiliśmy konkurs „Foto Erotica” dla amatorów fotografii. Początkowo odzew był niewielki, ale przez ostatnie lata udział w nim brało kilkuset fotografów z całej Polski. Po wstępnej preselekcji i odrzuceniu zdjęć, które nie spełniały po prostu wymagań technicznych, zbieraliśmy się w sali konferencyjnej i tam dokonywaliśmy wyboru. Chyba tylko raz zdarzyła się sytuacja, w której wybór był dość oczywisty, ponieważ zdjęcie zdecydowanie wyróżniało się spośród reszty. Na ogół jednak trwała burzliwa dyskusja, niemal wszyscy mieli inne zdanie.

A.M.: Jednak ten gust jakoś się ustalił? Być może podświadomie, ale dążymy do tego, aby wszystkie kobiety wyglądały podobnie. Często różni je tylko kolor włosów i długość paznokci. Widać to doskonale na okładkach gazet.

M.M.: No tak, masz rację. W przypadku Playboya też były pewne tak zwane normy. Nasi czytelnicy raczej woleli blondynki, najchętniej z dużym biustem, zdecydowanie Polki. Ale to są tylko generalia.

A.M.: Jak rozumiesz kobiecość? Jak myślisz, w czym tkwi jej największa siła?

M.M.: Trudne pytanie. Może w tym, że kompletnie nie rozumiemy was, kobiet (śmiech)? Jestem w tym temacie kompletnym laikiem. To, co mi się ewentualnie nasuwa, to sposób komunikacji. Faceci mówią wprost: chcę to, a tamtego nie chcę. Kobiety natomiast stosują technikę, że mężczyzna musi się domyśleć, o co kobiecie chodzi. „Co autor miał na myśli” w analizie tekstów w liceum czy na studiach to jest „pikuś” w porównaniu z próbą zrozumienia, co kobieta miała na myśli mówiąc to, co mówiła. I co tak naprawdę myślała!

A.M.: Czy myślisz zatem, że sposób, w jaki się komunikujemy, to jest ten największy grzech w naszych wzajemnych damsko-męskich relacjach?

M.M.: Największym grzechem jest moim zdaniem brak rozmowy, brak jakiejkolwiek komunikacji.

A.M.: Czujesz, że się starzejesz? Zrobiłeś się na „stare lata” bardziej nostalgiczny?

M.M.: Wydaje mi się, że zawsze miałem pewne inklinacje do szeroko rozumianej nostalgii sentymentalnej. Oczywiście, starzeję się, ale nie mam z tym absolutnie żadnego problemu. Nie udaję, że jestem młodzieniaszkiem i dobrze mi z tym!

A.M.: Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

M.M.: Dziękuję!

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (80)
Zobacz także