Milion złotych – tyle wydajemy w ciągu życia na samochód! Podpowiadamy, co zrobić, żeby (przynajmniej) cześć tych pieniędzy została w twojej kieszeni
To dobra wiadomość jedynie dla tych, którzy zawsze chcieli jeździć samochodem za milion złotych. Prawda jest taka, że takim autem porusza się prawie każdy kierowca, bo mniej więcej tyle wydaje się na utrzymanie pojazdu w ciągu całego życia. Żeby było zabawniej (albo groźniej), jedyne czego nie zawiera ta kwota, to… jego wartość, bo mowa wyłącznie o kosztach utrzymania samochodu, a nie cenie jego zakupu. Są jednak sposoby, żeby za jego użytkowanie płacić mniej.
Szokująca kwota
Milion złotych – kwota jest szokująca, bo przecież mało kto widział kiedykolwiek taką sumę na swoim koncie. Jednak gdy dokładnie wszystko się policzy, przyjemność jazdy własnym samochodem tyle właśnie kosztuje.
Oczywiście ten milion złotych jest pewnym szacunkiem, który przyjęliśmy na podstawie własnych obliczeń oraz tych dostępnych w internecie i trzeba podejść do tego jedynie orientacyjnie. Jednocześnie jest to pewne uśrednienie, bo każdy inaczej użytkuje swój pojazd. Na potrzeby tych wyliczeń przyjęliśmy, że okres posiadania samochodu to 50 lat (zakładając, że kierowca zaczął swoją przygodę z motoryzacją w wieku 20 lat, a kończy, mając 70.) oraz średni przebieg ok. 20–30 tys. km rocznie.
Jeśli milion złotych nadal brzmi groźnie, to z prostego rachunku wynika, że będzie to "tylko" 20 tys. zł rocznie. Jednak przez 50 lat nawet pozornie niewielkie kwoty kumulują się i dają stosunkowo duże sumy. Na co dzień nie przejmujemy się za bardzo takimi wydatkami, jak płyn do spryskiwaczy za 15 zł (np. 5 l. raz na dwa miesiące), wymiana opon dwa razy do roku (200 zł) czy konieczność uzyskania obowiązkowej pieczątki w dowodzie rejestracyjnym od diagnosty (raz do roku 98 zł). Jednak tylko te, pozornie drobne pieniądze, dają sumę ok. 20 tys. zł.
Nie są to oczywiście wydatki najpoważniejsze. Jeśli dość optymistycznie przyjmiemy okrągłe wartości, czyli 5 zł za litr paliwa, 8 l/100 km spalania i roczny przebieg pośrodku przyjętego przez nas przykładu (25 tys. rocznie), to za samo paliwo zapłacimy 0,5 mln zł (każdy rodzaj paliwa ma inną charakterystykę, która skomplikowałaby te rozważania, więc te różnice pomijamy). A gdzie ubezpieczenie samochodu (1–2 tys. rocznie), jego bieżące serwisowanie i naprawy, kupno niezbędnych części i akcesoriów (np. opony czy wycieraczki), a także (tak, tak!) mandaty od czasu do czasu czy myjnia?
Samochody kobiet są… niedopieszczone
Okazuje się, że kobietom, jakimś cudem, udaje się wydawać na samochody znacznie mniej, niż mężczyznom. I nie chodzi tu wcale o przekonanie, idąc tropem popularnego dowcipu, że jeśli kobieta tankuje jednorazowo cały czas za 100 zł, to podwyżki cen paliw jej nie dotyczą. Ale już poważnie – wynika tak z badań Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych na zlecenie Santander Consumer Banku, szeroko publikowanych i omawianych w ubiegłym roku w mediach.
Co prawda zgodnie z wynikami tych badań kobiety jeżdżą mniej (5-10 tys. km rocznie, podczas gdy mężczyźni w tym czasie robią 10-20 tys. km), to i tak wydają niewspółmiernie mało, bo od 50 zł aż do 200 zł mniej na miesiąc! Co więcej, w przybliżeniu jest to jedynie połowa tego, co mężczyźni przeznaczają na mycie i części eksploatacyjne. A nawet, co bardzo ciekawe, więcej pań niż panów ocenia jako uciążliwe wydatki na parkowanie. Jeżeli jeszcze dodamy, że, jak wynika z tych badań, duża część kierowców płci męskiej potrafi wydać na auto 700–1000 zł miesięcznie, to jest to dla kobiet poziom nieosiągalny, wręcz kosmiczny.
Z czego to może wynikać? To dość oczywiste – z mniejszego zamiłowania do motoryzacji. Wydaje się, że kobiety podchodzą do samochodów bardziej pragmatycznie, jak do urządzeń do jeżdżenia i, w związku z tym, raczej nie dbają o swoje pojazdy nadmiernie czule, a takie rzeczy, jak ich upiększanie czy przeróbki, czyli – broń Boże! – tuning, raczej nie przychodzą im do głowy. Na samochód chcą przeznaczać możliwie jak najmniej pieniędzy, a najchętniej wcale. Przecież zawsze jest tyle ważniejszych i ciekawszych rzeczy, na które warto je wydać!
Tajemniczy skrót TCO
Jak w takim razie zorientować się i policzyć, ile dokładne kosztuje nas samochód, którym jeździmy? Otóż informuje nas o tym wskaźnik, który kryje się za tajemniczym skrótem TCO (total cost ownership), czyli całkowity koszt posiadania, użytkowania. Jak to wygląda w szczegółach?
Zasadniczo są cztery czynniki, które wpływają najbardziej na nasze koszty związane z samochodem. O niektórych wspomnieliśmy wyżej, a o niektórych dopiero powiemy. Najważniejsze z nich to: zakup (zapewnienie sobie możliwości użytkowania), serwisowanie i naprawy, koszty paliwa oraz ubezpieczenie.
Skąd na początku takie dziwaczne wyrażenie: "zapewnienie sobie możliwości użytkowania pojazdu"? Ano stąd, że żeby jeździć samochodem, musimy za to zapłacić, ale już niekoniecznie trzeba go kupować lub być jego właścicielem. Do niedawna bowiem każdy, kto chciał jeździć samochodem, musiał mieć go na własność. Ale obecnie nie jest to wcale konieczne, gdyż pojawiły się nowe sposoby na to, żeby jeździć autem, bez konieczności jego kupowania. Kiedyś był to tylko leasing, ale teraz może to być np. samochód na abonament, wynajem długoterminowy lub car sharing. Wszystkie pociągają za sobą jednak określone wydatki, z którymi trzeba się liczyć.
Okazuje się jednak, że w przypadku zakupu samochodu wcale nie najważniejsza jest jego cena, ale tzw. wartość rezydualna, która określa, ile w trakcie użytkowania straci on na wartości, i ile wróci do naszej kieszeni w momencie jego odsprzedaży. Dopiero to pokazuje, ile tak naprawdę dany samochód nas kosztował.
Posłużmy się przykładem, który idealnie to obrazuje. Otóż na polskich stronach internetowych Volkswagena jest specjalny kalkulator TCO, bazujący na wyliczeniach niezależnej, renomowanej firmy Eurotax. Wynika z niego, że jeśli kupimy np. nowego Volkswagena Passata, musimy na niego wydać w salonie nieco ponad 125tys. zł. Cena ta zawiera jednak wyposażenie dodatkowe za prawie 10 tys. zł. Otrzymujemy auto z lakierem metalizowanym, a także z czujnikami parkowania, autoalarmem oraz tzw. pakietem Business, w skład którego wchodzą nawigacja, reflektory LED oraz automatyczne światła drogowe i przeciwmgielne. Będzie to miało spore znaczenie również w przypadku ewentualnej późniejszej odsprzedaży auta. Dodatki podnoszą wartość pojazdu na rynku wtórnym, a poza tym łatwiej jest znaleźć na nie nabywcę, niż w przypadku przysłowiowego "golasa". Za tak wyposażony samochód po 4 latach, w momencie jego odsprzedaży, odzyskamy ponad 50 proc. sumy, którą zapłaciliśmy w salonie! Warto zauważyć, że jest to najwyższa wartość, jeśli chodzi o porównywalne modele samochodów tego segmentu, takie jak Ford Mondeo, Opel Insignia czy Toyota Avensis. Wynika więc, że jeśli kupujemy samochód i chcemy wydać na niego możliwie jak najmniej pieniędzy, wcale nie należy wybierać modelu, który jest najtańszy w momencie zakupu, ale warto poszukać najmniej tracącego na wartości po okresie naszego użytkowania.
Drugim najpoważniejszym kosztem, o którym już mówiliśmy, jest paliwo. W tym wymiarze producenci dokonali olbrzymiego postępu i samochody są znacznie oszczędniejsze niż jeszcze kilka lat temu. Nadal jednak są to niebagatelne pieniądze, i dlatego warto wybierać auta, które palą jak najmniej. Zresztą kierowcy zwykle zwracają na to baczną uwagę. Nie każdy zdaje sobie jednak sprawę z tego, jakie są to faktycznie koszty i jakie są różnice między poszczególnymi modelami samochodów. Otóż trzymając się wyliczeń ze strony internetowej Volkswagena, w przypadku Passata 4-letni koszt paliwa (przy założeniu spalania na poziomie 4,2 l/100 km oraz przebiegu 15 tys. km rocznie) wynosi nieco ponad 12,5 tys. zł. Trzeba przyznać, że Passat jest jednym z najbardziej oszczędnych samochodów (na jednym jego baku można przejechać do 1,5 tys. km). Jeśli porównamy go z innymi modelami (z silnikami diesla, o mocy ok. 150 KM), to między nim a ostatnim pod tym względem Fordem Mondeo różnica w kosztach paliwa będzie wynosiła aż ok. 1,5 tys. zł. w tym samym okresie użytkowania.
Inną poważną pozycją po stronie wydatków jest serwisowanie i naprawy. Kupując samochód nowy, możemy liczyć na ochronę gwarancyjną, więc przynajmniej początkowo koszty napraw odpadają. Inaczej jest z bieżącym serwisem, gdzie ważne są dwa parametry: cena i jego częstotliwość, czyli ile przegląd kosztuje, ale też to, jak często trzeba go robić. Okazuje się, że w tym wypadku nasze wydatki można bardzo ograniczyć, wybierając auto, którym rzadziej musimy jeździć do warsztatu. W przypadku naszego przykładowego modelu z fabryki Volkswagena wymaga on przeglądu co 30 tys. km, podczas gdy w przypadku innych, porównywalnych aut okres ten jest znacznie krótszy i wynosi jedynie 15 tys. km. A jeżdżąc do warsztatu dwa razy rzadziej, wydamy, co oczywiste, dwa razy mniej pieniędzy! W tym przypadku jest to ok. 3 tys. zł, gorzej pod tym względem wypadają inne modele tego segmentu, takie jak Opel Insignia czy Toyota Avensis. Przy czym, w przypadku Passata, cenę tę można jeszcze obniżyć, korzystając ze specjalnych pakietów serwisowych przygotowanych przez tę markę.
Wspominaliśmy również o ubezpieczeniu, ale nie będziemy rozwijać tu tego tematu, gdyż składka w większej mierze zależy tu od kierowcy i jego historii, niż od konkretnego modelu samochodu. Jest więc za dużo zmiennych, które trzeba by było wziąć pod uwagę.
Koszty codziennego utrzymania pojazdu są więc niebagatelne i, w zależności od tego, w jaki sposób użytkujemy samochód, w ciągu naszego całego życia idą w setki tysięcy złotych, a mogą sięgnąć zarówno miliona, jak i przekroczyć tę sumę. Pozornie więc wydaje się, że nie mając w ogóle samochodu, można zaoszczędzić całkiem niezłą sumkę. Ale to błędne myślenie, bo jeśli pieniędzy tych nie wydamy na auto, równie dużo, a może nawet więcej, musimy przeznaczyć na inne środki transportu. Warto więc dokładanie policzyć, ile co kosztuje, nie tylko w momencie, kiedy sięgamy do portfela, ale biorąc pod uwagę wszystkie koszty, jakie w związku z tym musimy ponieść.
_Partnerem artykułu jest Volkswagen