Miłość kwitnie w kwiaciarniach
Witryny sklepowe zamieniają się w jedną wielką plamę czerwieni. W telewizji, radiu i internecie coraz więcej serduszek i napisów „Love”, a w kinach - jak grzyby po deszczu - debiutują komedie romantyczne i filmy, których fabuła często jest wątpliwej jakości, ale za to bardzo dobrze się przy nich całuje. To znak, że zbliża się Dzień Zakochanych. Jedno z najświeższych świąt w polskim kalendarzu. W ciągu zaledwie dwóch dekad stało się tak popularne jak Dzień Kobiet. Choć kojarzone z kiczem i amerykańską tandetą, potrafi być piękne, romantyczne, przede wszystkich autentyczne. Widzą o tym doskonale kwiaciarze, którzy tego dnia – żeby dostarczyć tysiące róż – nawet nie kładą się spać.
Kim są warszawscy „dostawcy miłości”, jakie kwiaty kupują warszawiacy, gdy chcą powiedzieć: „Kocham cię” i co się zmieniło od czasu, gdy polskie kwiaciarnie po raz pierwszy udekorowały swoje witryny napisem: „walentynki”?
Najstarsza warszawska kwiaciarnia
Zaglądam na Mokotowską – jedną z najmodniejszych ulic w mieście, gdzie - oprócz wielu luksusowych butików – znajdziecie najstarszą warszawską kwiaciarnię. Choć maleńka, jest widoczna z daleka dzięki żółtej markizie. To tutaj poznaję jedną z najbardziej uśmiechniętych kwiaciarek w Warszawie – Iwonę Hys-Malinowską, która prowadzi ten biznes od 35 lat.
- Kwiaciarnię założyli moi dziadkowie w 1928 roku – opowiada. – Ja przejęłam kwiaciarnię od babci. To ona zaszczepiła we mnie miłość do kwiatów, choć na początku nie było łatwo. Jak źle układałam kwiaty, dostawałam rózgą po rękach. Nauczyłam się wszystkiego błyskawicznie! – żartuje pani Iwona i przyznaje, że ta kwiaciarnia to miejsce, które łączy trzy pokolenia.
* - Jak to się wszystko zaczęło? –* pytam.
- Bardzo romantycznie – odpowiada pani Iwona, szeroko się uśmiechając.– Moi dziadkowie postanowili, że po ślubie otworzą kwiaciarnię. Zamieszkali na tej antresoli, gdzie teraz rozmawiamy – pokazuje.
Nie mogę uwierzyć, że na tych 10 metrach kwadratowych mieszkało dwoje, a potem troje, ludzi! Tuż nad kwiaciarnią!
- To były takie czasy. Na tym pięterku mój tata się urodził. To było bardzo romantyczne, a babcia się świetnie odnalazła w prowadzeniu kwiaciarni. Do końca życia się tym zajmowała – podsumowuje.
Do kwiaciarni jeszcze przed wojną przychodziła prestiżowa klientela, m.in. rodzina Mieczysława Fogga. Potem, po wojnie Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski.
- Pani Jolanta Pieńkowska do nas długo zaglądała, czy pani Monika Olejnik. Mamy naprawdę znanych klientów, ale ja nie lubię się nimi chwalić –mówi pani Iwona, która wie, że zawód kwiaciarki wymaga pełnej dyskrecji.
- Ktoś znany kupuje czasem wyjątkowo piękne czerwone róże i gdzieś pędzi. To niezręczne robić sobie z nim w takiej sytuacji zdjęcie. Wie pani, to prywatna sprawa – tłumaczy. – Są różne sytuacje, a klienci ufają, że wszystko pozostanie między nami.
Kwiaciarnia - skarbnica miłosnych historii
- Miałam takiego klienta, który przyszedł i powiedział: „Proszę mi zapakować wszystkie róże, jakie są w kwiaciarni” – wspomina.
- Ile tego mogło być? – *pytam.
- Około 300 sztuk. Później jeszcze poprosił, by mu zapakować wszystkie wiosenne kwiaty. Wszystko to odwiózł sam do jakiejś pani. Niestety nie wiemy, jaki był dalszy ciąg tej miłosnej historii, ale to było coś naprawdę wyjątkowego. Po prostu przyszedł i wykupił prawie połowę kwiaciarni!
Choć pani Iwona nie wie do dzisiaj, czy kwiaty powędrowały do żony, dziewczyny czy kochanki, są sytuacje, w których sprawa jest jasna.
- Raz przyszedł taki pan na walentynki i poprosił o dwa bukiety – jeden dla żony, drugi dla kochanki. Skąd wiem? Bo poszły pod dwa różne adresy.
*Takie same? – pytam zdziwiona.
- No nie –uśmiecha się szeroko pani Iwona. – Były zdecydowanie różne.
Takich miłosnych historii z kwiatami w tle pani Iwona ma wiele. Kolekcjonuje je jak unikatowe kwiaty i dołącza do historii, które już wcześniej opowiadała babcia.
- Czy miłość przed wojną w Warszawie była inna? – pytam.
- Myślę, że była taka sama. Miłość się nie zmienia i potrafi nas zaskoczyć w różnych sytuacjach. Babcia opowiadała mi historię, gdy do kwiaciarni przyjechał oficer niemiecki. Był do szaleństwa zakochany w Polce i jeździł do niej często z kwiatami. Kupił tu bukiet. Niedługo potem pod drzwi kwiaciarni wrzucono karteczkę, na której grożono babci, że jak jeszcze raz sprzeda Niemcowi kwiaty, to ją zabiją. Babcia bardzo się tym denerwowała. Wiedziała, że ktoś ją obserwuje, że partyzanci widzą, że ona czerpie zysk z tego, że sprzedaje kwiaty hitlerowcom. Następnym razem, gdy niemiecki oficer przyjechał, poprosiła go, by już nie przyjeżdżał nigdy więcej. Nigdy nie dowiemy się, jak się skończyła ta miłość… - opowiada z nostalgią pani Iwona.
Kwiaty po męsku
- Jaka jest ta współczesna miłość? – *pytam.
- Podobna, ale jest też coś nowego. Mamy kilka takich par męskich, które przychodzą co niedzielę po kwiaty do domu. Królują pachnące białe i bladoróżowe lilie.
*- Ma pani teraz przed walentynkami jakieś nietypowe zamówienia?
- Zdarzają się. Można na przykład zamówić niezapominajki – odpowiada pani Iwona. – W grudniu nawet można peonie zamówić, jak się ma ochotę i odpowiednie pieniądze.
*- Czy kobiety kupują kwiaty mężczyznom? *
- Tak. Kupują - bo są męża imieniny, syna urodziny. Bez względu na przedział wiekowy. Jak jeszcze mieliśmy tu na Mokotowskiej butik pana Macieja Zienia, to często kobiety przychodziły po kwiaty dla niego. Zresztą był naszym klientem. Bardzo lubił kwiaty białe, lilie, róże…
Walentynki - kwiaty i dwa ciasteczka
- Pani lubi walentynki? To takie święto, które dzieli Polaków… - stwierdzam.
- Najgorsze, co można robić i mówić, to to, że to święto nie jest nasze, polskie. Moim zdaniem, im więcej okazji do okazywania sobie uczuć, tym lepiej. Dla mnie walentynki mogą być co miesiąc. Może mój mąż by się tym zmęczył, ale uważam, że to bardzo fajne święto. Poza tym, to niekoniecznie muszą być kwiaty dla ukochanej. Ja na przykład wysyłam na walentynki karteczki z misiami swoim wnukom. To jest święto miłości!
*- W dzisiejszym świecie to święto kojarzy się też z seksem, upojną nocą, bielizną – już chyba nawet nie z bukietem kwiatów… - *dodaję.
- Trochę tak - potwierdza pani Iwona. - Ja patrzę na przykład na moich rodziców. Oni nauczyli się obchodzić walentynki po swojemu. Mama kupuje w cukierni dwa ciasteczka lub czekoladki, otwierają sobie dobre winko i siedzą we dwoje. Są zadowoleni, że tyle lat są już ze sobą razem. To jest ich chwila.
Jak pachnie Saska Kępa?
Prosto z Mokotowskiej jedziemy na Saską Kępę. Wiosną to miejsce – jak śpiewała Maryla Rodowicz - pachnie bzem, a czym w połowie lutego? Tego dowiemy się z niewielkiej kwiaciarni na rogu Francuskiej i Walecznych. Tutaj swój kwiatowy biznes prowadzi pan Jacek. Gdy był młody, marzył o tym, by zostać dziennikarzem sportowym i relacjonować zawody żużlowe i co? Dziś, już od ponad 30 lat, "siedzi w kwiatach"!
- Prowadzimy kwiaciarnię z żoną – opowiada. – Jak to się zaczęło? To był przypadek, miałem inne plany, ale wyszło jak wyszło –dodaje i wspomina początek kwiaciarni, która przypadła na połowę lat 80.
- To były dla nas złote czasy! – mówi. - Nic w sklepach nie było, a ludzie – zresztą jak tradycja polska nakazuje – gościli się, goszczą i gościć będą. Wiadomo, w gości raczej z gołą ręką nie pójdziesz, a jak towar był drogi i tylko w Pewexach, to kwiaty były popularne. Jak wypadały popularne imieniny – Anny czy Krzysztofa – to od 8 do 12-tej wciąż mieliśmy 20 osób w kolejce. Obsługiwały cztery osoby!
Pan Jacek przyznaje, że w kwiaciarniach dominowała gerbera, zupełnie inaczej jest dzisiaj.
- Handlowało się gerberą, róż było stosunkowo mało – wspomina. – Dziś te wszystkie róże, które mamy zimą, przyjeżdżają do nas z Holandii, a produkowane są w Afryce. Niech pani pomyśli, jak te setki milionów sztuk róż dziennie idzie do nas! Są droższe niż tulipany czy frezje, ale i tak ludzie je kupują, szczególnie teraz na walentynki.
Handel kwitnie
Jak przyznaje pan Jacek, choć walentynki są bardzo modne, nie są w stanie przebić Dnia Kobiet.
- Walentynka to specyficzne święto. Głównie idzie róża czerwona, a róża w tym okresie jest potwornie droga. Poza tym mężczyźni kupują kwiatka lub cały bukiet, ale jeden – dla ukochanej, a na 8 marca nawet całe biuro potrafią obdarować! Wtedy idzie tulipan.
- A nie goździk? – *pytam zdziwiona.
- Goździk to relikt epoki. Tylko na walentynkę, Dzień Kobiet czy Dzień Babci je kupuję, ale wie pani dlaczego? Niektórzy po prostu dla żartu je dają. Róża to jest klasyka! – podsumowuje.
*- Są jakieś różnice w tym, co kupują w Warszawie, a co w Krakowie czy Poznaniu? - dopytuję.
- W nazewnictwie bywają. Niech pani spojrzy na te margerytki. Co prawda, to chryzantema, ale ludzie nie lubią tej nazwy, bo im się z cmentarzem kojarzy, a przecież tak pięknie o nich Mieczysław Fogg śpiewał. Przyszła raz do mnie klientka, patrzy na te margerytki i mówi: „poproszę pięć Koreanek”. Zdębiałem. Okazało się, że tak na margerytki mówią w Łodzi. Nie wiem tylko dlaczego…
Każdemu wolno kochać!
*- Najdziwniejsze zamówienie, które pan realizował? * - pytam.
- Przyszła panna młoda i zamówiła zamiast ślubnej wiązanki kalię. W polskiej tradycji takie kwiaty na cmentarzu znajdziemy, a nie na ślubie. Ja bym nie doradzał tej wielkiej kalii, widocznie nie jestem aż tak nowoczesny. Było oryginalnie. Poza tym, chyba nic już mnie nie zdziwi. Potrafi przyjść dwóch mężczyzn i jeden drugiemu wręczać. Może kiedyś to mnie dziwiło, ale dziś? Każdemu wolno kochać, prawda?
*- To pan mnie zaskakuje, bo tutaj pan taki tradycjonalista, ale walentynki – amerykańskie święto konsumpcji – pan lubi? * - drążę temat.
- Osobiście nie podoba mi się papugowanie Ameryki, ale wiadomo, że jeśli ja mam jeszcze jeden dodatkowy dobry dzień handlowy, to trudno, żebym się na to obrażał. Daj Boże, żeby były walentynki w każdym miesiącu! Ja - jako kwiaciarz – jestem na tak, ja - jako Jacek – już nie do końca. Trochę mnie to śmieszy.
Równouprawnienie
- Miał pan kiedyś takie poczucie, że kwiaciarz to babski zawód? – pytam.
- Do dzisiaj zdarzają się sytuacje, że przychodzi klientka i jest zaskoczona, bo „o, mężczyzna za ladą”. Czasami żartuję sobie i proponuję, by usiadła, bo jeszcze zemdleje – mówi. – Albo przychodzi klient i nawet jak żona jest zajęta, a ja jestem za ladą, to on do niej mówi. Mnie nie widzi nawet. Niech się dziwią, a prawda jest jednak taka, że praca w kwiaciarni to brudna robota – podsumowuje.
Do kwiaciarni wchodzi jedna pani.
- Poproszę siedem różowych tulipanów – mówi.
- O to „Gabrielki” – mówi pan Jacek. - "Na golasa" pani chce, czy ozdobić? – pyta.
- Papier tylko – odpowiada ona.
- Starczy siedem czy dać jedenaście, a policzymy za dziesięć? Tydzień będą stały - negocjuje pan Jacek.
- Dobrze – podsumowuje transakcję klientka, płaci i wychodzi z bukietem różowych tulipanów.
- Wie pani co? Ja wolę kobiety obsługiwać, bo mnie jest łatwiej sprzedać kobiecie to, co ja chcę. Bardziej są skłonne do negocjacji. Poza tym, kobiety lubią kwiaty - mówi.
- Pan tak lubi ten żużel, co pan był dał takiemu Tomkowi Golobowi? – pytam.
- O... tyle zrobił dla polskiego żużla, daj Boże, żeby miał go kto zastąpić – odpowiada pan Jacek i aż mu się oczy świecą. - Jak Tomek Golob, to zdecydowanie czerwone róże, bo to rogata dusza, byk w pełnym tego słowa znaczeniu. Krwisty kolor dla ostrego wojownika!
- Czyli pan by wręczył kwiaty panu, a jaki kwiat kojarzy się panu z Warszawą? – **dopytuję.
- Frezje – subtelne, delikatne, pachnące, ale jednocześnie mają charakter – odpowiada po dłuższym namyśle i podchodzi do wazonu z kolorowymi kwiatami. - To moje miasto.
W poszukiwaniu miłości
Wracam do Śródmieścia. Szukam magicznej kwiaciarki z naręczem róż, która mogłaby opowiedzieć o ulicznych miłościach, o kwiatach kupowanych bardzo spontanicznie, pod wpływem uczuć, o pierwszych randkach na Krakowskim Przedmieściu i spacerach starych dobrych małżeństw, o spotkaniach po latach i miłościach na jeden wieczór. Przechodzę wzdłuż i wszerz cały Nowy Świat i Starówkę. Niestety, oprócz kilku przypadkowych ekspedientów, nie spotykam nikogo interesującego, kto miałby ochotę z nami porozmawiać.
- Walentynki to dopiero po jutrze proszę pani – mówi jedna z dziewczyn z kwiatową budką. Sprzedaje zmarznięte róże, które nieświadomi niczego turyści kupują swoim ukochanym, ale nie chce rozmawiać. Trafiamy więc na Poznańską, gdzie od początku lat 2000. działa kwiaciarnia „U Bożeny”.
„U Bożeny” na Poznańskiej
- To firma rodzinna prowadzona przez mamę od 1993 roku – mówi Grzegorz, syn właścicielki, który po mamie przejął kwiatowy biznes. Ich specjalność to róże!
- Róża to nasz produkt flagowy - mówi. - To królowa kwiatów w końcu!
- Jakie kwiaty kupują warszawiacy na walentynki? – pytam.
- Głównie róże, ale nie o rodzaj, ale o kolor tu chodzi, o czerwień - mówi Grzegorz i dodaje, że walentynkowi klienci to specjalny rodzaj.
- Wszystko musi być dopieszczone, zdarzają się bardzo oryginalne zamówienia. Ostatnio klienci często proszą o pofarbowanie kwiatów na czarno. Róża czarna to coś, czego nie ma w przyrodzie. Jest kilka odmian, które są do czerni zbliżone tylko. Poza tym one są bardzo drogie. Tego produkuje się z trzysta sztuk rocznie może – opowiada Grzegorz.
- Kto kupuje czarną różę, to podobno życzenie śmierci? – *pyta nasz fotograf Mateusz, wyraźnie zaciekawiony rozmową.
- Nie wiem, ale uwierzcie, że to właśnie bukiety na walentynki - podsumowuje kwiaciarz.
*- Ile takich róż sprzedajecie się w Dniu Zakochanych? – pytam.
- Na pewno ponad tysiąc w ciągu jednego dnia – odpowiada bez wahania Grzegorz, który zna liczbę sprzedanych kwiatów co do sztuki.
*- Zaczynaliście wtedy, gdy to święto się pojawiło w Polsce. Co się zmieniło? * - dopytuję.
- Przede wszystkim zmieniło się to, że kwiatów sprzedajemy coraz mniej – mówi. – W latach 90. kwiatów sprzedawało się dwa razy, trzy razy tyle, co dzisiaj. Po pierwsze, zmieniła się kultura. Kiedyś rzeczą niewyobrażalną było pójście w gości bez bukietu. W tej chwili prędzej pójdziemy do sklepu alkoholowego. Druga rzecz, przestajemy być wychowywani do podziwiania piękna. Nie jest źle, ale nie jest aż tak dobrze, jak na przykład w krajach azjatyckich, gdzie jest kult kwiatów – dodaje.
Mały Książę
- Skąd ta miłość do kwiatów? – pytam.
- Tu się wychowałem, ale zaskoczę panią, bo to nieprawda, że to kobiecy biznes. Dużo mężczyzn pracuje w kwiatach – od samej produkcji, poprzez dystrybucję, po bycie właścicielem kwiaciarni. To ciężka praca. Mogę pokazać, ile waży skrzynka tulipanów, czy kontener z różami. Kwiaciarzy jest nawet więcej! Oczywiście to nie zmienia faktu, że wciąż chcemy, aby w kwiaciarni za ladą stała kobieta, która nam ładnie ułoży jakiś bukiet.
- Jak to jest z tymi różami? Utarło się przekonanie, że jak podarowana róża nie przetrwa tygodnia, to znaczy, że miłość słaba. Wy jesteście specjalistami od róż, więc może coś na ten temat wiecie? *
- Cóż, róża powinna wytrzymać od trzech dni do trzech tygodni, ale to jak długo postoi, zależy od wielu rzeczy. To bardzo wybredny kwiat. Trzeba na nią dmuchać i chuchać.
*- Jak w „Małym księciu”? *
- Trochę tak. Trzeba mieć dla niej odpowiednie warunki – wodę, nawilżenie powietrza, nie może być przy źródłach ciepła. Trzeba ją przycinać, zraszać liście. Ważna jest temperatura wody i otoczenia. To jest królowa. Wiadomo. Ma swoje humory. Poza tym, największym zagrożeniem dla róży w naszym kraju jest pogoda. Jeżeli wyjdziemy dzisiaj z tą różą na zewnątrz, bez papieru, to jak przyjdziemy do domu, to jak ona postoi jeszcze trochę, to powinniśmy się cieszyć.
*- Ile jest rodzajów róż na świecie?
- Nie wiem, w tysiącach trzeba liczyć. To jest mniej więcej książka o grubości encyklopedii, która wychodzi o wszystkich odmianach. Poza tym, nie zapominajmy, że róża to nie jest rzecz produkowana na taśmociągu. Każda jest inna. Nie jesteśmy w stanie obiecać, że nawet z tej samej uprawy, tego samego dnia ścięte róże będą identyczne.
*- O której wstaje kwiaciarz w walentynki, by towar był gotowy na rano? *
- Ja w ogóle nie śpię! Standardowa godzina pracy to 4 lub 5, ale w takie dni, jak Dzień Zakochanych to nie warto się nawet kłaść. Pracujemy bez przerwy.
Efekt "WOW"
- Tu na Poznańskiej kręci się sporo obcokrajowców. Czy oni kupują inne kwiaty, niż Polacy?
- „Egzotyczni klienci” mają nieco inne preferencji, jeśli chodzi na przykład o kolory. Wybierają inne połączenia w bukietach. Poza tym Anglicy czy Amerykanie zawsze zamawiają bukiety z parzystą liczbą kwiatów, zupełnie inaczej niż w Polsce. W ich krajach bardzo trudno kupić jedną różę. Od razu zamawia się na przykład 12. Czasami uprzedzamy klientów, że jeśli to bukiet dla Polki, to lepiej niech kupią nieparzystą liczbę. Z drugiej strony cały świat bardzo się skurczył, a pomysły idą z całego świata.
- Trendy pewnie też. Co będzie modne w tym sezonie? Co kupować będą Polacy? *
- My, Polacy, lubimy sezonowość. Cieszę się, bo to sprawia, że nasze mieszkania się zmieniają, a my mamy szansę sprzedać coś nie tylko z końca świata, ale na przykład od rodzimych producentów.
*- Czy przychodzą klienci, którzy zwracają uwagę na to, skąd pochodzi dana roślina? Lubimy kupować kwiaty "Made in Poland"?
- Warto o tym powiedzieć, bo polski rynek kwiatowy nie jest w najlepszej kondycji. Jest spora konkurencja, a wiele osób nie wie, skąd pochodzi dany kwiatek. Nie zwracamy na to uwagi. Wiadomo, trudno o tej porze roku dostać w polskich szklarniach peonie czy róże, ale tulipany już są. *
- Zdarzają się niezwykłe, romantyczne zamówienia, które płyną do nas przez ocean?
- Można zamówić wszystko! Może pani mieć nawet konwalie w środku zimy!
*- Lutowe konwalie w Polsce – to brzmi ciekawie, a ile to kosztuje?
- Pęczek konwalii, który dostaniemy w maju przed metrem za 5 złotych, teraz kosztowałyby 1000 zł. Teraz mamy w kwiaciarniach kwiaty z Kolumbii, Ekwadoru czy RPA – nie ma problemu, wszystko to jest tylko kwestia ceny.
- Takim bukiecikiem można wywołać efekt "WOW"! *
- Często taki wywołujemy. Klienci przychodzą i nam dziękują. Kobiety kochają kwiaty! Tylko tu mam jedną radę: czasami facet chce kupić dziewczynie kwiatek, a ona mówi: „nie, nie trzeba, a po co…?” Chociaż po cichu bardzo by chciały jakiś bukiecik. Drogie panie, na facetów to nie działa, oni tego nie zrozumieją.
*- Trzeba im mówić wprost: chcę mieć fajny bukiet i proszę mi go kupić?
- Dokładnie tak.
Liczy się dyskrecja
- Do kwiaciarni przychodzą różni ludzie. Podobno kwiaciarz to ktoś taki jak barman. Macie poczucie, że znacie wiele tajemnic, których musicie dochować, jak przy spowiedzi?
- Kwiaciarze rzeczywiście muszą być skryci, bo realizujemy różne dziwne zamówienia. Jak ktoś chce udekorować w kwiaty sypialnie albo wysypać płatki róż na łóżko czy coś podobnego i ma być to zrobione dyskretnie, i jeszcze najlepiej tak, żeby nikt nie domyślił się, że to nasza firma, to wymaga się od nas dyskrecji, subtelności i działania po cichu. Klienci też są czasami anonimowi. Wysyłają komuś kwiaty, ale nie chcą się ujawniać – mówi Grzegorz, który przypomina sobie właśnie taką sytuację:
- Przez miesiąc klient codziennie wysyłał kwiaty i pani nie wiedziała, jak to zrobić, żeby się dowiedzieć od kogo. Przyszła kilka razy, dzwoniła do nas, ale nie powiedzieliśmy. Tak samo klienci mają swoje preferencje.
- Mówią wam, że to bukiet dla żony, a to dla kochanki, a to dla teściowej?
- Nie zawsze, ale można się domyślić, co dla kogo – mówi kwiaciarka Ania, która właśnie stoi za ladą i przygotowuje goździki.
- To czym się różni taki bukiet dla żony od tego dla kochanki? – pytam.
- Wielkością proszę pani i chyba wiadomo, który będzie większy – żartuje.
- A dla teściowej?
- Ten dla teściowej musi być po środku – komentuje. - Nie można się przecież narazić! – podsumowuje, wciąż obcinając goździki.
- A te goździki to wciąż są na topie? - dopytuję.
- Moda na kwiaty przemija i wraca, to jest tak, jak z modą na ubrania. Jak coś było modne, to wiadomo, że od razu to nie wróci, ale za jakiś czas będzie znów modne. Goździk jest dobrym przykładem, bo był moment, że nikt ich nie kupował. Kojarzyły się z PRL-em, a teraz znów wracają. Ten kwiat naprawdę bardzo dobrze się sprzedaje – komentuje Grzegorz.
- Jakie kwiaciarz może mieć marzenie? – pytam.
- O czym ja mogę marzyć? Chciałbym, żeby ludzie kupowali kwiaty i nie tylko dlatego, że to moja praca i ja na tym zarabiam. Kwiat to życie w pigułce. To nie jest jakiś sztuczny twór, on żyje. Kwiaty to piękno, a ja chciałbym, żeby ludzie doceniali piękno.