Jak pachnie Saska Kępa?
Prosto z Mokotowskiej jedziemy na Saską Kępę. Wiosną to miejsce – jak śpiewała Maryla Rodowicz - pachnie bzem, a czym w połowie lutego? Tego dowiemy się z niewielkiej kwiaciarni na rogu Francuskiej i Walecznych. Tutaj swój kwiatowy biznes prowadzi pan Jacek. Gdy był młody, marzył o tym, by zostać dziennikarzem sportowym i relacjonować zawody żużlowe i co? Dziś, już od ponad 30 lat, "siedzi w kwiatach"!
- Prowadzimy kwiaciarnię z żoną – opowiada. – Jak to się zaczęło? To był przypadek, miałem inne plany, ale wyszło jak wyszło –dodaje i wspomina początek kwiaciarni, która przypadła na połowę lat 80.
- To były dla nas złote czasy! – mówi. - Nic w sklepach nie było, a ludzie – zresztą jak tradycja polska nakazuje – gościli się, goszczą i gościć będą. Wiadomo, w gości raczej z gołą ręką nie pójdziesz, a jak towar był drogi i tylko w Pewexach, to kwiaty były popularne. Jak wypadały popularne imieniny – Anny czy Krzysztofa – to od 8 do 12-tej wciąż mieliśmy 20 osób w kolejce. Obsługiwały cztery osoby!
Pan Jacek przyznaje, że w kwiaciarniach dominowała gerbera, zupełnie inaczej jest dzisiaj.
- Handlowało się gerberą, róż było stosunkowo mało – wspomina. – Dziś te wszystkie róże, które mamy zimą, przyjeżdżają do nas z Holandii, a produkowane są w Afryce. Niech pani pomyśli, jak te setki milionów sztuk róż dziennie idzie do nas! Są droższe niż tulipany czy frezje, ale i tak ludzie je kupują, szczególnie teraz na walentynki.