Młoda, gniewna, lesbijka. Alice Weidel, liderka niemieckich populistów
Kiedy twoja partia niesie na sztandarach hasła wspierające tradycyjny model rodziny, kiedy jej członkowie i zwolennicy otwarcie sprzeciwiają się związkom homoseksualnym i życzyliby sobie, by gejów i lesbijki "leczyć" lub zamieść pod dywan społecznego dyskursu, nie jest łatwo przyznać się oficjalnie do tego, że się jest lesbijką. Tym bardziej, że takie wyznanie, jakim zaskoczyła świat Alice Weidel z prawicowej AfD, budzi oczywiste pytania polityczne.
Lesbijka wśród homofobów
O homoseksualizmie Weidel mówiło się po cichu od dawna. W przeciwieństwie do naszego podwórka politycznego, gdzie w większości partii o orientacji seksualnej nie wolno nawet publicznie myśleć, a co dopiero ją komentować, o tym, że Weidel jest lesbijką, wiadomo było, jeszcze zanim ta została wybrana na przewodniczącą konserwatywnej, prawicowej Alternatywy dla Niemiec. Nie było tajemnicą również, że mieszka ze swoją partnerką i wychowuje z nią dwójkę dzieci. Nie znaczy to, że obyło się bez sensacji. Już w marcu, kiedy Weidel wybiła się na szczyt i została wytypowana na liderkę partii, polityk w specjalnym komunikacie apelowała do mediów, by porzuciły temat jej orientacji seksualnej i nie przekraczały granic ustanowionych przez prawo. To, że jest związana z kobietą, nazwała "najbardziej intymną sprawą osobistą".
Wówczas Weidel twierdziła, że nie ma zamiaru upolityczniać swojego życia prywatnego i wykorzystywać go po to, by na przykład ocieplić wizerunek AfD i nadać mu bardziej nowoczesny, liberalny rys. Co się zmieniło? Czy przewodnicząca partii uznała, że słupki wyborcze są ważniejsze od prywatności jej partnerki i dzieci?
W kwietniu Alernatywa dla Niemiec podczas dwutygodniowego kongresu podjęła dwie ważne decyzje. Po pierwsze zadecydowano o radykalnym zaostrzeniu programu partii – już i tak populistyczna AfD stała się jeszcze bardziej antyislamska, bardziej antyimigrancka i eurosceptyczna. Po drugie, zrezygnowano z usług próbującej łagodzić retorykę Frauke Petry, namaszczając na nowych liderów partii Alice Weidel i Alexandra Gaulanda.
Granie na emocjach związanych z niechęcią do imigrantów opłaciło się Weidel i jej ugrupowaniu. Wybory parlamentarne w Niemczech, które odbyły się 24 września, przyniosły AfD – i Alice Weidel osobiście – spektakularny sukces. Mimo że zgodnie z oczekiwaniami wygrała je partia Angeli Merkel, Alternatywa dla Niemiec po raz pierwszy dostała się do Bundestagu z ponad 13 proc. poparciem. Partia, której członkowie są "dumni z osiągnięć Wermachtu", którzy posuwali się do obwiniania Polaków o wybuch II wojny światowej, a stojący w Berlinie pomnik dla ofiar Holocaustu nazywali "haniebnym", będzie miała wpływ na kreowanie polityki – i przede wszystkim opinii obywateli - tego kraju.
Tuż przed wyborami sama Weidel dodała oliwy do ognia. Jej wyznanie na temat homoseksualizmu spotkało się na początku ze ścianą ciszy, a potem nieśmiałymi oklaskami – niczego innego liderka nie mogła się spodziewać po swoich koleżankach i kolegach z partii, którzy jeszcze w lipcu chcieli pozwać rząd Merkel wprowadzenie prawa legalizującego małżeństwa homoseksualne. Niemniej można podejrzewać, że nie do nich skierowane było to wyznanie – i nawet nie do gejów i lesbijek, które miałyby rozważyć oddanie głosu na AfD – lecz przede wszystkim do mediów. Tym jednym wyznaniem liderka populistów zyskała czas antenowy dla swojej partii, o jakim nie mogła marzyć, po prostu wykładając program swojej partii.
Młoda gniewna
Do Weidel, mimo jej radykalnych poglądów, przytknęła już łatka "tej rozsądnej". Polityk konsekwentnie unika w mediach wypowiedzi rasistowskich i ksenofobicznych, na które pozwalają sobie inni członkowie jej partii. Weidel jest młoda, energiczna i doskonale wie, w jaki sposób kreować swój wizerunek w mediach, tak, by sprawiała wrażenie dostatecznie radykalnej i merytorycznej zarazem. Polityk przekonała się bowiem, że nic tak nie przemawia do jej wyborców jak gniew.
A Weidel jest wręcz niewyobrażalnie wkurzona. Przede wszystkim jest zła, bo rząd nie przeciwdziała ubóstwu wśród starszych, bo wspiera finansowo bankrutującą Grecję. I przede wszystkim dlatego, że przyjmuje uchodźców. – To skandal – komentuje liderka i wylicza po kolei wszystkie przewinienia gabinetu Angeli Merkel wobec niemieckich obywateli na spotkaniu w malutkim miasteczku Trewir na zachodzie Niemiec. A ponieważ strach wobec obcych łatwo jest zasiać, Weidel raz za razem słyszy oklaski.
Chociaż bez wątpienia reprezentuje radykalne poglądy, największą siłą Weidel jest jej zdolność do dopasowywania dyskursu w zależności od publiczności. Kiedy ma do czynienia z zadeklarowanymi wyborcami AfD, wypunktuje wszystkie zbrodnie, jakich dopuścili się imigranci wobec obywateli Niemiec. Gdy ma za zadanie przekonać niezdecydowanych, zamiast o islamskich terrorystach zacznie mówić o tym, że widok cierpiących dzieci łamie jej serce, ale "Niemcy nie mogą pomóc wszystkim", jak przekonywała w jednym w talk show w 2016 roku.
Urodziła się w 1979 roku w miasteczku Gütersloh. O jej dzieciństwie niewiele wiadomo, Weidel zwróciła za to uwagę na studiach – była jedną z najlepszych studentek na roku podczas studiów z ekonomii i biznesu na Universität Bayreuth. Następnie na 6 lat wyjechała do Chin, gdzie nauczyła się mandaryńskiego i pracowała nad swoją pracą doktorską.
Do eurosceptycznej partii dołączyła 2013 roku. W jednym z wywiadów przyznała, że jej kariera polityczna jest po części zasługą jej partnerki. Ta była podobno tak zmęczona jej nieustannymi tyradami na temat wszystkich błędów, jakie popełnia niemiecki rząd, że zachęciła ją, by po prostu coś zaczęła z tym robić.
Choć do tej pory Weidel niechętnie wypowiadała się na temat życia prywatnego, jednak co nieco na ten temat wiadomo. Jej partnerka ma 38 lat i pochodzi ze Sri Lanki. Kobiety wychowują wspólnie dwóch synów i na co dzień mieszkają w szwajcarskim Biel. To znaczy mieszkały, ponieważ wraz z tym, jak kariera Weidel nabierała rozpędu, liderka AfD zaczęła spędzać coraz więcej czasu w okolicach okręgu wyborczego Bodensee.
Wystąpienie za wystąpieniem, widzimy ją jako zdecydowaną, zrelaksowaną i pewną siebie. Pytania o orientację seksualną ucina (a przynajmniej do tej pory tak było), zarzuty o to, że AfD to partia ksenofobiczna i pseudonazistwoska spływają po niej jak po kaczce. Nie robiąc sobie nic z tego, co właśnie powiedzieli jej koledzy i koleżanki z partii, uśmiechając się promiennie wyjaśnia dziennikarzom: "To bzdury".
Co tak naprawdę myśli – wie tylko ona. I może adresaci jej maili, podobnych do tego z 23 lutego 2013 roku, który niedawno wyciekł do publicznej wiadomości na łamach "Welt am Sonntag". Weidel napisała list, kiedy mieszkała jeszcze we Frankfurcie i pracowała na stanowisku kierowniczym w Allianz. "Powód, dla którego jesteśmy otaczani przez kulturowo obcych od nas ludzi, jak Arabowie, Sinti czy Romowe, jest systematyczna destrukcja społeczeństwa obywatelskiego przez wrogów konstytucji, którzy nami rządzą – pisała wtedy, dalej nazywając rząd Merkel "świniami", które były niczym innym jak "marionetkami aliantów II wojny światowej". Weidel stawiała wówczas również tezę, że rząd Merkel tak naprawdę chce doprowadzić do zmniejszenia populacji Niemców.
Alternatywa dla Niemiec uznała list za fałszywy. Rzecznik partii Christian Lüth powiedział agencji DBA, że Weidel zapewniła go, że nic takiego nie napisała. Potem jednak zmieniła zdanie, tym bardziej, że list było podpisany Lillie, jej pseudonimem z tamtego okresu. Ostatecznie nawet bezpośrednie odwoływanie się do doświadczeń drugiej wojny światowej i to w najgorszym możliwym kontekście, nie zaszkodziło rezolutnej liderce. Tym bardziej, że niewygodne pytania dziennikarzy Alice Weidel ma w zwyczaju po prostu ignorować.