Blisko ludziNajczęstsze błędy Polaków na lotniskach. Te historie tego dowodzą

Najczęstsze błędy Polaków na lotniskach. Te historie tego dowodzą

Obsługa lotniska odmówiła wejścia na pokład rodzinie z niepełnosprawnym dzieckiem, ponieważ spóźnili się o minutę: "Nie czekaliśmy, nie wołaliśmy, bo widzieliśmy, że się państwo odprawili". Historia poruszyła internautów, którzy zaczęli zastanawiać się, kto miał rację. Jak się okazuje, podobnych lotniskowych dramatów są tysiące.

Najczęstsze błędy Polaków na lotniskach. Te historie tego dowodzą
Źródło zdjęć: © East News | GERARD/REPORTER
Klaudia Stabach

27.12.2018 | aktual.: 27.12.2018 16:36

Rodzice niepełnosprawnego dziecka opisali w Internecie nieprzyjemną dla nich przygodę, która wydarzyła się na warszawskim lotnisku Chopina w minioną Wigilię. Rodzina planowała wylecieć na Cypr, żeby odetchnąć od polskiego smogu i dać dziecku kilka dni fajnego odpoczynku. - Dwie godziny czekania na lotnisku, odprawieni o czasie, paszportowe bramki odhaczone też o czasie, a i tak nie zostaliśmy wpuszczeni na pokład – opisywał ojciec kilkuletniego chłopca.

Obsługa odmówiła rodzinie wejścia na pokład, ponieważ spóźnili się o jedną minutę. – Zamknęli system i stwierdzili, że już nic nie da się zrobić: "Nie czekaliśmy, nie wołaliśmy, bo widzieliśmy, że się państwo odprawili, więc jesteście na lotnisku. My system zamknęliśmy dokładnie o czasie" – relacjonuje tumaczenie pracowików sieci lotniczej ojciec. Płacz i błagania nie pomogły, pracownicy byli nieugięci. - Samolot stał jeszcze przez 20 minut na płycie lotniska, widzieliśmy go – wspomina rozgoryczony mężczyzna, który stwierdził, że obsługa zachowała się obojętnie wobec nich i zostawiła bez żadnej pomocy.

Rodzina jest świadoma, że spóźniła się z własnej winy, ale nie rozumie, dlaczego została tak bezdusznie potraktowana. - Chodziło o empatię, która przecież nie polega na tym, że pomagasz komuś, ktoś działa jak należy, ale robisz to w sytuacjach nietypowych, kryzysowych – opowiada ojciec chłopca w rozmowie z WP Kobieta.

- Miałem okazję być w podobnych sytuacjach na innych lotniskach czy dworcach. Życzliwość i wsparcie dawały wiarę i nadzieję, że ludzie są jeszcze ludźmi, a nie maszynami. W zasadzie, po co przy bramce stoi trzech ludzi? Wystarczyłby skaner do biletu i automatyczne drzwi – zauważa mężczyzna.

Ostatecznie rodzina znalazła osobę, która jako jedyna powiedziała, że rozumie ich i okazała wsparcie. – Pozdrawiamy panią ze straży granicznej, która na chwilę zapomniała o uniformie i zachowała się po ludzku. Niestety pan przy bramce uraczył nas jedynie oschłym stwierdzeniem: "Nie wywołujemy spóźnionych. Na wejście był 15 minut" – wspomina.

Opinie wśród internautów na temat tego zdarzenia są podzielone. Większość dopatruje się jednak winy rodziców i rozumie, że na lotniskach muszą obowiązywać pewne procedury. Potwierdza to rzecznik warszawskiego lotniska.

- Na lotniskach nie można naginać regulaminów. Poza tym za obsługę pasażerską odpowiedzialna jest firma handlingowa, która działa na zlecenie linii lotniczej, dlatego lotnisko Chopina de facto nie bierze udziału w obsłudze pasażerskiej - wyjaśnia w rozmowie z WP Kobieta przedstawiciel biura prasowego lotniska im. Fryderyka Chopina w Warszawie. - Nasze lotnisko jest tzw. "lotniskiem cichym", gdzie nie podajemy bez potrzeby informacji o pasażerach. To zależy od firmy handlinowej, czy pasażerowie są wzywani - dopowiada.

Spóźnieni rodzice przyznają, że źle przekalkulowali czas. - Nie przewidzieliśmy, że kontrola przed drugą z trzech bramek nam się przedłuży. Ponadto Jonatan uciekł nam i trzeba było gonić go po lotnisku. Szereg niefortunnych sytuacji, jak to z dzieckiem bywa – wyjaśnia.

Pomimo tego, że regulaminy dotyczące zasad panujących na lotniskach czy warunków przelotu są powszechnie dostępne, życie lubi płatać figle i takich sytuacji, jaka spotkała rodziców Jonatana, jest wiele.

Kredyt na odprawę

Monika marzyła, aby spędzić swoje 20. urodziny w wyjątkowym miejscu, więc razem z dwiema przyjaciółkami postanowiła, że wylecą z kraju na kilka dni. Dziewczyna znalazła w promocyjnej cenie bilety lotnicze do Wenecji oraz przyjemne lokum do zakwaterowania. – Ja nigdy nie byłam w tym mieście, ale dla moich przyjaciółek to miała być już druga podróż, więc sądziłam, że będą dobrymi przewodniczkami – wspomina 21-latka w rozmowie z WP Kobieta.

Jednak już na lotnisku Monika przekonała się, że nie można ślepo ufać nawet koleżance, która uważa się za doświadczoną globetrotterkę. – Olka, która często podróżuje, uparła się, że pokaże nam, jak robić odprawę na lotnisku. To był mój drugi lot w życiu, więc nie protestowałam – opowiada 21-latka.

W drodze na lotnisko Monika miała złe przeczucia. – Zaczęłam sugerować im, żebyśmy zrobiły odprawę przez aplikację w telefonie, bo linie lotnicze mają rygorystyczne regulaminy i lepiej wszystko mieć wcześniej załatwione – mówi. Jednak mimo tego przyjaciółki upierały się przy swoim pomyśle.

Monika, Ola i Elwira dotarły na lotnisko trzy godziny przed wylotem i minęło trochę czasu zanim podeszły do okienka, gdzie pasażerowie mogą dokonywać odprawy biletowo-bagażowej. – Pan powiedział, że już jest za późno na wygenerowanie karty w przeznaczonym na to terminie, ale jeśli nadal chcemy to zrobić, to musimy zapłacić 720 złotych – relacjonuje.

Przyjaciółki zdębiały. – Jedna usiadła na podłodze i się rozpłakała, specjalistka od latania zaczęła nas przepraszać, a ja tylko klęłam pod nosem – przyznaje Monika. Nagle Elwira poderwała się na równe nogi: "Pierd..ę, biorę kredyt! Chcę lecieć do Wenecji skoro już tutaj jesteśmy". Jak powiedziała, tak zrobiła. - Szybko się odprawiłyśmy i udało nam się wylecieć – opowiada Monika. – W drodze powrotnej ja wzięłam odprawę na siebie i zrobiłam to dużo wcześniej, żeby nie było powtórki z rozrywki – dopowiada.

Zasady są powszchnie znane i dostępne na stronach linii lotniczych. Każdy z pasażerów musi posiadać kartę pokładową, którą może wygenerować samodzielnie lub otrzymać na lotnisku. Można to zrobić przy stanowisku do odprawy biletowo-bagażowej lub w automacie. Jednak należy pamiętać o ograniczeniach czasowych: większość linii lotniczych wymaga wygenerowania karty do trzech godzin przed wylotem.

Współpasażerowie chcieli zabić ją wzrokiem

Anastazja, która na co dzień mieszka w Polsce, rok temu była na wakacjach w Izraelu. – Nie mam polskiego obywatelstwa, więc przy podróżach muszę mieć zawsze przy sobie kartę stałego pobytu – wyjaśnia. Kobieta podczas odprawy osobistej na lotnisku w Izraelu dała do kontroli paszport, w który wsunęła kartę. – Poinformowałam o tym panią, która sprawdzała moje dokumenty – zaznacza.

Kontrola przebiegła bez zarzutu, więc kobieta razem ze swoją mamą spokojnie skierowała się w stronę autobusu, który jechał na inny terminal. – Godzinę później stałyśmy w kolejce do wejścia na pokład. Podaję te same dokumenty do kontroli i słyszę, że jeszcze chcą zobaczyć kartę pobytu – wspomina. – W panice wywróciłam do góry nogami torbę i sprawdziłam kilka razy, ale nie znalazłam jej – dodaje.

Obsługa widząc strach i łzy w oczach dziewczyny, wezwała pomoc. – Opóźnili lot na 30 minut, a straż zaczęła bezskutecznie szukać dokumentu na dwóch terminalach. Na szczęście przypomniało mi się, że miałam w telefonie zdjęcie dowodu i to mnie trochę uratowało – wyjaśnia Anastazja. Pracownica lotniska dzwoniła do ambasady polskiej, aby sprawdzić, czy kobieta może wrócić do kraju. – Trochę czasu to zajęło, ale udało się, dostałam zgodę – mówi Anastazja.

Lot w sumie został opóźniony o 1,5 godziny. – Myślałam, że ludzie zabiją mnie wzrokiem, gdy wchodziłam do samolotu. Wszyscy siedzieli w środku i czekali na mnie – przyznaje.

Feralny pakunek

Magda dwa razy sprawdza, co wkłada do walizki przed wylotem. Podczas podróży do Tajlandii miała przygodę, która jeszcze długo będzie tkwić w jej pamięci. Wylatywałam z Londynu i tam moja walizka bez problemu przeszła przez wszystkie kontrole – wspomina. Następnie dziewczyna miała przesiadkę w Chinach, gdzie zatrzymano jej rejestrowany bagaż. – Ponoć były ogłoszenia na lotnisku, ale ja ich nie widziałam – twierdzi.

Nieświadoma tego, co się stało, wsiadła do kolejnego samolotu i finalnie wylądowała w Bangkoku. – Była noc, a na drugi dzień w południe miałam wylecieć na wyspę Phuket – wyjaśnia. Po wyjściu z samolotu dziewczyna długo stała przy taśmie i czekała, aż wyjedzie jej walizka. W końcu zrozumiała, że jej nie będzie i poszła zgłosić to obsłudze lotniska. – Babeczka zaczęła mówić do mnie po tajsku. Nic nie rozumiałam, więc przerażona poprosiłam, czy mogłaby po angielsku, a ona na to, że przecież mówi do mnie w tym języku – wspomina Magda. – Miała tak dziwny akcent, że nie szło się dogadać – dodaje. W końcu dziewczyna dowiedziała się, że jej walizka została zatrzymana na lotnisku w Chinach z powodu powerbanku, który do niej włożyła. – W Londynie przeszedł bez problemu i nikt nie powiedział mi, że w Chinach mogą być komplikacje – dodaje.

Magda musiała nieźle się nagimnastykować, żeby załatwić przesłanie bagażu na Phuket. – Musieli wysłać z Chin do Bangkoku, a z Bangkoku do Phuket, bo przecież z Chin do Phuket nie było bezpośrednio lotu – wyjaśnia.

W regulaminie każdego lotniska jest szczegółowo wypisana lista kategorii przedmiotów, których nie można zabierać ze sobą na pokład, oraz czego nie można pakować do bagażu rejestrowanego. Niektóre porty zabraniają przewożenia elektroniki w dużych walizkach, tłumacząc, że sprzęt może być przyczyną wybuchu pożaru w samolocie.

Krok od linczu

Często lotniskowe dramaty rozgrywają się także z winy osób trzecich i obsługa jest wówczas bezsilna. - Ostatnio wracałam z dziećmi z wakacji, podobnie jak kilkanaście innych rodzin. Każdy z nas był zmęczony, bo aby zdążyć na lot musieliśmy wstać bladym świtem. Jedyne o czym marzyliśmy po odprawie, to aby wejść do samolotu i zdrzemnąć się – opowiada Ewa.

Niestety wylot został opóźniony o pół godziny, ponieważ wywoływano dwie osoby z poprzedniego rejsu. - Kilkanaście razy wyczytywali nazwiska – wyjaśnia kobieta. Jak się później okazało, sprawcami opóźnienia i zbiorowej frustracji pasażerów była para Niemców, która siedziała na lotnisku akurat naprzeciwko rodziny Ewy. – Ze słuchawkami na uszach, pogrążeni w muzyce i zupełnie odcięci od rzeczywistości – wspomina.

Gdy w końcu zorientowali się, że są proszeni do samolotu, powoli wstali, zabrali walizki i poszli do bramki. – Żadnego "przepraszamy" ani wyrzutów sumienia na twarzy – opowiada Ewa. – Rodzice maluchów byli o krok od zlinczowania ich – dodaje.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (134)