Nauczyłam się żyć bez pieniędzy
Półtora roku temu dopadł ją znów okrutny los. Wystarczyła chwila nieuwagi. Dzwoniła jej starsza córka, która chciała podzielić się z matką radością, że zdobyła dobrą pracę. Lidia spieszyła się. Jeden nieuważny krok i spadła na beton z dachu domu letniskowego, który wspólnie z Arturem remontowali. Poczuła przeszywający ból i po chwili straciła przytomność. Helikopter, który po nią przyleciał, kołował nad Puckiem, a straż miejska razem ze strażakami usuwała urządzenia sportowe z boiska, gdzie miał wylądować. Dobrze, że była nieprzytomna, bo kiedyś samolot, którym leciała, miał problemy z lądowaniem. Przyrzekła sobie wtedy, że nigdy nie wsiądzie do czegoś, co lata. Obudziła się na łóżku szpitalnym na oddziale neurochirurgii w Nowym Dworze Gdańskim. Była sparaliżowania. Lekarze nie robili większych nadziei, że jeszcze kiedyś będzie kiedyś chodziła. Chociaż nie ustawali w staraniach o jej powrót do pełni zdrowia. Operacja wszczepienia tytanowego wspornika do kręgosłupa trwała prawie 11 godzin. Lidia ani przez
moment nie dopuszczała do siebie myśli, że już do końca życia pozostanie kaleką.
- Zaczęłam walczyć już od momentu, gdy obudziłam się na szpitalnym łóżku. Moja wielka wola życia spowodowała, że przy tym całym nieszczęściu, spotkało mnie tak wiele szczęśliwych przypadków. Zaciskałam zęby z bólu, który wydawał się nie do wytrzymania i uparcie ćwiczyłam. I starałam się kochać moje ciało. Trwało to prawie 9 miesięcy. Ogromnie pomagała mi moja rodzina: córki, Artur i siostra. Musiałam walczyć choćby dla nich, bo widziałam jak bardzo mnie kochają. Przez wiele długich dni moje nogi pozostawały bezładne i lodowate. Miałam, jak każdy, momenty zwątpień. Pewnego dnia lekarz powiedział do mnie niczym Chrystus do Łazarza: „wstań i idź”.
I poszłam.