Blisko ludzi„Nie kocham swojego dziecka”

„Nie kocham swojego dziecka”

Muszą być dzielne, skore do poświęceń i wyrzeczeń. W końcu mają najdroższy skarb, jaki można sobie wyobrazić - wydały na świat nowe życie, są matkami. Czasem jednak z trwogą przyznają: nie kocham swojego dziecka.

„Nie kocham swojego dziecka”
Źródło zdjęć: © 123RF
Aneta Wawrzyńczak

24.09.2012 | aktual.: 28.09.2012 16:08

Muszą być dzielne, skore do poświęceń i wyrzeczeń. W końcu mają najdroższy skarb, jaki można sobie wyobrazić - wydały na świat nowe życie, są matkami. Czasem jednak z trwogą przyznają: nie kocham swojego dziecka. I co wtedy?

„Z moim partnerem mamy 1,5-roczne dziecko. Partner mi pomaga, obydwoje mamy pracę i mieszkanie. Problem polega na tym, że ja nie kocham tego dziecka. Myślałam, że to się zmieni z czasem, ale nic się nie zmienia. Nie nienawidzę go, nie czuję do niego złych emocji, po prostu jest mi obojętne. Zajmuję się nim, wychowuję je, ale tyko z poczucia obowiązku. Bardzo się cieszę chwilami, kiedy mogę je oddać do dziadków. Są to jedne z najmilszych chwil, jakie mogę mieć. (…) Czuję się z tym źle, bo wszyscy mi mówili, żebym urodziła, bo jak urodzę, to pokocham. To samo czytałam w internecie, na forach, itp. To trochę były oszustwa i myślę, że duża część osób, które to mówiły, nie była w takiej sytuacji, a ma planowane dzieci, które były wyczekane i są kochane. To nieprawda, ze jak urodzisz, to pokochasz”, pisze użytkowniczka jednego z kobiecych forów w temacie: „Nie kocham swojego dziecka”.

Takich sieciowych wyznań jest wiele. Czasem matki znajdują współczucie i wsparcie. Nierzadko wprost przeciwnie.

Te delikatniejsze wpisy brzmią: „Dla mnie nie do pomyślenia. Dla mnie moje dziecko jest całym światem! Nie znam takich sytuacji, nie potrafiłabym czegoś takiego pojąć ani zrozumieć” albo „Nie mam pojęcia, jak można nie kochać maleństwa, które jest najpierw w brzuszku, a potem przychodzi na świat i jest szczęściem i miłością”.

Te ostrzejsze: „Trzeba ci mocnego kopa w dupę zasadzić, bo się każdy z tobą pieści, a ty wymyślasz jakieś brednie, żeby jeszcze więcej koło ciebie skakali” albo „To psychopatki”.

Kobieta – wyrodna matka

„Moje dziecko właśnie kończy 10 miesięcy, a ze mną jest z dnia na dzień coraz gorzej. To się chyba nigdy nie skończy. Mam go już serdecznie dosyć. Chciałabym, żeby go nie było. Najchętniej bym go oddała. Jego płacz tak mnie wkurza, że boję się, że zrobię mu krzywdę. To trwa od jego urodzenia. Jak zaszłam w ciążę, to się cieszyłam, ale po porodzie ta radość odeszła”.

Z mitem matki, która jest bez pamięci zakochana w swoim dziecku, w 2003 roku rozprawiła się Lionel Shriver, amerykańska dziennikarka i pisarka, w książce „Musimy porozmawiać o Kevinie”. Ta wstrząsająca powieść epistolarna jest nie tylko trzymającym w napięciu thrillerem, ale także dramatem, który porusza temat tabu. - Niestety o matkach, które wychowują dzieci bez uczucia, bez instynktu, prawie się nie mówi, a jest ich wiele. Dlatego książka Lionel Shriver, która odważyła się zapytać, co się dzieje, gdy nie kochasz swojego dziecka, wywołała w Wielkiej Brytanii burzę - mówiła w rozmowie z „Przekrojem” Tilda Swinton, która w ekranizacji powieści książki zagrała Evę, „wyrodną” matkę.

W pierwowzorze literackim Eva jeszcze przed zajściem w ciążę ma liczne obawy. „Bałam się, że stanę się archetypowym wyobrażeniem osoby stojącej w drzwiach - pulchnej, niechlujnie ubranej - machającej na pożegnanie i posyłającej całusy, która rąbkiem fartucha ociera oczy; ze smutkiem odwraca się, zamyka drzwi i idzie zmywać naczynia, a cisza w mieszkaniu napiera tak, jak zapadający się sufit”.

Późnej obawy tylko się pogłębiają, gdy stwierdza: „(…) stałam się własnością społeczną, ożywionym odpowiednikiem parku miejskiego. Potoczne wyrażenie teraz jesz za dwoje, kochanie jest próbą uświadomienia, że obiad nie jest już wyłącznie twoją prywatną sprawą”.

Wreszcie Eva wyznaje: „I tak, nienawidziłam nawet tego dziecka - które do tej pory nie przyniosło mi żadnej nadziei na przyszłość, żadnej historii, treści czy przewrócenia strony, a jedynie kłopoty, zażenowanie i dudniący, podziemny wstrząs, przetaczający się po podłodze, którą moim zdaniem byłam”.

Tilda Swinton przyznała też: - W naszym społeczeństwie to temat tabu. Panuje przekonanie, że w chwili, gdy na świat przychodzi nowy człowiek, automatycznie pojawia się wobec niego instynkt macierzyński. Trudno przyznać, że nie zawsze tak jest.

Z pracy terapeutycznej Barbary Matys-Wasileskiej i Aleksandry Jodko wynika, że w Polsce kobiety równie niechętnie przyznają się do problemów z miłością do swoich dzieci. - Jest im narzucona przez społeczeństwo pewna rola, w której matka bezwarunkowo kocha swoje dzieci, macierzyństwo ma we krwi i w pełni się w tym odnajduje. To tylko mit. Gdy kobieta rodzi pierwszy raz lub ma któreś dziecko z kolei, ale niekoniecznie rozwija się w niej uczucie do niego, najczęściej to jednak ukrywa - wyjaśnia Beata Matys-Wasilewska, psycholog i terapeutka.

Dlaczego niektóre kobiety potrafią kochać dziecko, gdy tylko poczują je pod swoim sercem, a w przypadku innych ta miłość przychodzi dopiero po kilku miesiącach, latach, a czasem nigdy? Beata Matys-Wasilewska wymienia różne powody: problemy z budowaniem bliskości z ludźmi, poczucie obawy przed bezwarunkowym poświęceniem się dziecku, wcześniejsze przykre doświadczenia w kontaktach z osobami, przez które kobieta była wykorzystywana lub manipulowana. Najważniejsze są jednak doświadczenia z dzieciństwa.

- Jeszcze nie znałam przypadku, gdzie podłoże wynikałoby z innych przyczyn niż to, co wyniesione zostało z domu, gdzie albo miłość była w bardzo specyficzny sposób okazywana, na przykład jeśli jesteś grzeczna, to jesteś okej, jeśli jesteś niegrzeczna, to cię odrzucamy, albo gdzie panował „zimny chów”, bez przytulania, bez ciepłych komentarzy, bez słów, które rozwijają dziecko. Przyczyną mogą być też typowe nadużycia, które boleśnie zapadają w pamięć i psychikę kobiety - wyjaśnia Matys-Wasilewska. Dodaje, że taka osoba może zbudować rodzinę, ale będzie wobec niej zdystansowana.

Aleksandra Jodko, psycholog kliniczny, seksuolog i wykładowca SWPS wyjaśnia z kolei, że przyczynami mogą być m.in. lęk przed nieuchronną zmianą, jaką wnosi pojawienie się dziecka, brak wsparcia ze strony społeczeństwa i najbliższych osób czy wreszcie samo dziecko. - Czasami mówi się, że nie ma trudnych dzieci, są tylko trudni rodzice, a to nieprawda. Są takie dzieci, które ciężko jest pokochać. Cały czas płaczą, nie lubią się przytulać, niechętnie jedzą, mało śpią. To takie sytuacje, w których obok miłości jest wiele lęku, poczucia odrzucenia i niespełnienia w macierzyńskiej roli, a głęboka miłość pojawia się później.

Ekspertka dodaje też, że problem matek, które nie kochają własnych dzieci, dotyka trzech grup kobiet. Pierwszą są te cierpiące na depresję poporodową, która dotyczy ok. 10% młodych matek, a smutek poporodowy kolejnych 40%. Druga grupa to kobiety, które nie planowały ciąży i dziecko zmienia ich życie na niekorzyść. Trzecią stanowią matki o zaburzonej osobowości, zachwianej uczuciowości, problemach z kochaniem w ogóle.

Skalę zjawiska jednak trudno oszacować, bo matki rzadko się przyznają do swoich rozterek. Nawet jeśli tak się dzieje, to zdradzają swój sekret anonimowo, na forach internetowych, gdzie niejednokrotnie spotykają się z ostrą krytyką. - W internecie jest ogromne lobby Matek Polek, które używają zdrobnień, piszą, że nosiły dzieciątko pod serduszkiem, trzymały przy piersiątku. To są komentarze pozbawione głębszej refleksji - uważa Aleksandra Jodko.

Beata Matys-Wasilewska mówi, że nie zna żadnej matki, nawet kochającej swoje dziecko, która nie przeżywałaby pewnych dylematów w stosunku do niego, w pewnym momencie nie miałaby go kompletnie dość, chciałaby się od niego zdystansować, ponieważ nie radzi sobie ze swoimi emocjami. - Natomiast społeczny ostracyzm w tym temacie jest potworny. Oczekiwania są takie, że dom ma być sprzątnięty, świeżo ugotowana zupa, dziecko zadowolone, przewinięte, najedzone, a mama ma się krzątać i przyjmować gości. Oczywiście musi być też atrakcyjna i zadbana i znaleźć czas, żeby poczytać, gdy wszyscy domownicy są zadowoleni i śpią. I już więcej nie potrzebuje od życia - mówi psycholog i terapeutka.

Według niej otoczenie często zapomina, że jeśli kobieta nie zadba o siebie i swoje potrzeby, będzie niewydolna jako mama, nie będzie miała siły, żeby zajmować się dzieckiem. Co więcej, bardzo szybko zakwitnie w niej złość do malucha, bo będzie czuła, że zabiera jej czas i możliwości realizowania własnych potrzeb. - A wiadomo, że małe dziecko nie będzie realizowało potrzeb dorosłej kobiety. Ona sama ma o to zadbać. Szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko - wyjaśnia Beata Matys-Wasilewska.

- Takiej matce najczęściej towarzyszy poczucie winy i lęk. Poczucie winy, bo społeczeństwo nam mówi, że dziecko trzeba kochać, więc ona czuje się winna, że robi mu krzywdę, nie kochając go. Lęk, bo boi się oceny - wyjaśnia Jodko. Przyznaje też, że mówienie pacjentkom wprost, jaka może być przyczyna ich zmartwień, bardzo pomaga. - Czują gigantyczną ulgę, gdy dowiedzą się, że to jest możliwe, że inne kobiety też tak mają, że to się może zmienić - mówi Aleksandra Jodko.

Co odczuwa dziecko?

„Walnij się w łeb. Prawda i tak wyjdzie na jaw i dziecko będzie nieszczęśliwe, bo jest niekochane przez mamę”.

O ile „walnięcie się w łeb” nie rozwiąże problemu, o tyle tłumienie w sobie negatywnych emocji faktycznie odbija się na dziecku. - Jeżeli przyjmuje się swoje emocje do wiadomości, można coś z tym zrobić. Ale jeśli nie, to dziecko i tak wyczuwa złe nastawienie matki. Nie wie, o co chodzi, nie może się też nauczyć, że to co robi, ma wpływ na innych ludzi. Nigdy tak silnie nie odczuwamy jak w dzieciństwie, a o tym, jak relacja z matką wpływa na dalsze życie dziecka, można by napisać trzytomowy podręcznik. Matki w ponad 90 procentach kochają swoje dzieci, a te pozostałe kilka procent to często kwestia zmęczenia, zdenerwowania. To samo dotyczy przecież relacji z innymi ludźmi, rodzicami, partnerem, znajomymi. Tym matkom trzeba po prostu pomóc - przekonuje Aleksandra Jodko.

Beata Matys-Wasilewska również podkreśla, że dzieci wyczuwają emocje matek. - W pierwszych latach swojego życia mają naprawdę duży zasób słów, choć nie potrafią ich werbalizować, odbierają świat emocjami. Jak membrana chłoną wszystko, co się dzieje: mimikę, gesty, ton głosu, fizyczne zbliżanie się i odpychanie. To wszystko jest rejestrowane. Dziecko wie, które z rodziców trzyma je na dystans - mówi.

Jako terapię zaleca zagłębienie się we własne problemy, znalezienie źródła i odblokowanie się. - To samo wychodzi, bo dziecko jest bardzo wdzięczne w kontakcie. Jeśli tylko widzi naszą życzliwość i otwarcie, automatycznie się nam oddaje, nie wymaga niesamowitego przepracowania, bo od urodzenia jest nastawione na swojego rodzica. To rodzic czasami musi otworzyć się na swoje dziecko - wyjaśnia terapeutka.

Mężczyzna

„Kiedy urodziła się moja córeczka, przechodziłam to samo. Po porodzie byłam słaba, miałam anemię, byłam niewyspana, obolała, zostawałam z córeczką na cały dzień sama, bo mąż pracował... Ona często płakała, nie wiedziałam, o co jej chodzi. Boże, jak sobie przypomnę, to płaczę. Modliłam się do Boga, żeby dał mi miłość. Żebym mogła ją zacząć kochać. Żeby zabrał ode mnie te wstrętne myśli (nachodziły mnie myśli, że lepiej byłoby, gdyby w ogóle się nie urodziła)”.

Gdzie w tym wszystkim jest miejsce mężczyzny? Aleksandra Jodko przekonuje, że ojciec odgrywa kluczową rolę. - U tych matek, które mają stany depresyjne czy niechęć do swojego dziecka, najczęściej wygląda to tak, że tata po prostu wychodzi. Gdy pojawia się dziecko, w życiu matki zmienia się wszystko: nie ma czasu wyjść do pracy, zająć się sobą, spotkać się ze znajomymi, a w życiu ojca nic się nie zmienia: wychodzi rano, wraca po południu, ma te same marzenia czy pragnienia, a dziecko jest tylko takim dodatkiem. Maluch często nie wchodzi w obszar „ja” ojca, a wchodzi w obszar „ja” matki - wyjaśnia.

Zachęca jednocześnie mężczyzn, by aktywniej uczestniczyli w życiu dziecka i swoich partnerek oraz szanowali ich emocje i zmęczenie. - Część pacjentów mówi: kobiety są do tego stworzone. Otóż nie są, na pewno nie bardziej niż mężczyźni, one się po prostu dostosowują do społecznych oczekiwań - wyjaśnia Aleksandra Jodko.

Barbara Matys-Wasilewska przyznaje natomiast, że zna mężczyzn, którzy rozwijają się, dużo czytają, są empatyczni, wczuwają się w to, co się dzieje w domu, starając się zrozumieć, co przeżywa kobieta. - Oni faktycznie motywują swoje partnerki do tego, żeby zadbały o siebie, organizują pomoc, opiekę dla dziecka, a sami spędzają czas z partnerkami - mówi terapeutka. Ale jest też druga grupa mężczyzn, dla których miejsce kobiety jest w domu, nawet jeśli robi karierę. - Im wygodnie jest nie widzieć problemu. Gdy jest agresywna, odpowiadają: przecież siedzisz w domu, nic nie robisz, co tam dziecko. Nie wiedzą, jaki to ciężar, bo się tym nie zajmują - wyjaśnia.

Czasami nie w samym mężczyźnie tkwi problem, ale… w jego matce. - Niektóre teściowe oczekują, że skoro one się poświęciły dla domu i dziecka, ich synowe powinny być tak samo „umęczone” jak one. Jeśli kobieta tego nie robi, znów pojawia się ostracyzm i nakręcanie syna, żeby przyjrzał się żonie, bo ona nie wywiązuje się z obowiązków - mówi terapeutka.

Co robić?

Psycholożki przekonują, że najczęściej negatywne emocje mijają. Potrzeba tylko trochę pracy. - Terapia to zawsze jest kwestia indywidualna, ale najczęściej pomaga pokazywanie, co się zmieniło, a co nie, z czego trzeba zrezygnować, a z czego niekoniecznie i kto może przejąć role opiekuńcze wobec dziecka. To przynosi ulgę, bo matka zaczyna rozumieć, że nie jest jedyną osobą, które potrafi dobrze zatroszczyć się o dziecko - radzi Aleksandra Jodko.

Według Barbary Matys-Wasilewskiej terapia kobiet zaczyna się od dojścia do źródła problemu. - Czasami jest to przesunięcie uczuć z innej osoby, z którą mieliśmy bardzo kontrowersyjne emocje. Na przykład z pewnych powodów odsuwałyśmy matkę i automatycznie, gdy same stajemy się matkami, mogą pojawić się problemy z bliskością i kochaniem własnych dzieci. Uświadomienie sobie, przepracowanie uczuć, jakie mieliśmy w stosunku do rodzica, odblokowuje nas i ta miłość samoistnie się pojawia. To dzieje się stopniowo, bo na co dzień czasami rozbrajają nas banalne sytuacje, które utrudniają kontakt z dziećmi. Kluczem jest odkrycie innego spojrzenia na te same sprawy, także spojrzenie, jak czasem w banalny sposób możemy uzdrowić relację z dzieckiem bez żadnego wysiłku - zaleca terapeutka.

Najlepszym podsumowaniem będą tu słowa jednego z forumowiczów, który w odpowiedzi na kolejny temat pt. „Nie kocham swojego dziecka”, pisze: „Wierzę w to, że są matki, które nie kochają lub twierdzą, że kochają, a mają bardzo wykoślawione pojęcie miłości, ranią do bólu. Czasami ta, która twierdzi, że nie kocha - nie zawsze ma rację. Miłość nie zawsze jest łatwa”.

(aw/sr)

POLECAMY:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (197)