Olga Bończyk: „Dosyć tego!”
Agata Młynarska: Dzisiaj moim gościem jest Olga Bończyk, aktorka i piosenkarka. Gdy ją poznałam, a było to w 2000 roku, śpiewała w Teatrze „Roma”. Olga cała jest muzyką, śpiewa pięknie i szlachetnie. Za każdym razem, kiedy jej słucham, nie mogę uwierzyć w to, że wychowali ją niesłyszący rodzice.
16.01.2012 | aktual.: 20.01.2012 16:51
Agata Młynarska: Dzisiaj moim gościem jest Olga Bończyk, aktorka i piosenkarka. Gdy ją poznałam, a było to w 2000 roku, śpiewała w Teatrze „Roma”. Olga cała jest muzyką, śpiewa pięknie i szlachetnie. Za każdym razem, kiedy jej słucham, nie mogę uwierzyć w to, że wychowali ją niesłyszący rodzice.
A.M.: Olgo, jak wytłumaczyłaś rodzicom, że dźwięki są tym, co kochasz?
O.B.: Pierwszy sygnał, że ja i mój brat jesteśmy utalentowani muzycznie, wyszedł od naszej przedszkolanki, pani Zosi, która poinformowała moich rodziców o tym fakcie. Zresztą sami dawaliśmy rodzicom znać, że chcemy kształcić się w szkole muzycznej.
A.M.: Jak opowiedziałaś o tych dźwiękach rodzicom, skoro ich nie słyszeli?
O.B.: Z mamą o tyle było prościej, że słuch straciła w wieku siedemnastu lat. Świat dźwięków pamiętała więc doskonale. Natomiast tata stracił słuch w wieku pięciu lat. Nie znał tego świata tak, jak mama. Mój brat, Mirek, jest ode mnie starszy, gra obecnie w orkiestrze Agnieszki Duczmal. Poszedł do szkoły muzycznej chyba głównie na skutek opinii wychowawców z przedszkola. Ze mną sprawa nie była tak prosta. Kiedy okazało się, że również jestem utalentowana muzycznie i też powinnam kształcić się w takiej szkole, rodzice nie chcieli się na to zgodzić. Wiedzieli już, z czym taka edukacja się wiąże i pragnęli, żebym poszła do normalnej szkoły podstawowej. Ale pamiętam swoją ogromną determinację. W naszym domu była szafka, na której znajdował się – czarno-biały w tamtych czasach – telewizor. Szafka miała szufladkę. Wyciągałam tę szufladkę i udawał, że gram na pianinie. Kiedy jednak mama powiedziała, że nie pójdę do szkoły muzycznej, pamiętam, jak, nożem a później długopisem, wyrżnęłam na tej szufladzie coś na
kształt klawiatury. Na niej „grałam”. Kiedy mama zobaczyła, że niszczę w domu meble, stwierdziła chyba, iż nie ma sensu walczyć dalej z pasją dziecka.
A.M.: Grałaś i śpiewałaś mamie?
O.B.: Starłam się bardzo, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że nie słyszy. Robiłam więc popisy przed słyszącymi koleżankami i znajomymi mamy. To była pierwsza moja widownia. Widownią było też moje lustro. Stałam przed nim ze skakanką w ręku, udając, że to mikrofon. Publiczność – wirtualna – była gdzieś tam w tle. Jako sześciolatka, dostałam od mamy adapter Bambino 2, kilka winylowych płyt pań Santor, Kunickiej, Koterbskiej, Mieczysława Foga, Wojciecha Młynarskiego i paru innych fantastycznych wykonawców. Oni byli pierwszymi moimi mistrzami, którzy kształtowali mój gust muzyczny. Słuchając tych płyt udawałam, że to ja śpiewam te wszystkie piosenki. W ten sposób tworzyłam sobie w dziecięcej wyobraźni własny, artystyczny świat.
A.M.: Twoje marzenie się spełniło. Pamiętam dobrze jeden z odcinków programu „Jak oni śpiewają”. Wybrałaś piosenkę „Cudownych rodziców mam”. Śpiewając ją, popłakałaś się, myślę, że wiele osób wtedy płakało razem z tobą...
O.B.: Nawet dzisiaj, gdy ludzie zaczepiają mnie na ulicy, wspominają ten moment ze wzruszeniem.
A.M.: Co sprawiło, że tak bardzo poruszyło cię śpiewanie tej piosenki?
O.B.: Uświadomienie sobie, że moich rodziców już nie ma, że stoję na scenie, spełniając swoje marzenie, ale mogę to robić właśnie dzięki nim. To oni, kiedy miałam sześć lat, zdecydowali, że mogłam pójść do szkoły muzycznej oraz tworzyć swój świat muzyki i teatru. A kiedy wiele osób wątpiło i próbowało przekonać mnie, że tracę i marnuję czas i powinnam zająć się czymś innym, to rodzice właśnie we mnie wierzyli. To oni mnie i mojemu bratu dodawali sił oraz otuchy. Dzisiaj, kiedy mogę już odcinać kupony w swoim zawodzie i cieszyć się jego cudownymi rzeczami, tych rodziców nie ma. Myśl o tym, że moi rodzice nigdy nie mogli skosztować owocu swojej pracy i poświęcenia dla mnie, napełniła mnie ogromnym wzruszeniem, gdy śpiewałam wtedy w telewizyjnym programie. Zresztą zawsze się wzruszam, gdy myślę o tym, jak wiele energii moi niesłyszący rodzice poświęcili na wychowanie dwójki swoich utalentowanych dzieci.
A.M.: Domyślam się jak bardzo byś chciała, żeby usłyszeli Twoja ostatnia płytę z piosenkami Kaliny Jędrusik.
O.B.: To płyta przeze mnie wyczekana i wymarzona od wielu lat. Udało mi się ją nagrać z orkiestrą symfoniczną, czyli jest to jakby zderzenie dwóch światów, w których żyję: muzyki klasycznej, która mnie ukształtowała, i teatru. Kalina Jędrusik była też przecież fantastyczną aktorką. Sięgnięcie po taki materiał stanowiło dla mnie ogromne wyzwanie, ale także skonfrontowanie się z piosenkami, z których – śmiem twierdzić – wiele artystek nie chce dotykać. Dlatego, żeby nie być porównywana z Kaliną Jędrusik. Po jej śmierci do tej pory nie zdarzyło się, by jakaś artystka wzięła na warsztat te piosenki.
A.M.: Wysłuchałam tej płyty wspólnie z moim ojcem, był pod dużym wrażeniem. Zresztą jest na niej piosenka, którą napisał dla Kaliny Jędrusik – „La valse du mal”. Jej słowa brzmią: „Jest taki walczyk, co mnie zniszczyć chce, co się za mną snuje”. Masz w życiu takie „walczyki”, które snują się za tobą i chcą cię zniszczyć?
O.B.: Mam czterdzieści cztery lata i sporo takich „walczyków” za sobą. Pewnie też – jak znam życie – wiele ich przede mną. Ale z takimi „walczykami” nauczyłam się nie tyle walczyć co dogadywać. Zakrętów i momentów, które próbowały „wbić mnie w ziemię” było wiele. Miałam też dużo takich chwil, w których przestawałam wierzyć w to, że życie ma sens, że ma go także to, czym się zajmuję. Ale dzisiaj nie ma potrzeby tych chwil przywoływać. Myślę jednak, że najważniejszą cezurą w moim życiu była chwila, kiedy zamknęłam drzwi za Olgą, która w siebie nie wierzy, ma mnóstwo kompleksów i czuje, że cały świat jest przeciwko niej.
A.M.: Czy sądzisz, że mogło to mieć związek z rodziną, w jakiej się wychowywałaś? Czuliście się z bratem czasami gorsi ze względu na niesłyszących rodziców?
O.B.: Zdecydowanie tak.
A.M.: Wstydziłaś się tego?
O.B.: Tak. Miałam świadomość, że pochodzę z „innego”, „gorszego” domu, że nie jestem dziewczyną, z którą warto się kolegować, bo w zamian za to koleżeństwo nie otrzyma się zbyt wiele. Moi rodzice niczego nie mogli załatwić, w niczym pomóc…
A.M.: Jednak dla ciebie byli ogromnym wsparciem.
O.B.: To prawda. Gdy wracałam do domu po szkole, czekał na mnie zawsze obiad, mama brała mnie na kolana, przytulała i „wysłuchiwała” w języku migowym każdej mojej dziecięcej rozterki. Mogłam się jej wypłakać, poskarżyć. Kiedy czegoś potrzebowałam, zawsze była.
A.M.: Zdumiewające jest to, gdy mówisz o słuchaniu dziecka przez niesłyszących rodziców. To musiało być gdzieś w oczach, w dotyku…
O.B.: Tak. Z bratem mamy wypracowany dodatkowy zmysł. Nie wiem, jak go nazwać. Wyczuwa się tym zmysłem coś poza dotykiem, słowem… Wtedy w drugim człowieku dostrzega się nawet drgnienie mięśnia na twarzy. Osoby niesłyszące mają dar takiego pozazmysłowego wyczuwania. Dlatego z bratem jesteśmy tak bardzo wrażliwi i wyczuwamy intencje ludzi. Ta nadwrażliwość czasami jest zgubna. Z pewnością należę do osób, które zbyt mocno angażują się w pewne sprawy. Uczę się tego, by nie działało to przeciwko mnie.
A.M.: Wspomniałaś kiedyś, że twoja mama uczyła cię od najmłodszych lat, że zawsze powinnaś liczyć wyłącznie na siebie. Dzięki temu jesteś niezależna, pewna siebie?
O.B.: Pewności siebie na pewno mnie to nie nauczyło. Wypracowałam ją dopiero w trakcie swojego życia, dość niedawno. Zrozumiała, że nie muszę podlegać prawom osób trzecich, nie muszę posiłkować się ich opiniami. Mogę po prostu uwierzyć w to, że jestem fajną babą, że mam talenty, którymi mogę się chwalić i dzielić się nimi, bo mam do zaproponowania artystycznie bardzo wiele. I że tylko ode mnie będzie zależało, ile dla siebie zrobię. Nie ukrywam, że przez wiele, wiele lat byłam osobą, która w siebie nie wierzyła, pomimo że rodzice we mnie i w brata starali się tę wiarę w siebie wlewać. Ale pamiętaj też o tym, że bardzo szybko straciłam mamę. Zmarła, kiedy miałam osiemnaście lat. Tata był czuły, do ostatnich dni wyrażał zainteresowanie tym, co robię, ale takiej więzi, jak z mamą, z nim nie miałam. Mama zaszczepiła mi także kręgosłup moralny. Jestem osobą, która niełatwo idzie na kompromisy, ulega modom i nie daje się wrzucić w pewne nurty.
A.M.: Mama nauczyła cię też gotować.
O.B.: Naturalnie. Pierogi, rosoły... Wiele rzeczy potrafię, których nauczyła mnie mama.
A.M.: Żyjemy w czasach, w których miłość do sztuki nie wystarcza, żeby móc ją uprawiać. Ty poradziłaś sobie znakomicie: zamiast czekać na zawodową propozycję, złożyłaś ją sobie sama. Stałaś się menadżerem.
O.B.: Postąpiłam podobnie jak ty. Też przestałaś przecież słuchać ludzi, którzy wmawiają kobietom po czterdziestce, że ich życie już się kończy. Nie chcę bezczynnie czekać na starość. Odnoszę wrażenie, że do czterdziestego roku życia wiele rzeczy umknęło mi, bo bałam się realizować swoje marzenia. Po przekroczeniu czterdziestki powiedziałam: „Dosyć tego!”.
A.M.: Między innymi postanowiłaś zrealizować spektakle, w których grasz. Na przykład sztukę „Za rok o tej samej porze” w Teatrze „Kamienica”. Grasz tam razem z Piotrkiem Gąsowskim. Fajnie jest patrzeć, jak ktoś realizuje własne marzenia.
O.B.: To marzenie miało dwadzieścia lat. Jeszcze będąc na studiach znalazłam ten scenariusz. Wtedy byłam za młoda, żeby zagrać tę rolę. Teraz, gdy szukałam pieniędzy na zrealizowanie sztuki teatralnej, pomyślałam, że to jest ten moment, by wstawić „Za rok o tej samej porze”. W Teatrze „Kamienica” złożyłam propozycję. Polegała ona na tym, że zaproponowałam siebie i reżysera. Reżyser natomiast dostał propozycję znalezienia mi partnera do tej sztuki. Usłyszałam od Grzegorza Chrapkiewicz: „Piotrek Gąsowski będzie najlepszy”.
A.M.: Prywatnie nasz serdeczny przyjaciel.
O.B.: Nie myślałam o nim. Wiesz dlaczego? Po prostu bałam się go. Piotrek jest dzisiaj niebywale popularną osobą i, chociaż znamy się prywatnie, obawiałam się, że może on nie zechce ze mną zagrać.
A.M.: Dopada cię jeszcze ten brak wiary w siebie.
O.B.: A widzisz. Niby w siebie wierzę, ale są takie chwile, gdy rozważam, czy nie jestem za malutka. Piotrek dostał propozycję od Grzegorza, bardzo szybko przeczytał scenariusz i chyba poczuł, że ta rola może być dla niego fantastycznym wyzwaniem. Mało tego, śmiem twierdzić, że wręcz życiową rolą. Piotrek zgodził się, a dla mnie było to „złapanie Pana Boga za nogi”. Muszę z dumą powiedzieć, że ta rola również dla mnie jest rolą życia. To piękna historia i do obejrzenia, i do przeżycia. Podczas tego spektaklu można fantastycznie się bawić, wzruszać się, ale też dużo dowiedzieć się o mężczyznach i kobietach.
A.M.: Może przydałby się reżyser, który zrobiłby casting nie na osobę, z jaką możesz zagrać w sztuce, lecz w życiu?
O.B.: Po pierwsze – nic na siłę. Po drugie – chyba nie casting. Ciągle wierzę gdzieś podskórnie – bo tego nauczyła mnie mama – że miłość przychodzi ze strony, z której się nie spotykamy jej nadejścia. Casting by się nie sprawdził przy mojej niepokornej duszy i nieprzewidywalności. Zawsze przyciągałam cudnych bardzo, ciekawych ludzi, z którymi potem z trudem udawało mi się przeżyć więcej niż kilka lat.
A.M.: Co daje ci szczęście w samotności? Praca czy coś jeszcze?
O.B.: Praca, oczywiście. W tej pracy bardzo się spełniam. Ale nie będę się tego wypierać, że powroty do domu, w którym co prawda czekają na mnie dwa koty, bywają trudne. Czasami chciałoby się, by był w nim mężczyzna, który robi ciepłą kąpiel albo nalewa lampkę wina i przygotowuje ci kolację.
A.M.: A może jest tak, że pewność siebie i odwaga również odbierają coś kobiecie?
O.B.: Usłyszałam taką opinię o sobie. Wielokrotnie. Dzisiaj nie próbuję z tym polemizować. Chyba rzeczywiście tak jest. Ten świat taki się stał. Kobiety bywają nieprawdopodobnie silne, a nawet władcze. To one biorą życie w swoje ręce, a mężczyźni, niestety, nam niewieścieją. Nie spodziewali się tego, że, oddając pole kobietom, oddają im również coś, co było zarezerwowane wyłącznie dla nich. Mężczyźni nie są już dzisiaj łowcami, kobiety same łowią, wiele rzeczy sobie organizują. A ja bym chciała, żeby mnie jakiś myśliwy dopadł… I uwiódł, i pognał ze mną na rumaku w przestrzeń dla mnie nieznaną.
A.M.: Jesteś, Olgo, gościem na wielką prośbę czytelniczek mojego portalu Onaonaona.com.
O.B.: Bardzo mi miło, dziękuję i cieszę się. Jest to znowu dowód na to, że kobiety są ciekawe kobiet.
A.M.: A kto bardziej cię wspiera: faceci czy kobiety?
O.B.: Kobiety są chyba największym dla siebie wsparciem. Rozumiemy siebie i swoje potrzeby i dlatego umiemy szybko na nie reagować.
A.M.: A w czym najbardziej zawiedli cię mężczyźni?
O.B.: W tym, że nie potrafili zbudować mi poczucia bezpieczeństwa. Ale to nie jest tak, że skoro faceta nie ma w moim domu, to bezradnie rozkładam ręce. Poradzę sobie i z facetem, i bez faceta.
A.M.: Trzymam zatem mocno kciuki za twoje szczęście i dziękuję ci bardzo za to spotkanie.
O.B.: Dziękuję bardzo.