Blisko ludziPani od śmierci

Pani od śmierci

Pani od śmierci
Źródło zdjęć: © arch. prywatne
Aneta Wawrzyńczak
25.03.2016 10:42, aktualizacja: 25.03.2016 12:57

Ma 30 lat, ale wygląda na znacznie mniej, ze swoją delikatną buzią śmiało mogłaby uchodzić za nastolatkę, z czarną bluzą, spodniami i butami - taką zbuntowaną, co się śmiercią może i fascynuje, ale na papierze, a jeszcze lepiej w telewizorze. Anna Włochowska jest tanatokosmetolożką i kończy właśnie kurs zaawansowanej balsamacji zwłok.

Ma 30 lat, ale wygląda na znacznie mniej, ze swoją delikatną buzią śmiało mogłaby uchodzić za nastolatkę, z czarną bluzą, spodniami i butami - taką zbuntowaną, co się śmiercią może i fascynuje, ale na papierze, a jeszcze lepiej w telewizorze. Anna Włochowska jest tanatokosmetolożką i kończy właśnie kurs zaawansowanej balsamacji zwłok.

Aneta Wawrzyńczak: Malowanie zwłok? Serio?
Anna Włochowska: Prawdę mówiąc zawsze mnie fascynowała medycyna, ale od strony patologii. Nie zdecydowałam się na studia w tym kierunku tylko dlatego, że medycynę w Polsce można studiować wyłącznie dziennie, a ja chciałam jednocześnie pracować. Zrezygnowałam więc i myślałam, że to pozostanie tylko w sferze moich niespełnionych marzeń, zainteresowań, namiętnego oglądania "Doktor G - lekarz sądowy" (programu dokumentalnego, w którym dr Jan Garavaglia bada przypadki tajemniczych zgonów - red.) i tego typu filmów.

Ale nie pozostało…

Przypadkiem w internecie trafiłam na wywiad z panem Adamem Ragielem (najbardziej znanym polskim balsamistą i technikiem sekcyjnym), zaczęłam szukać informacji, trafiłam na stronę Polskiego Centrum Szkolnictwa Funeralnego, zapisałam się na kurs.

Tak od razu?

Zdecydowanie! Zadzwoniłam tylko do mamy ze słowami: "mamo, mamo, wiesz, co znalazłam?!".

Mama nie złapała się za głowę, nie powiedziała: Boże, to jednak będziesz się przy, przepraszam za kolokwializm, przy trupach babrała?

Nie! Mama słysząc tę radość w moim głosie powiedziała tylko: "to idź, dziecko, idź".

To nie był słomiany zapał? Ani cienia wahania?

Nigdy nie miałam wcześniej do czynienia ze zwłokami, więc nie wiedziałam, czy dam radę, bo jestem osobą dość wrażliwą na zapachy, a w prosektorium, wiadomo, są one obecne, więc stwierdziłam, że zacznę od weekendowego kursu tanatokosmetologii, czyli profesjonalnej kosmetyki i wizażu pośmiertnego. Ale jak wróciłam z kursu, to mama stwierdziła, że tak szczęśliwej dawno mnie nie widziała.

(śmiech)
Ja wiem, ale taka jest prawda.

I co z tymi zapachami?

Od razu mieliśmy do czynienia ze zwłokami. Raz skorzystaliśmy z odświeżacza, on ma taki cynamonowy zapach, ale efekt był gorszy od zamierzonego, więc wolę nie mieszać. Po jakimś czasie się uodporniłam na to, już po prostu o tym nie myślę.

To zrobiła pani ten kurs weekendowy… Jaką mieliście tam ekipę? Ile osób?

Czworo nas było.

I ile kobiet?

Same kobiety.

Same kobiety? Jakoś na chłopski rozum wydawałoby się, że to może nie tyle brudna robota, co trudna, chyba bardziej dla faceta. Choć z drugiej strony ogólnie mówi się o tym, że niby kobiety są bardziej odporne psychicznie.

Z jednej strony tak, ale z drugiej wydaje mi się, że na kursach jest więcej kobiet, bo mężczyznom jest łatwiej do tego zawodu się dostać, bo mężczyzna idzie do zakładu pogrzebowego, zatrudnia się jako żałobnik czy kierowca i jest już w branży, powoli się w to wszystko wdraża. A kobieta, żeby się do tej branży dostać, musi mieć jakiś dokument na potwierdzenie swoich umiejętności.

Sugeruje pani, że mamy w branży "okołośmiertnej" szklany sufit dla kobiet?

Coś w tym może być. Na wielu pogrzebach byłam i nigdy nie widziałam kobiety jako kierowcy karawanu, wśród żałobników też, grabarza tym bardziej. Zmierzam do tego, że mężczyźni też muszą mieć zrobione kursy, certyfikaty, ale żeby mieć kontakt z tą branżą, nie muszą od tego zaczynać, mogą doświadczenie zdobywać "od środka".

Pani do branży delikatnie weszła, skończyła ten weekendowy kurs…

I od razu pojechałam do babci pochwalić się certyfikatem. Może sobie pani wyobrazić minę 90-letniej kobiety, jak się dowiaduje, że jej ukochana wnuczka skończyła taki kurs. Przeraziła się i powiedziała: "no, łapiducha to jeszcze w rodzinie nie mieliśmy". Później jej wszystko wyjaśniłam i stwierdziła, że z taką fascynacją o tym opowiadam, że chyba rzeczywiście to jest to, co chcesz robić. A ja już wtedy widziałam, że idę dalej, czyli na balsamację.

I to już jest dłuższy kurs, dziewięć miesięcy.

Najpierw była teoria, rozkład ciała, chemia pośmiertna, anatomia człowieka. Teraz mamy część praktyczną.

Słyszałam, że można nieźle na tym zarobić.

Istnieje w polskim społeczeństwie taki stereotyp, że jeśli ktoś zajmuje się tą profesją, to po pierwsze dużo zarabia, po drugie musi mieć coś z psychiką, po trzecie - odreagowuje poprzez alkohol albo inne używki, bo "nikt normalny się tym nie zajmuje".

To ile pani pije?

Oj, mało. Czasem, jak się spotkam ze znajomymi na imprezie. Ale absolutnie czegoś takiego nie ma, że mieliśmy ciężki przypadek na kursie, że muszę po powrocie do pokoju hotelowego się napić, żeby odreagować.

Człowiek ponoć przesiąka tym zapachem.

Ostatnio nawet robiłam testy na znajomych, bo ja tego nie czuję, więc pojechałam prosto z kursu do rodziców i niczego nie czuli, sąsiadka też nie.

Są jakieś mity branżowe?

Kości nie łamiemy, poprzez odpowiedni masaż, stężenie ustępuje. I ubrania nie są rozcinane, choć pewnie spotka się mniejsze zakłady pogrzebowe, gdzie te praktyki są wciąż żywe, natomiast w profesjonalnych zakładach absolutnie, ciało jest ubierane jak w przypadku żywego człowieka. Coś jeszcze? Nie kładzie się monet na oczach, są metody, żeby skórę naciągnąć i żeby oczy zostały zamknięte.

Była pani mrocznym dzieckiem, nastolatką? Wie pani, czarne paznokcie, lalki Barbie przerobione na voodoo, pentagram malowany czarnym długopisem na ręku?

Aż tak to nie (śmiech). Byłam bardziej chłopczycą, prędzej mnie można było znaleźć w "bazie" na drzewie niż w pokoju z domkiem dla lalek. Zawsze natomiast miałam pociąg do rzeczy, które innych odpychały. Na przykład nie miałam problemów z tym, żeby samej sobie wyrywać mleczaki, robić zastrzyki czy zmieniać opatrunki tacie po operacji, kiedy mama nie była w stanie tego zrobić.

A w takich kategoriach egzystencjalno-filozoficznych pani tę branżę jakoś analizuje? Może widziała pani film "21 gramów", tam jest taka teoria, że ciało człowieka w chwili śmierci robi się lżejsze o 21 gramów - bo tyle waży dusza. A jednocześnie czytałam, że to po prostu ulatniające się z organizmu gazy. Która perspektywa jest pani bliższa: ta romantyczna, z duszą, czy ta fizjonomiczna, z gazami?

Mnie bardziej interesowało to od strony medycznej, co się dzieje z ludzkim ciałem, jak jest zbudowane, w jaki sposób się zmienia, jakie procesy zachodzą.

A jak reagują na to ludzie?

Pierwsza reakcja? "Zwariowałaś!". Ale po chwili zastanowienia każdy stwierdza, że można się było tego po mnie spodziewać. A jak wróciłam z pierwszego kursu i opowiadałam o nim, jedna z koleżanek, bardzo wrażliwa na wszystkie opisy, stwierdziła: "ja usiądę, ale ty opowiadaj, bo to bardzo ciekawe jest".

To zgodzi się pani, że temat śmierci budzi w nas jednocześnie strach, obrzydzenie i fascynację?

W polskim społeczeństwie śmierć jest tabu. Rzadko kiedy rodziny są na tyle otwarte, żeby usiąść przy stole i omówić kwestię "jak umrę, to chciałabym, żeby…", w sensie, żeby to zaplanować jakoś. Nie mamy też możliwości zapoznania się z tym, jak to wygląda od strony praktycznej, co się z naszym ciałem dzieje, mało jest takich publikacji. Choć z drugiej strony rzadko komu przychodzi do głowy, żeby szukać na ten temat informacji.

To nie jest zbyt kusząca perspektywa dowiadywać się, co się stanie z naszym ciałem po śmierci, jak będzie się rozkładało, jak będą je trawiły robaki.

Ja zdaję sobie z tego sprawę, nie chodzi o to, żeby w ludziach zasiać popłoch, żeby budzili się z myślą: o Boże, ten dzień może być moim ostatnim. Tylko my nagminnie oddalamy od siebie temat śmierci, żyjemy tak, jakbyśmy mieli żyć wiecznie. A moim zdaniem należałoby, chociażby dla rodziny, która się zastanawia, czy zmarły bliski chciałby być skremowany, czy nie, w czym chciałby być pochowany i tak dalej.

To jednak takie filozoficzne podejście pani do tematu ma.

Bo w takiej branży nie da się postawić jednoznacznie granicy, że tutaj zaczyna się filozoficzne rozmyślanie, a tutaj praktyczne podejście, to się cały czas przeplata. Wiadomo, że przygotowując ciała nie powinniśmy się w to emocjonalnie angażować, bo to by się na nas negatywnie odbiło. Natomiast jesteśmy tylko ludźmi i nie da się uciec od myśli, że leży przed tobą na stole kobieta, która ma tyle lat co ty i o to życie walczyła, bo to widać. Czasem życie przelewa nam się przez palce, nie realizujemy tego, co byśmy chcieli, bo ciągle gonimy za czymś.

Pani zawsze tak myślała, czy dopiero na kursie pani takie refleksje przyszły?

Ja zawsze miałam takie podejście, że powinniśmy przeżywać to życie w taki sposób, jaki nam odpowiada, a nie zawsze kierować się tym, czego się od nas wymaga czy w jaki sposób jesteśmy postrzegani.

Carpe diem?

Trochę tak (śmiech).

A pani ma wszystko ustalone?

Powiedziałam mamie, jak chcę, żeby mój pogrzeb wyglądał. Choć ciężko o tym rozmawiać z rodzicami, bo żaden rodzic nie wyobraża sobie, że swoje dziecko musi pochować. Natomiast na długo przed kursem powtarzałam mamie, że taka sytuacja może mieć miejsce, więc nie unikajmy tego tematu. Mama zawsze wtedy odpowiadała: głupoty gadasz. A po kursie temat śmierci pojawia się częściej, mam uwielbia słuchać, jak jej o tym wszystkim opowiadam.

Pani opowiada ze szczegółami czy dawkuje je w zależności od wrażliwości rozmówcy?

Staram się dostosowywać, ale jeżeli chodzi o rodziców, to ich nie oszczędzam (śmiech).

Nad iloma zwłokami pani pracowała?

Jak do tej pory około 20.

I ile się pracuje nad jednym ciałem?

Nam się schodzi około dwóch godzin, pracujemy w parach, dla wprawnego balsamisty godzina wystarczy. Mówimy o ciałach, które nie są po sekcji zwłok, bo w tym przypadku pracy jest znacznie więcej, bo trzeba ciało otworzyć, wyjąć wnętrzności do specjalnego worka, zabezpieczyć je, polać płynem konserwującym i zasypuje proszkiem absorbującym, następnie worek jest umieszczany w ciele i zaszywany.

Po co tak właściwie jest balsamacja?

W balsamacji przede wszystkim chodzi nie o to, żeby ciało wyglądało estetycznie, tylko o bezpieczeństwo osób żegnających zmarłego, bo nasze ciało po śmierci to jest tykająca bomba biologiczna, niestety dochodzi do różnego rodzaju rozkładów. Choć estetyka też odgrywa dużą rolę, z opowieści starszych członków rodziny wiem, że gdy żegnali swoich bliskich, kiedy nie słyszało się w Polsce o balsamacji zwłok czy kosmetyce, to żałowali, że widzieli ich w takim stanie. To wspomnienie niestety będzie towarzyszyło im do końca życia.

Miała pani dziecko na stole?

Było, pierwszy przypadek, dwa i pół roku miało.

Wstrząs?

Może inne moje odczucia byłyby, gdyby dziecko było ofiarą wypadku, miało przed sobą długie, szczęśliwe życie, które nagle się skończyło. Natomiast widać po nim było, że większość życia spędziło w szpitalu, było bardzo schorowane, więc jedyne, co przyszło mi do głowy, to że…

Już nie cierpi?

Dokładnie tak. Może to źle zabrzmi, ale że lepiej chyba, że to się tak skończyło, niż miałoby całe życie spędzić w szpitalnym łóżku.

Pani jest osobą wierzącą?

Nie.

Po śmierci nic nie ma?

Dokładnie tak. Ja uważam, że gdzieś tam przepadamy.

Kogoś z bliskich mogłaby pani zabalsamować?

Wydaje mi się, że nie, to byłoby za duże nasycenie emocji.

Boi się pani śmierci?

Nie. Swojej nie. Boję się tylko momentu, w którym przyjdzie mi pożegnać kogoś dla mnie bliskiego.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (31)
Zobacz także