Polka opowiada o kulisach pracy w niemieckiej policji. Często spotyka rodaków, których musi aresztować
Namiot polaków pełen heroiny, minister w radiowozie i domy dla kobiet. Praca w niemieckiej policji różni się od polskiej pod wieloma względami - chociażby programem ochrony dla kobiet - ale jedno je łączy. Polka, która wyjechała do Niemiec i zatrudniła się tam jako policjantka, opowiada, jak wygląda jej praca.
22.08.2018 | aktual.: 25.08.2018 14:14
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
WP Kobieta: Zdarzyły Ci się ostatnio jakieś nietypowe sytuacje?
Monika (nazwisko do wiadomości redakcji): Jeden z ministrów, który chce ponownie kandydować na swoje stanowisko, przyszedł do nas na komisariat i chciał spędzić nockę w radiowozie na dyżurze. To jest dosyć częsta praktyka wśród przyszłych sędziów i prokuratorów, bo dzięki temu mogą zobaczyć, jak to wygląda od naszej strony. Pamiętam, że tamten minister był zszokowany, gdy zobaczył, jak bardzo ludzie nas nie szanują i jak obraźliwie potrafią się do nas odnosić. Taka nocka jest jak kubeł zimnej wody. Dzięki temu można zobaczyć, jak ta praca wygląda naprawdę.
A zdarzają Ci się jakieś historie z Polakami w roli głównej?
Ponieważ mówię po polsku, często biorą mnie jako tłumacza. Najwięcej przypadków to pijani Polacy, którzy najczęściej nie są w stanie znaleźć swojego hotelu. Jest też sporo takich, którzy jeżdżą po pijaku - szczególnie kierowcy ciężarówek. Ostatnio złapaliśmy jednego, który miał 2,5 promila we krwi. Ale mieliśmy też w zeszłym roku dużą akcję z dwójką nieletnich z Polski.
Możesz o tym opowiedzieć?
Ktoś zadzwonił na policję i powiedział, że zauważył światła latarek w pobliżu jednego z domów i podejrzewał, że to włamywacze. Moi koledzy zostali wysłani na standardowy obchód. Zamiast włamywaczy znaleźli namiot. A w nim dwójkę 17-latków z Polski wraz z 20 opakowaniami heroiny. Zabrali ich na komisariat, a ja zajęłam się przesłuchaniem.
Pierwszy zaczął ze mną rozmawiać młody Polak. Wszystko zaczęło się kilkanaście dni wcześniej, gdy wyjechał na Hel do pracy. Po przybyciu na miejsce okazało się, że jego niedoszły pracodawca ma już komplet pracowników i póki co, nie ma dla niego roboty. Chłopak miał trochę pieniędzy od rodziców, więc udało mu się utrzymać przez pierwsze dni. Gdy skończyły mu się pieniądze, postanowił zadzwonić do dziewczyny, którą wcześniej poznał w internecie. Przyjechała do niego i wymyślili nowy plan - że pojadą autostopem do Amsterdamu. Ostatni kierowca, który ich wziął, kończył trasę w Niemczech i tam postanowili się przespać, rozbijając namiot na jednej z posesji.
Chłopak z racji swojego wieku został zabrany do domu dziecka, a my skontaktowaliśmy się z jego rodziną w Polsce. Zostali powiadomieni o całej sytuacji. Nie mieli pojęcia, że ich syn nie podjął pracy w Polsce i podróżował z tą dziewczyną. Natomiast Polka była dla nas ogromnym problemem. Przede wszystkim miała duży syndrom odstawienia. Długo szukaliśmy ośrodka, który zdecydowałby się nią zająć, a kiedy w końcu go znaleźliśmy, czekanie na lekarza trwało godzinami. Zagadnęłam ją, ale długo nie chciała ze mną rozmawiać, na pewno mundur ją bardzo odstraszał. Ale po pewnym czasie zaczęła się otwierać.
Wychowała się w jednym z małych polskich miast, w którym mieszkała z mamą - pielęgniarką. Tak jak większość nastolatek chodziła w tamtym czasie na imprezy. W klubach, gdzie się pojawiała, regularnie bywali też dealerzy. Mają tam swój system - najpierw rozdają dzieciakom narkotyki za darmo, a gdy się uzależnią, każą im płacić. Jeśli nie mają pieniędzy - muszą odpracować. Ona zaczęła brać w wieku 13 lat. Szybko się uzależniła i jeszcze w tym samym roku zaczęła pracować dla dealerów jako prostytutka. Kłóciła się z matką i uciekła z domu. Potrzebowała pieniędzy na heroinę, więc brała każde zlecenie. Po pewnym czasie starczało jej na wszystko, czego potrzebowała. Z czasem, zaczęła robić „karierę”. Teraz ma pod sobą młode dziewczyny, które zajmują się prostytucją. Ona załatwia sprawy z klientami i dostarcza im towar. W zamian dostaje 10% tego, co zarobi każda z jej dziewczyn. Chwaliła się, że ma ich bardzo wiele. Oprócz tego zajmuje się łączeniem hodowców marihuany z dealerami, którzy ją wprowadzają na rynek. Za każdą taką transakcję również dostaje pieniądze.
Zapytałam ją, ja to możliwie, że nikt z nich nie został zgarnięty przez organy ścigania. Dziewczyna odpowiedziała mi, że policja o tym wie, ale dają im przyzwolenie na to, co robią. O polskiej policji może powiedzieć tylko, że to jedna wielka korupcja.
Miałaś jakieś morderstwa na swoim dyżurze?
Widziałam dużo ciał, ale morderstwo mi się jeszcze nie zdarzyło. Za każdym razem kiedy ktoś znajduje martwe ciało, np. swojej mamy, to najpierw musimy przyjechać my i wykluczyć morderstwo. Więc ofiar jest sporo, ale póki co, wszyscy umarli śmiercią naturalną.
W Polsce zaczyna się coraz głośniej mówić, że niebieska karta, która miała pomagać kobietom bitym przez partnerów, nie działa. Służy bardziej jako karta przetargowa pomiędzy małżonkami, którzy ją potem wykorzystują w sądzie.
A jak wygląda system pomocy bitym kobietom w Niemczech? Jest skuteczny?
U nas jest coś, co się nazywa domem kobiety. To jest ostateczna forma pomocy, ale jest bardzo skuteczna. Działa trochę jak taki program ochrony świadków koronnych, tylko że dla kobiet. Nikt, poza policją, nie wiem, gdzie jest ten dom. Kobiety dostają nową tożsamość, nowe mieszkanie, nowe życie. To jest rozwiązanie dla przypadków, w których boją się, bo uważają, że partner je znajdzie i zrobi im krzywdę. To się często zdarza z kobietami z arabskich krajów, które przyjechały do Niemiec. Tam, jak kobieta oddali się od rodziny, to nie ma prawa żyć. Chcą ją zabić. Wtedy ten dom jest dla niej azylem, możliwością rozpoczęcia nowego życia. Tylko jeśli się na to zdecyduje, musi całkowicie zerwać z poprzednim życiem. Zero kontaktów z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. W momencie, w którym ta kobieta wyjawi komukolwiek swoje miejsce pobytu, to cały układ jest anulowany przez policję. To jest dla nich bardzo trudne i największym problemem jest to, że niestety te kobiety wracają do tych mężczyzn. Wiele się boi i nie potrafi sobie wyobrazić, że facet może ich nie znaleźć. W nieco lżejszych przypadkach można wnioskować o zakaz zbliżania się. Niemieckie sądy są bardzo szybkie, jeśli chodzi o takie sprawy.
A jak wygląda sytuacja z imigrantami?
Uspokoiło się. Rok czy dwa lata temu było dużo więcej przestępstw niż teraz. Ale jak już o tym rozmawiamy, to powiem Ci, że w tej kwestii nie powinnaś patrzeć na statystyki. Jest bardzo dużo osób, które przyjechały tutaj jako imigranci, ale teraz mają już obywatelstwo niemieckie. I gdy popełnią przestępstwo, przypisuje się je Niemcom, a nie imigrantom. Dwa miesiące temu złapaliśmy faceta z Afganistanu, który miał już niemiecki dowód - i przestępstwo przypisano w statystykach do rubryczki miejscowych.
Jakie historie z nimi zdarzają Ci się najczęściej?
Przestępstwa seksualne, bo Ci ludzie mają zupełnie inny kodeks moralny. Kobietę traktują jak zwierzę, które mogą wziąć, kiedy tylko chcą. Gdy stoję nad nimi i coś do nich mówię, to udają, że mnie nie słyszą - bo jestem kobietą, nawet jeśli mam na sobie mundur policyjny. Gdy mamy pijanych Rosjan, Polaków i Niemców, to oni się pobiją, dadzą sobie w łeb i sprawa będzie skończona. A z imigrantami z tamtych rejonów jest inaczej. Oni prawie zawsze mają przy sobie noże. To też bardzo utrudnia naszą pracę, bo nigdy nie wiemy, czy nie rzucą się z nimi na nas.
Ale są też na pewno imgranci, którzy chcą zacząś nowe, lepsze życie?
Tak, oczywiście. Kiedyś dostaliśmy zgłoszenie, że trzeba przetransportować jednego Nigeryjczyka na lotnisko, bo musi wrócić do swojego kraju. Gdy ktoś jest w Niemczech deportowany, zajmuje się tym policja. Tamten człowiek był architektem w Nigerii, ale jego firma miała ogromne problemy z korupcją i musiała robić bardzo dużo nielegalnych rzeczy, żeby się utrzymać. Chciał odejść z pracy, ale szef mu nie pozwolił, bo za dużo wiedział i groził mu śmiercią. Wtedy przyjechał do Niemiec - miał wszystkie dokumenty, ale musiałby skończyć odpowiednie studia tutaj, żeby móc kontynuować swój zawód. Musiał więc wziąć pracę, której nie chcą nawet Niemcy - zaczął pomagać jako pielęgniarz w domu dla starszych osób. Potem zaczął się szkolić w jednej ze szkół, żeby móc wrócić do swojego prawdziwego zawodu. To była taka szkoła, że jednocześnie pracujesz i się uczysz - ale jak zaczął tam pracować, to przestał spełniać warunki dla imigrantów. Wtedy postanowili go deportować. Nie popełnił ani jednego przestępstwa. Dzwoniłam do Ministerstwa, mówiłam, że ma własne mieszkanie, że nie żyje na koszt Niemiec. Niestety musiał wylecieć, ale to dowodzi, że są ludzie, którzy naprawdę przyjeżdżają tutaj żeby zacząć nowe życie.
Przydarzyła Ci się ostatnio jakaś akcja, która była dla ciebie dużym zaskoczeniem?
Niedawno zadzwoniła do nas kobieta, która zajmowała się chorym psychicznie mężczyzną. Powiedziała, że zamknął się w domu i nie otwiera drzwi. W takich sytuacjach zawsze najpierw dzwoni się na niemiecką policję, bo my informujemy o tym straż pożarną i gdy oni mają pozwolenie bezpośrednio od nas, to mogą wejść do takiego domu. Pojechaliśmy tam z nimi, wybiliśmy szybę w drzwiach i weszliśmy do środka. Tuż po wejściu zobaczyliśmy tego mężczyznę, stojącego w ciemnym salonie z pistoletem w ręku. Chciał wystrzelić w naszą stronę, ale pistolet nie wypalił. Musieliśmy wezwać specjalny oddział policji, założyć ubrania kuloodporne i wziąć tarcze. Gdy tamten oddział przyjechał, powalili go na ziemię i zabrali mu broń. Jak zapaliliśmy światło, okazało się, że facet jest ubrany w strój superbohatera. Tłumaczył się, że "chciał tylko mieć święty spokój”.
Jak wygląda Twoja praca na co dzień?
Bardzo dużo pracujemy, ja muszę brać nocki po 10 godzin albo siedzę w pracy od 9 rano do 20 wieczorem. Cały dzień potrafię być "na radiowozie" i czasem nie ma nawet czasu, żeby coś zjeść. U nas też bardzo dużo się pisze - po każdym przestępstwie trzeba napisać obszerny raport, który zajmuje około godziny, półtorej. Na jednym dyżurze mamy około 10-12 przestępstw, a że jest nas dwójka, to wychodzi po 5-6 raportów na głowę.
Niemiecka policja chętnie rekrutuje Polaków. Mogą oni dostać nawet 1,2 tys. euro miesięcznie. Do Wyższej Szkoły Policji nie jest łatwo się dostać, jak i niełatwo ją ukończyć. Blisko 40 proc. chętnych, jak podaje "Deutsche Welle" nie zdaje testów psychologicznych, dlatego chętnie pozyskuje się kandydatów z sąsiednich państw, zwłaszcza tych, którzy płynnie mówią w języku niemieckim.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl