Blisko ludziPoród rodzinny – zbliża? A może oddala?

Poród rodzinny – zbliża? A może oddala?

Dzisiejsze porody wyglądają zupełnie inaczej niż kilkanaście lat temu. To już nie tylko fizjologiczna czynność, ale wydarzenie, które w życiu rodziców odgrywa bardzo ważną rolę. Przyszły tata aktywnie uczestniczy w ciąży partnerki od pierwszego USG, naturalną kontynuacją tego procesu wydaje się więc jego obecność przy porodzie.

Poród rodzinny – zbliża? A może oddala?
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

27.12.2011 | aktual.: 27.12.2011 15:26

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Dzisiejsze porody wyglądają zupełnie inaczej niż kilkanaście lat temu. To już nie tylko fizjologiczna czynność, ale wydarzenie, które w życiu rodziców odgrywa bardzo ważną rolę. Przyszły tata aktywnie uczestniczy w ciąży partnerki od pierwszego USG, naturalną kontynuacją tego procesu wydaje się więc jego obecność przy porodzie. Jak jest w rzeczywistości? Czy Panowie chętnie goszczą na porodowych salach? I jak widzą to same rodzące?

Ania i Marek swoje pierwsze dziecko „urodzą” za dwa miesiące. „Urodzą”, gdyż oboje nie wyobrażają sobie, że w takiej chwili Ania miałaby być sama. „Długo staraliśmy się o maleństwo, a gdy okazało się, że jestem w ciąży po prostu szaleliśmy z radości” – opowiada Ania. „Marek był ze mną podczas pierwszej wizyty u ginekologa i tak już zostało, wszędzie chodzimy razem.” „Dzięki temu czuję, że faktycznie uczestniczę w przygotowaniach do powitania naszego malucha.” – podkreśla Marek. „Trochę obawiałem się tego, jak będzie w szkole rodzenia, miałem jakieś takie przeświadczenie z filmów, że będzie tam mnóstwo kobiet w ciąży z przyjaciółkami i ja jeden, ale na szczęście okazało się, że facetów jest sporo” – śmieje się. „No i czuję się pewniej, gdy słucham o tym, jak poród będzie wyglądał, jak opiekować się niemowlęciem, na co zwrócić uwagę – myślę, że dla nas, przyszłych ojców, to kompletna abstrakcja. Skręcimy łóżeczko, mebelki, pomalujemy pokój, ale opieka nad taką kruszynką? To dopiero wyzwanie.”

„No nie powiem, żebym się trochę nie bała” – uśmiecha się Ania. „W końcu, jak większość przyszłych mam, przesiaduję w Internecie i czytam o porodach. Ale cieszę się, że Marek będzie ze mną, będę czuła się bezpieczniej, no i nikt mi nie rozmasuje pleców tak, jak on. Znamy się już tyle lat, że czuję się przy nim całkowicie swobodnie, jakoś nie martwię się tym co on sobie o mnie pomyśli, gdy będę płakać lub krzyczeć. On chce być ze mną, żeby mi pomagać i przywitać naszego maluszka. Ale mam koleżankę ze szkoły rodzenia, której mąż nie chce być przy samych narodzinach i ona też tego nie chce – i myślę, że to też jest ok. Najważniejsze to się dogadać, nic na siłę.”

Określenie „nic na siłę” jest w tym wypadku ogromnie ważne. Wbrew pozorom, bardzo często robimy pewne rzeczy tylko dlatego, że tak trzeba, tak wypada, teraz tak się to robi. Przyjaciel, szwagier, kuzyn – byli przy porodach - więc wydaje się oczywiste, że ty też powinieneś. W tej sytuacji najważniejsza jednak jest relacja między partnerami i ich poglądy dotyczące wspólnego rodzenia. Jeżeli któraś ze stron ma wątpliwości, obawy, czuje, że ta sytuacja może być zbyt trudna - ma do tego prawo i należy to uszanować. I nie ma to nic wspólnego z brakiem miłości czy akceptacji drugiej osoby.

Wspólne rodzenie, przy pełnym przekonaniu ze strony obojga partnerów, jest za to jedynym w swoim rodzaju doświadczeniem, które oboje będą z pewnością pamiętać przez całe życie. Obecność ukochanego mężczyzny może dać kobiecie poczucie bezpieczeństwa, wsparcia, zbliżyć przyszłych rodziców do siebie. Widok nowonarodzonego maleństwa i związane z tym ogromne emocje na zawsze zapadną w ich pamięć. Przyszły ojciec aktywnie wdraża się do nowej roli i od samych narodzin uczestniczy w opiece nad dzieckiem. Nie sposób oczywiście pominąć symbolicznego i jednocześnie bardzo ważnego momentu przecięcia pępowiny.

POLECAMY:

Na porodówce – przed czy za drzwiami?

Poniżej przedstawiamy najczęściej przytaczane argumenty za i przeciw wspólnemu rodzeniu. Czego oczekujemy i czego się boimy?

Chcemy rodzić wspólnie, gdyż:

• Pragniemy, aby partner uczestniczył w tym ważnym wydarzeniu wspólnie z rodzącą, miał możliwość uczestniczenia w porodzie i powitania maleństwa na świecie;
• Czujemy się bezpieczniej w obecności ukochanego, który zapewni nam pomoc i wsparcie. Rozmasuje obolałe plecy, pomoże zmienić pozycję, zwilży usta i otrze pot z czoła. Lub po prostu, bez zbędnych słów pociechy (w końcu i tak ból trzeba wytrzymać) potrzyma za rękę;
• Będziemy czuć się pewniej, że jest ktoś, kto będzie myślał trzeźwo, gdy my stracimy panowanie nad swoimi reakcjami. Porozmawia z położną, wezwie lekarza, będzie obok na wypadek nieprzewidzianych wydarzeń.

Obawiamy się rodzinnego porodu, gdyż:

• Krępujemy się własnych reakcji i zachowań – płaczu, krzyku, niekontrolowanej złości;
• Obawiamy się, jak partner zareaguje na widok krwi, ran, na zabiegi wykonywane w czasie porodu;
• Boimy się zmiany stosunku partnera do naszej kobiecości, tego, że obecność w czasie porodu wpłynie na dalsze życie seksualne partnerów;
• Chcemy skupić się wyłącznie na urodzeniu maleństwa, czujemy, że obecność partnera będzie dla nas denerwująca.

Poród rodzinny jest niezapomnianym wydarzeniem w życiu partnerów, warto jednak zadbać o komfort i pewność każdej ze stron. Spróbujcie więc dowiedzieć się czegoś na temat przebiegu porodu, jak wygląda i co może się wydarzyć a potem skonfrontować tę wiedzę ze swoimi poglądami. Rzeczywiście, istnieje pogląd głoszący, że widok rodzącej partnerki i wszystkich fizjologicznych aspektów porodu wpływa na sposób postrzegania kobiety przez mężczyznę. Problem ten dotyczy jednak naprawdę znikomej liczby par, szczególnie, że miejsce mężczyzny jest przy głowie rodzącej, nikt nie oczekuje od niego odbierania porodu.

Zastanówmy się więc nad naszymi oczekiwaniami i obawami co do tego wydarzenia i porozmawiajmy o nich z ukochanym. Poród rodzinny jest bardzo modny, nie jest jednak idealnym rozwiązaniem dla wszystkich. Pamiętajcie o tym i skupcie się na Waszych uczuciach, relacji i oczywiście na maleństwie. A gdy dzidziuś zdecyduje się już na opuszczenie matczynego brzuszka, poziom adrenaliny będzie tak wysoki, że Wasze ustalenia mogą okazać się kompletnie nieaktualne. Powodzenia!

(dja/sr)

POLECAMY:

Komentarze (26)