Porzeczki kontra cukiereczki
Co zrobić, gdy babcie, ciocie i dobroduszne koleżanki wolą częstować twoje dziecko czymś słodszym niż owoce i warzywa? Trzeba wydać im wojnę. I zaufać własnemu dziecku.
Każdy by chciał, żeby jego dziecko było zdrowe, silne i pełne energii. Witaminki dla chłopczyka i dziewczynki powinny w tym pomóc. Ale co, gdy babcie, ciocie i dobroduszne koleżanki wolą częstować twoje dziecko czymś słodszym niż owoce i warzywa? Trzeba wydać im wojnę. I zaufać własnemu dziecku.
Odkąd Jadźka je już wszystko jak normalny człowiek, rodzina zaczęła karmić ją wszystkim co słodkie, kaloryczne i ciężkostrawne. W końcu „musi spróbować wszystkiego, biedna nasza chudzinka. Przecież jej się aż oczy świecą do tych pączków!”. Mówisz, tłumaczysz, że nie wolno, że nie ma potrzeby, że po co, że dziecko nabierze tłuszczyku, którego będzie się potem przez lata pozbywać przy pomocy diet-cud. I nic. Babcia wie swoje. A ty nie masz serca długo walczyć, bo dziadkowie robią to z wielkiej miłości do wnusi. A poza tym często biorą ją do siebie, i pozwalają od Jadźki odpocząć. Głupio tak samemu na siebie bicz kręcić… Jeszcze się obrażą i pokażą Jadźce drzwi, a my już nigdy nie zaznamy spokojnego dnia we dwoje?
Na odsiecz przyszła nam sama Jadźka. Pewnego słonecznego dnia na działce u dziadków zasiadła razem z nami do stołu pod chmurką. Były na nim jak zwykle: drożdżówki, słone paluszki, pączek, słodkie herbatniki oraz… porzeczki prosto z krzaka. Babcia już, już czaiła się z uśmiechem na twarzy z talerzem pełnym słodkości. Dziadek też dobrotliwie się uśmiechał i zachęcał Igę do konsumpcji. Jadźka popatrzyła na stół, rozejrzała się z pełną wnikliwością i wyciągnęła swoją rozkoszną rączkę po czerwone kuleczki. Dziadkom opadły szczęki.
My z Głową Rodziny popatrzyliśmy na siebie z nadzieją na lepsze jutro. Patrzyliśmy, jak jedna po drugiej obrzydliwie kwaśna, zdrowa porzeczka znika w małej buzi. Zjadła całą miseczkę i poszła się bawić w wodzie. Na pączku nawet nie spoczął jej jadziowy wzrok. Co za piękna chwila zwycięstwa nad nawykami żywieniowymi naszych rodziców! Niech żyje zdrowe jedzenie!
Porzeczki od owego pamiętnego dnia stały się codziennym posiłkiem Jadwigi. Z każdym razem cieszą równie mocno. Co będzie, kiedy sezonowe owoce się skończą? Kiedy dziecko nie dostanie swojej popołudniowej porcji kwaśnych koralików? Martwimy się tym bardziej, że nie słyszeliśmy o imporcie porzeczek z zagranicy. Czy ktoś je jeszcze uprawia prócz Polaków w swoich ogródkach, działkach i w sadach? Problem jest jeszcze jeden, i to wyłącznie dla nas – rodziców. Kupa dziecka po czerwonych kulkach nie jest niczym przyjemnym do zlikwidowania. Wiem, nigdy nie jest. Ale spróbujcie dać dzieciom czerwone porzeczki (jeśli je w ogóle zechcą wziąć do ust), a sami się przekonacie. Córka jest jednak nieświadoma ogromnego smrodliwego niebezpieczeństwa, więc raczej nam w rozwiązaniu tego przykrego obowiązku nie pomoże. Chyba że, nagle nastąpi w jej życiu przełomowy moment i przestanie robić co nieco do pieluchy, a zacznie do toalety. Raczej się nie zanosi.
Na porzeczkach się nie skończyło. Jadźce tak spodobało się ogołacanie krzewów i drzew z sezonowych owoców, że żadnemu nie przepuści. Przyszła kolej na wczesne maliny, wiśnie, czereśnie, poziomki, aronię, kwaśne winogrona z polskiej szklarni, truskawki, a nawet cytrynę. Lubi kwaśne, kobieta. Teraz czekamy z niecierpliwością na agrest. Nie wiadomo, co Jadźkę kręci w tych wszystkich owocach. Czy upaja się smakiem, czasem przecież do bólu kwaśnym, czy zachwyca ją kształt małych witaminek? A może po prostu jej organizm wie, co dobre? Szczerze wątpię, ale kto by nie chciał mieć najmądrzejszego dziecka na świecie?
Cukiereczki, a raczej herbatniczki, słodkie bułeczki, paluszki – nadal kuszą. To nieuniknione. Ale czuję ulgę, że nie będę musiała Jadźce fundować elaboratów o samym zdrowiu płynącym z owoców i warzyw, cud-witaminach i ich magicznych właściwościach. Chyb,a że zaraz wszystko jej się odwidzi. Jak to Jadźce.