Pralka - najlepsza przyjaciółka kobiety
08.06.2009 | aktual.: 08.06.2009 14:59
Moje szare dzieciństwo w komunie naznaczył wieczny brak. Brak butów, ciuchów, piórników, szynki, telefonu, szamponu, kolorowego telewizora, pomarańczy, cukierków i tysiąca innych rzeczy...
Wówczas jednak światem rządziły zaradne kobiety: matki, ciotki, kuzynki i sąsiadki. To właśnie one z tym brakiem próbowały walczyć: na każdym kroku, codziennie, od świtu do nocy. Moja matka wyruszała na „polowanie” do miasta, na wieś , do „sklepu wojskowego”, na ryneczek, lub do znajomych. Sąsiadki wymieniały z nią wieczorem różne dobra, które również upolowały. W ten sposób stałem się właścicielem zbyt małych butów na pierwszą komunię, oraz niemieckiego szamponu Schauma, które potem jakieś dziecko ukradło z łazienki podczas przyjęcia urodzinowego. I na tym szarym padole wiecznego braku dwa wynalazki techniczne rozświetliły moje dni. Jeden z nich to radziecki telewizor kolorowy, który co prawda nie wybuchł, ale miał za dużo „fioletu” na ekranie. Drugi cud techniki to...pralka automatyczna firmy Polar. Najpierw u kuzynki , a następnie w rodzinnym domu nie mogłem godzinami oderwać wzroku od wirującego
bębna. Było to dla mnie zjawisko równie ciekawe jak telewizyjna dobranocka. Do tego wszystkiego pralka co chwilę nabierała wody i podskakiwała, a programator tykał jak bomba zegarowa z filmu wojennego. Nasza pralka była dzieckiem oczekiwanym i wytęsknionym. Moja mama pełniła każdej nocy dyżur kolejkowy pod sklepem elektrycznym. W mroźne noce chowała się w „Syrence” i wychodziła tylko podczas sprawdzania listy kolejkowej. W końcu pralkę zakupiła. Ta wylądowała w naszym domu w łazience: twarda, toporna, głośna, pożerająca masę energii i wody. Był to jednak dla nas cywilizacyjny szok, a nasze życie już nigdy nie wyglądało jak przedtem.
Kiedyś pranie było wydarzeniem. W piwnicy naszego bloku z lat 60 tych znajdowała się ogromna pralnia z kotłem, pod którym palił się ogień. Poza tym na betonowej posadzce ustawiano starą pralkę Franię do „delikatnych przepierek”. Pranie trwało cały dzień. Pachniało mydlinami i gorąca wodą. Potem wielkie prześcieradła wisiały na linkach w suszarni, a dzieci bawiły się miedzy nimi w chowanego. „Pralka pierze, a ja sobie leże” mawiała moja ciotka. Moja babcia natomiast do końca swoich dni prała we Frani. I nie narzekała, bo wcześniej używała balii i metalowej tary.
Pranie przez wieki wiązało się z potem, wysiłkiem i zmęczeniem. W wielu hiszpańskich miasteczkach do dziś zachowały się kamienne cembrowiny przy rzekach lub miejskich fontannach. To tam koncentrowało się przy praniu życie towarzyskie kobiet. W czynszowych kamienicach Berlina, czy Wiednia jeszcze po Drugiej Wojnie prało się przy kranie na ciemnym korytarzu, lub w wąskim studniowym podwórzu. W bogatych domach wynajmowano praczki, które przez cały dzień pracowały w kuchni za kilka groszy. Pralki napędzane ręcznie pojawiły się pod koniec XIX wieku. Miały kształt wielkich drewnianych bębnów. W dużych amerykańskich i angielskich miastach stopniowo zastępowały je pralki z silnikiem elektrycznym. W 1937 roku w Stanach Zjednoczonych skonstruowano pierwszą pralkę automatyczną, która prała, płukała, wirowała i utrzymywała stałą temperaturę wody. Od lat 50 tych XX wieku pralki pojawiły się w większości domów w Europie Zachodniej i USA. Dzięki nim mężczyźni mieli zawsze śnieżnobiałe koszule, dzieci czyste ubranka, a
kobiety więcej czasu. Rewolucja się dokonała! Nawet konserwatywny watykański dziennik L'Osservatore Romano napisał w tym roku, że pralki to kamień milowy na drodze wyzwolenia kobiet i „uwalniania ich od niewdzięcznych prac domowych”. Moja ulubiona amerykańska reklama pralki z 1910 roku zapewnia zaś że dzięki temu świetnemu wynalzkowi każdy chandra zamieni się w „szczęśliwy dzień”.