Rechot Smogorzewskiego. Głosuj na najbardziej napalonego wuja na imprezie
Prezydent Legionowa Roman Smogorzewski rekomendował kandydatki do samorządów określeniami takimi jak "napalone", "zbyt ładne", "panie od seksu". To jednostkowy przypadek? Obawiam się, że wręcz przeciwnie – to element smutnej polskiej kultury politycznej.
06.10.2018 | aktual.: 06.10.2018 21:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jaki jest synonim do "najbardziej aktywne", kiedy mówi się o kobietach? Oczywiście: "napalone". Jaka najlepsza rekomendacja dla kobiety w polityce? "Pani od seksu" ("No, przepraszam, ale tak mi się pani kojarzy"). Choć trzeba przyznać, że patrząc na politykę realnie, kobieta może być do niej "trochę za ładna". Tyle i jeszcze więcej zdołał na jednym wiecu powiedzieć prezydent Legionowa Roman Smogorzewski o swoich koleżankach startujących w wyborach samorządowych.
Być może Stanisław Tyszka, poseł Kukiz’15, lub ktokolwiek nagrał filmik, który Tyszka zamieścił, nie spodziewał się aż tak wiele. Może nie chciał stworzyć zapisu seksistowskich wypowiedzi, a jedynie pokazać Smogorzewskiego w doskonałym nastroju, śmiejącego się z wypowiadanych mamrocząco żartów.
Stało się jednak inaczej, bo prezydent, poza ewidentnym dobrym humorem i samozadowoleniem, pełnił tego dnia również funkcję służbową: przedstawiał kandydatki i kandydatów do samorządu w ramach Koalicji Obywatelskiej. A że robił to posługując się przywołanymi wcześniej opisami, przerywanymi na czas własnego rechotu, kiedy jakiś żarcik uznał za wyjątkowo udany, trochę się narobiło. Smogorzewski w końcu złożył rezygnację z członkostwa w Platformie Obywatelskiej, a ta, ustami swojego rzecznika Jana Grabca, odcięła się od niego.
To mogłaby być świetna pointa tej historii: w miejscowości takiej jak podwarszawskie Legionowo, notowania prezydenta skompromitowanego seksistowską aferą i pozbawionego zaplecza dużej formacji politycznej spadną na tyle, że jest co najmniej szansa na pozbycie się go z polityki. Gdyby nie dotyczyło to akurat jego, sam Smogorzewski mógłby skwitować jakimś ciekawym bonmotem ("Krzyknij sobie 'hej!' / I jednego barana mniej" - by nie użyć dosadniejszych słów). W głowie pozostaje jednak jedno zasadnicze, bardzo smutne pytanie:
Ilu jest jeszcze w polskiej polityce, zwłaszcza na szczeblu samorządowym, takich Smogorzewskich?
Mieliśmy już w Polsce różne seksafery i seksaferki. W 2008 roku molestowanie seksualne urzędniczek ratusza kosztowało Czesława Małkowskiego fotel prezydenta Olsztyna, co było bodaj najgłośniejszą z nich, ale tam faktycznie były seksualne zbliżenia, co potwierdziły badania DNA nasienia. Były także zapisy niezwykle pieprznych rozmów, po wysłuchaniu których "50 twarzy Greya" ogląda się jak "Klan". Awantura ze Smogorzewskim nie jest wydarzeniem tego kalibru. Tego wieczoru na konwencji wyborczej kobiety zostały wykorzystane i upokorzone jedynie słownie.
Bardziej więc przypominało to inne wydarzenia. Na przykład: Pamiętacie jakiej narodowości kobiety nie tknie nawet kijem przez papierek były prezydent Bronisław Komorowski? Oczywiście, Dunki, bo to takie kaszaloty. Combo dużej i małej seksaferki zaliczliśmy w Samoobronie, gdzie jeden z eurodeputowanych miał zgwałcić prostytutkę, a jego szef Andrzej Lepper rechotał z tego szczerze ubawiony, no bo "jak można zgwałcić prostytutkę"? Wszystko to wpisuje się w tak zwaną kulturę gwałtu.
Dorosłe, poważne kobiety, kandydatki do samorządu, pracujące całe życie według swojej wizji w kierunku tego, by w którymś momencie współdecydować o losie wspólnoty, zostały przez swojego kolegę (starszego funkcją, niekoniecznie wiekiem) sprowadzone do roli erotycznych gadżetów, zresztą nawet niekoniecznie erotycznych – takich śmiesznych durnostojek, które trzyma się na półce w gabinecie prezydenta miasta, obok podziękowań za współorganizację charytatywnego wydarzenia i proporca od lokalnej ochotniczej straży pożarnej. "Hi hi, fajnie, że kandydujesz do rady miasta, pożartowaliśmy sobie. A tak w ogóle to fajny tyłek".
Parsknięcie śmiechu. Cała sala się śmieje. Kamery widzą, więc publicznie upokorzona kobieta nie ma innego wyjścia, jak tylko robić dobrą minę do złej gry, uśmiechać się i udawać, że to było zaplanowane. Panie, które czytają ten felieton ("Baby? Felieton o polityku? He he…"), pewnie w większości rozpoznają to uczucie i to zachowanie. To zachowanie podchmielonego wuja na imprezie. Brzuchatego, posapującego pod ubrudzonym zupą wąsem, ale jednak przekonanego, że to do niego świat należy i że każdy tyłek na tym świecie jest po to, żeby on mógł go poklepać. Że kobiece wdzięki – młodszych pań od sąsiednich stolików, zresztą, niech tam, nawet o pokolenie młodszych dalszy krewnych – należą mu się jak Kubusiowi Puchatkowi miodek.
Za tą pozornie heheszkową i nieszkodliwą kulturą gwałtu stoi bowiem zawsze nieuzasadnione poczucie bycia uprawnionym. Że mi, mężczyźnie w późnym średnim wieku, który zbudował syna, spłodził drzewo i zasadził dom, wszystko się od życia należy, a już zwłaszcza coś tak oczywistego, jak miłe uczucie dominacji przy – faktycznym lub werbalnym – klepnięciu w pupę atrakcyjnej kobiety. Dlatego obawiam się, że Smogorzewskich w polskiej polityce, zwłaszcza w samorządach, są u nas tysiące.
Zagłosuję na pierwsza kobietę, bez względu na preferencje polityczne, która słysząc ze sceny takie słowa o sobie, zamiast uśmiechać się z zakłopotaniem, podejdzie do mównicy i strzeli mówcę w twarz.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl